Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Słowo „betoniarka” źle mi się kojarzy — westchnął chłopiec...Andrews potarł opuszkiem kciuka szczeciniastą brodę i westch­nął:- Cholera, gdybyśmy tylko mieli tam kilku ludzi...Lelaine westchnęła współczująco zza swojej filiżanki...Boże, jakież to cudowne, że ma jeszcze ojca! Jest wprawdzie najzwyklejszym wieśniakiem, ale na pewno mimo skromnych warunków życia cechują go uczciwość oraz...Westchnienia i aprobujące śmiechy przywitały ten komentarz...Nauczyciel szermierki westchnął...Academic Press; Mabel Rice and Ellen Vartella: Television as a Medium of Communication:Implications for Now to Regard the Child Viewer...- Boże, Diano, jak ja się za tobą stęskniłem...A jednak Jimmy nie pozwolił zgasnąć tej iskierce nadziei, dopóki nie zobaczy ciałai nie będzie zmuszony przyznać: ‼Tak, to ona...By lepiej zrozumieć, jak różnie odbierają to mężczyzna i kobieta, od- wołam się do wypowiedzi J...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

- Boże, dlaczego ja? Co uczyniłam, że zasłużyłam na coś takiego?
Wielkie, zielone, nieludzkie ślepia jej potomka przyglądały się jej posępnie. Ellen miała ochotę odwrócić się od TEGO plecami. Chciała wybiec z przyczepy, w szalejącą burzę i nieprzenikniony mrok, wyrwać się z tego koszmaru i z nadzieją powitać nadejście nowego dnia. Zniekształcone nozdrza stworzenia wydymały się jak chrapy wilka czy psa. Ellen słyszała, jak mała istota węszy zapamiętale, jakby usiłowała rozróżnić jej zapach spośród wielu innych woni unoszących się wewnątrz przyczepy.
ZABIJ TO!
Biblia mówi - NIE ZABIJAJ. Morderstwo jest grzechem. Jeżeli udusi dziecko, trafi do piekła. W jej głowie pojawiła się seria okrutnych obrazów, piekielnych wizji, jakie matka kreśliła jej podczas tysięcy wykładów na temat potwornych konsekwencji grzechu: uśmiechnięte demony wyrywające kawałki tkanek z ciał żywych, krzyczących kobiet, ich skórzaste czarne wargi śliskie od ludzkiej krwi; rozpalone do białości płomienie pożerające ciała grzeszników, blade robaki żerujące na wciąż jeszcze przytomnych umarłych, cierpiący przeraźliwe katusze ludzie, wijący się z bólu, zagrzebani w niemożliwym do opisania, straszliwym brudzie. Ellen nie czuła się teraz katoliczką, ale z całą pewnością pozostała nią w głębi serca. Całe lata codziennego uczęszczania na mszę i wieczornych modlitw, wysłuchiwanie przez nie kończące się dziewiętnaście lat szalonych kazań Giny, ciągłe strofowania i rady, których nie wolno było lekceważyć i o których stale należało pamiętać. Ellen nadal z całego serca wierzyła w Boga, w niebo i piekło. Ostrzeżenia zawarte w Piśmie Świętym w dalszym ciągu były dla niej ważne. NIE ZABIJAJ.
Ale przecież jest oczywiste, skonstatowała, że to prawo nie dotyczy zwierząt. Wolno zabijać zwierzęta, to nie jest śmiertelny grzech. A ta istota w kołysce to nic innego jak zwierzę, bestia, monstrum. To nie był człowiek. A więc gdyby je zabiła, czyn ten nie przypieczętowałby losu jej nieśmiertelnej duszy. Z drugiej strony skąd mogła mieć pewność, że to COŚ nie było człowiekiem? Urodziło się z mężczyzny i kobiety. Nie ma innego bardziej fundamentalnego kryterium człowieczeństwa. Dziecko było mutantem, ale ludzkim mutantem. Jej dylemat wydawał się nie do rozwiązania. Mała, śniada istotka w kołysce uniosła jedną rączkę w stronę Ellen. Właściwie to nie była ręka. To był szpon. Długie, kościste palce wydawały się zbyt duże jak na sześciotygodniowe niemowlę, choć dziecko było całkiem spore. Dłoń przypominała łapę zwierzęcia, nieproporcjonalnie wielką w porównaniu z resztą ciała. Wierzchy obu dłoni porośnięte były gęstym, ciemnym futrem zmieniającym się u podstawy palców w krótką, ostrą szczecinę. Bursztynowe światło odbijało się od ostrych krawędzi trójkątnych, zaostrzonych paznokci. Dziecko cięło rękoma powietrze, ale nie było w stanie pochwycić Ellen.
Nie potrafiła zrozumieć, jak mogła urodzić coś takiego. Jakim cudem ten stwór mógł w ogóle istnieć? Wiedziała o istnieniu rozmaitych dziwolągów. Kilka z nich pracowało w gabinecie osobliwości w wesołym miasteczku. Wyglądali okropnie, ale nie tak jak to COŚ. Żaden z nich nie był tak dziwny jak ten stwór, który wylągł się z jej łona. Dlaczego tak się stało? Dlaczego? Zabicie tego dziecka będzie aktem miłosierdzia. Przecież ono i tak nigdy nie będzie w stanie prowadzić normalnego życia. Zawsze będzie potworem, obiektem drwin i szyderstwa. Jego życie zmieni się w pasmo goryczy, smutku, bólu i samotności. Nie dane mu będą nawet najprostsze i najbardziej podstawowe przyjemności, nie mówiąc już o najmniejszej choćby odrobinie szczęścia.
A gdyby została zmuszona przez resztę życia opiekować się tym stworzeniem, ona również nie zaznałaby szczęścia. Perspektywa wychowywania tego groteskowego dziecka przepełniała ją rozpaczą. Zamordowanie go będzie aktem miłosierdzia tak dla niej, jak i dla tego żałosnego, choć przerażającego mutanta, który teraz łypał na nią z kołyski.
Ale kościół rzymskokatolicki nie zezwala na zabójstwo „z miłosierdzia". Nawet najszczytniejsze motywacje nie uchronią jej przed piekłem. A ona doskonale wiedziała, że jej motywacje nie były czyste; chęć pozbycia się tego brzemienia wynikała poniekąd ze zwykłego egoizmu.
Stwór w dalszym ciągu się jej przyglądał, a ona nieodmiennie miała wrażenie, że nie tyle patrzy NA NIĄ, co raczej NA WSKROŚ niej, wdzierając się w głąb jej umysłu i duszy. To WIEDZIAŁO, o czym myślała, i nienawidziło jej za to.
Jego blady, cętkowany język przesunął się powoli po ciemnych, bardzo ciemnych wargach. Stwór syknął na nią złowrogo.
Czy ta istota była człowiekiem, czy też nie, Ellen czuła, że to COŚ jest złe. Nie było tylko zdeformowanym dzieckiem, ale czymś innym. Gorszym. Czymś więcej, a zarazem czymś mniej aniżeli człowiek. Zło. Czuła prawdziwość tych słów całym ciałem i sercem.