Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
W Berlinie obowiązywała jeszcze godzina policyjna, ale czasem o zmierzchu spotykało się grupki powracających z przejażdżki rowerzystów; w niektórych dzielnicach przywrócono już elektryczność. A potem nagle na rogu ulicy ukazywali się inwalidzi wojenni, pozbawieni rąk albo nóg żołnierze w łachmanach, którzy posuwali się naprzód siedząc na drewnianych pudłach. Wychodziłem mało, piłem w izbie oświetlonej świeczką, potem małą żarówką.
Jednego wieczoru Moniek Ukrainiec wziął mnie pod rękę.
- Chodź - powiedział.
Nalegał, żeby z nim wyjść. Kręciliśmy się po pustych ulicach, spotykając od czasu do czasu wałęsających się żołnierzy.
- Amerykanie już są. Widziałem ich - powiedział. Mało mnie to obchodziło.
- IdÄ™ tam w nocy, Misza. PrzechodzÄ™ do nich.
Noc była parna, nasze kroki odbijały się echem na pustych ulicach. Rozmawialiśmy, spacerując długo po godzinie policyjnej. Moniek nie miał już nikogo na Ukrainie. Wszyscy jego krewni legli w dołach.
- Znam RosjÄ™ i Rosjan, Misza. Oni nas nie lubiÄ….
- A kto mnie uratował?
Z okręconymi przez pierś derkami wyszli z lasu na drogę byli partyzanci generała Aleksego Fiodorowicza Fiodorowa i zatknęli czerwony sztandar na Reichstagu.
- Wojna się skończyła, Misza. Ja chcę żyć. Nie lubię mundurów. Rosja jest pełna mundurów.
Odszedłem bez słowa, zostawiając go na środku jezdni, wsłuchując się w odgłos moich własnych kroków, nie chcąc więcej o nim myśleć. Wyciągnęliśmy go z rąk oprawców, a on wyrzeka się nas.
Ja też chciałem żyć i też nie lubiłem mundurów ani przesłuchań. Wiedziałem, że wielu Rosjan nie ma o nas wysokiego mniemania. A w Nowym Jorku zachowało się ostatnie drzewo z mojego lasu, matka mojej matki, założycielka naszej rodziny, ciotka Julka Felda. Ale nie lubię pozostawiać cokolwiek winnym, a miałem długi do spłacenia temu państwu i jego armii, która zawiodła mnie aż do Berlina. Trzeba było ten dług spłacić. Mężczyzna musi iść do końca. Ale Władek też się ulotnił, tak jak Moniek.
W kilka dni później wyjechałem do Poczdamu. Miasto było już w stanie oblężenia. Miała się tam odbyć konferencja trzech wielkich mocarstw, oczekiwano Churchilla oraz Tru-mana. W mieście spotykało się wyłącznie wojskowych, roiły się od nich długie, proste aleje rozległych parków. Żołnierze mieszkali w okolicznych zamkach. Przesłuchiwałem podejrzanych, aresztowałem dawnych hitlerowców, pośród nich esesmana, którego wydała własna żona. Ukrywał się w piwnicy, gdzie znaleźliśmy go z pistoletem w zasięgu ręki, wśród butelek koniaku i na pół spalonych fotografii, przedstawiających wisielców na szubienicach oraz pełne zwłok kostnice. Miał białe oczy, szeroką bliznę na twarzy, a gdy wytrzeźwiał w celi, zachowywał się zuchwale. Miał długi do spłacenia, a ja niemało do wyegzekwowania. Moniek i Władek wycofali się, ale ja byłem zdecydowany załatwić te sprawy do końca. Potem któregoś ranka wyznaczono nam służbę w parku; rozstawieni w odstępach, jeden oficer co dziesięć metrów, czekaliśmy w alei, którą przejechać miał Stalin. Zobaczyłem jego czarną limuzynę i profil, który mignął tylko za szybą i wnet zniknął. Jeden z Wielkich tej epoki. Stojąc przez parę godzin na brzegu alei marzyłem o świecie, w którym tak jak wśród partyzantów, w polskich lasach, jak w getcie i w bunkrze na Miłej przywódcy zachowaliby prostotę, byliby towarzyszami pośród towarzyszy.