Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Chciałbym wiedzieć, co się stało.
- Geb-Geb ją zjadło - powiedziała Tu-Tu. - To była na pewno ta sama brukselka, którą drozdy tutaj przyniosły.
- Rety! - zawołał doktor. - To bardzo nieprzyjemna historia. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby wynagrodzić temu rolnikowi jego stratę.
Już od dawna usiłowała macierzyńska gosposia, Dab-Dab, namówić doktora, aby wziął urlop z pracy na poczcie.
- Rozchoruje się pan, przysięgam na wszystko - zapewniała. - Nikt nie podoła bezkarnie takiej pracy, jaką pan wziął na siebie w ostatnich miesiącach. Teraz, kiedy poczta funkcjonuje prawidłowo, może pan przecież przekazać ją urzędnikom królewskim, a sam wycofać się nareszcie. A zresztą, czy nigdy nie zamierza pan powrócić do Puddleby?
- Owszem, owszem - rzekł Jan Dolittle - wszystko w swoim czasie, Dab-Dab.
- Ale wakacje musi sobie pan teraz urządzić - upierała się kaczka. - Przez pewien czas nie będzie pan przychodził na pocztę, popływa pan sobie łodzią wzdłuż wybrzeża dla zmiany powietrza, jeśli nie chce pan słyszeć o powrocie do kraju.
Doktor Dolittle przyrzekł jej, że wkrótce weźmie urlop, ale nie uczynił tego. Dopiero pewna sprawa wielkiej wagi dla nauki potrafiła go oderwać od pracy na poczcie.
A stało się tak:
Pewnego dnia otwierając przeznaczoną dla niego pocztę doktor znalazł paczkę wielkości dużego jaja. Odwinął zewnętrzne opakowanie, składające się z trawy morskiej, i znalazł w środku list i kilka skorup od ostryg, złożonych razem jak pudełko.
Trochę zdziwiony, czytał doktor list, a Dab-Dab patrzyła mu przez ramię. List brzmiał jak następuje:
Kochany Panie Doktorze! Posyłam Panu kilka ładnych kamyków, które znalazłam niedawno, otwierając ostrygi. Nigdy jeszcze nie widziałam kamyków tego koloru, chociaż spędziłam całe życie nad morzem na otwieraniu mięczaków. Mój mąż twierdzi, że są to jaja ostryg, ale ja temu nie wierzę. Może Pan będzie łaskaw powiedzieć, co to może być. Proszę mi to potem odesłać, gdyż jest to ulubiona zabawka moich dzieci i obiecałam im, że dostaną ją z powrotem.
Doktor odłożył list i przeciął scyzorykiem trawę morską obwiązującą skorupki ostryg. Gdy je otworzył, wydał okrzyk zdumienia:
- Dab-Dab - zawołał -jakie to piękne!
- Perły - szepnęła Dab-Dab głosem pełnym podziwu - różowe perły.
- Jakie piękne - mruknął doktor. - Czy widziałaś kiedy takie wielkie perły? Każda z tych pereł stanowi majątek. Kto mi je właściwie przysłał? - i spojrzał ponownie na list. - List pisała kaczka płaskonosa. Poznaję jej charakter pisma. Ptaki te przebywają najchętniej na samotnych wybrzeżach, łowią mięczaki i żyjące w morzu małe rybki i tym podobne stworzenia. Czy nie wiesz, Dab-Dab, skąd ten list przybył? - zapytał doktor. - Czy możesz odczytać adres umieszczony w nagłówku listu?
Dab-Dab zmrużyła oczy i zbliżyła je do listu.
- Zdaje się, że ze skał Harmattan.
- Gdzie się te skały znajdują? - zapytał doktor.
- Nie mam pojęcia - rzekła Dab-Dab - ale Śmigły będzie wiedział. - I sprowadziła natychmiast jaskółkę.
Śmigły potwierdził, że list przybył istotnie ze skał Harmattan, że jest to grupa małych wysepek na zachodnim wybrzeżu Afryki, położonym około sześćdziesięciu mil na północ od Fantippo.
- To dziwne - zauważył Jan Dolittle - sądziłem raczej, że te perły pochodzą z jakichś wysp południowych. Perły tej wielkości i piękności stanowią w tutejszych wodach niezwykłą rzadkość. Musimy je naturalnie odesłać dzieciom kaczki, ale w przesyłce poleconej, chociaż muszę przyznać, że rozstaję się z nimi niechętnie - są takie piękne. Musimy jednak z wysyłką zaczekać do jutra rana. Gdzie by je schować do tego czasu? Z tak kosztownymi klejnotami trzeba się bardzo ostrożnie obchodzić. Nie opowiadaj o tym lepiej nikomu, Dab-Dab, z wyjątkiem Jipa i dwugłowca. Obaj muszą kolejno całą noc pełnić straż przed drzwiami. Ludzie są gotowi na wszystko dla zdobycia pereł. Niech to pozostanie tajemnicą między nami, a jutro rano odeślemy je z powrotem.
Gdy to mówił, zauważył jakiś cień padający na biurko, przy którym stał. Podniósł wzrok i ujrzał przy okienku twarz człowieka, najbrzydszą twarz, jaką kiedykolwiek widział, wpatrzoną w perły, które wciąż jeszcze trzymał w ręku. Doktor Dolittle, zmieszany i zły, po raz pierwszy podczas swojej kariery na poczcie zapomniał o zwykłej grzeczności i chowając perły do kieszeni, zawołał:
- Czego pan chce?
- Chciałbym kupić przekaz pocztowy. Muszę posłać pieniądze mojej chorej żonie - odpowiedział nieznajomy.
Doktor wypisał blankiet i wziął pieniądze. Potem mężczyzna opuścił urząd pocztowy, a doktor śledził go wzrokiem.
- Dziwny klient, prawda? - zwrócił się do Dab-Dab.
- Tak, nie można zaprzeczyć - przyświadczyła kaczka. - Nie dziwię się, że jego żona jest chora, gdy ma męża z taką twarzą.
- Chciałbym tylko wiedzieć, kto to jest - rzekł Jan Dolittle. - Biali pokazują się tu rzadko. Nie podobał mi się wcale jego wygląd.