Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Na pewno mieli — powiedział szef, który tymczasem wyszedł z sali i przyłączył
się do nas. — Tego może być nawet parę metrów.
— Tylko po co to zrobił?
— Pewnie przewidział, że Niemcy zainteresują się tym obiektem, jak wszystkimi
przechwyconymi budynkami wojskowymi. Wlał kupę betonu, na wierzch dał warstwę
ziemi, żeby wyglądało to na zwyczajną zamuloną studnię...
Minęły jeszcze dwie godziny. Zajrzałem do szybu. Robotnicy wdarli się już około
metra w głąb. Jak się okazało, w betonie tkwiły zbrojenia i to nie byle jakie — stos
starych szyn kolejowych pociętych na mniej więcej półtorametrowe kawałki.
— Napracował się — mruknął szef. — Chyba tędy się nie przebijemy.
Opuściłem się na dół i pomogłem robotnikom w ten sposób, że poprzecinałem
piłą ultradźwiękową wszystkie sterczące w dziurze szyny. Było tego złomu chyba sto
pięćdziesiąt kilogramów. Wytaskaliśmy je na górę i budowlańcy podjęli pracę, jednak
kucie twardego betonu szło bardzo powoli. Przedstawiciel konserwatora doszedł
widocznie do tego samego wniosku, bo po dalszej godzinie zarządził przerwanie akcji.
— To bez sensu — powiedział. — Przebicie tego czopa zajmie rok.
— Spróbujmy w fosie — zaproponował Pan Samochodzik. — Bezpośrednio przy
132
133
ścianie fortu, na wysokości studni.
Popatrzyli na zegarki. Była już czternasta.
— No dobra — zdecydował przedstawiciel konserwatora. — Przeniesiemy majdan.
Przeszliśmy na zewnątrz i wspólnymi siłami ściągnęliśmy wózek z agregatem do
fosy. Odmierzyłem starannie i wskazałem miejsce. W ruch poszły łopaty. Metr pod
powierzchnią ziemi natrafiliśmy na warstewkę cementu — dawne utwardzenie dna
fosy. Poniżej znowu był piasek. Metr, dwa metry, trzy... Brzegi musieliśmy zabezpieczyć
deskami, żeby nie osypały się grzebiąc na zawsze pracujących w dziurze robotników.
Facet z kamerą usiadł sobie na kilku cegłach i jadł kanapkę. Zajrzałem do dziury. Nadal
tylko piasek i piasek.
Wszyscy tracili pomału nadzieję, gdy z otworu dobiegł nas stukot, a potem dźwięk,
jaki wydaje metal w zetknięciu z kamieniem. Zajrzeliśmy ostrożnie. Robotnicy odsłonili
czarny beczkowaty przedmiot leżący na dnie. Strop pokryty dla zabezpieczenia przed
wilgocią warstwą bitumitu! Niebawem odsłonili większą część i zabezpieczywszy
ściany przed osypywaniem się zabrali się za kucie młotami pneumatycznymi. Cegły
rozpadały się w pył. Wreszcie rozległ się trzask. Byli po drugiej stronie. Powiększyli
otwór i wycofali się na górę. Zbiegłem niecierpliwie przeskakując po kilka stopni
drabinki i zajrzałem. A potem zakląłem. Beton wypełniający studnię dotarł także tutaj.
Korytarz wypełniony był prawie po sufit. Pomiędzy warstwą betonu a stropem tunelu
pozostała szpara grubości maksymalnie dwudziestu centymetrów. Zbyt wąska nawet
dla szczupłego Jacka. Nachyliłem się i poświeciłem latarką. Zabetonowany korytarz
ciągnął się gdzieś w głąb, a w odległości kilkunastu metrów spostrzegłem coś, co mogło
być poprzecznym murem.
— Trzeba spróbować z zewnętrznej strony fosy — powiedziałem. Nikt jakoś nie palił
się do mojej propozycji.
— Zasypujcie — rozkazał robotnikom przedstawiciel konserwatora. — Tam nie
możemy już kopać — powiedział do mnie. — Teren parku należy do Zarządu Terenów
Zielonych.
— Pan jest inspektorem od terenów zielonych — zwróciłem się do Kowalskiego.
Wzruszył bezradnie ramionami.
— Jestem inspektorem z ramienia MPO — powiedział. — To znaczy, że kontroluję
stan przestrzegania czystości w parkach, pomagam wyszukiwać i likwidować dzikie
wysypiska śmieci. Ale kopanie dziur w parkach, to nie działka MPO.
Biurokracja. Szef popatrzył na zegarek. Szesnasta.
— Na dziś kończymy — powiedział zmęczonym głosem. — Jutro postaram się
uzyskać zgodę od Zarządu Terenów Zielonych.
— A może sami wykopiemy tę studnię nielegalnie? — zaproponował Jacek.
— W sześć godzin będziemy na miejscu.
132
133
— Nie mamy drewna do szalunków, a tu gleba jest piaszczysta. To zbyt niebezpieczne
— powiedziałem. — Możemy wrócić na Brzozową i poszukać wlotu od strony
skarpy...
Byliśmy jednak zbyt zmęczeni. Szef zarządził odwrót.
Następnego dnia od rana pan Tomasz wisiał na telefonie usiłując ustalić, komu
podlega park imienia Traugutta. Wreszcie zdenerwowany rzucił słuchawkę na widełki.
— Niczego nie można się dowiedzieć — powiedział ze złością. — Teoretycznie
park powinien polegać Zarządowi Terenów Zielonych. Tymczasem oni twierdzą, że
w tej części Warszawy nie zajmują się żadnymi parkami. Ten wokół fortu powinien
podlegać zarządowi Gminy Centrum, ale oni twierdzą, że to już podlega Żoliborzowi.
Dodzwoniłem się tam i usłyszałem, że im podlega wszystko na północ od linii
kolejowej, a park leży w Gminie Centrum. Dzwonię do nich znowu, ci idą w zaparte,
że nie wiedzą, komu podlega. Wreszcie wymyślili, że parkiem administruje Agencja