Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Obydwaj odwrócili się i spojrzeli na Gariona.
— Ty to zrobiÅ‚eÅ›? — zażądaÅ‚ wyjaÅ›nieÅ„ Belgarath.
— Nie on. Ja. — WychodzÄ…cy z ust Gariona gÅ‚os nie byÅ‚ jego gÅ‚osem. — Zbyt
długo mozoliłem się nad tym, aby pozwolić, by jakaś sfora psów pokrzyżowała moje plany.
— Nic a nic nie sÅ‚yszaÅ‚em — zdumiaÅ‚ siÄ™ Belgarath, ocierajÄ…c ociekajÄ…cÄ… wodÄ… twarz. — Nawet najcichszego szeptu.
— SÅ‚uchaÅ‚eÅ› w niewÅ‚aÅ›ciwym czasie — odparÅ‚ gÅ‚os wewnÄ™trznego towarzysza
Gariona. — Tego roku, wczesnÄ… wiosnÄ…, wprawiÅ‚em to w ruch. I wÅ‚aÅ›nie teraz to siÄ™ tu zbliża.
— WiedziaÅ‚eÅ›, że bÄ™dziemy tego potrzebować?
— OczywiÅ›cie. Skręćcie na wschód. W tej ulewie goÅ„czy nie bÄ™dÄ… w stanie
was tropić. Zatoczcie łuk i podejdźcie do miasta od wschodu. Na tamtej flance stróżowie są mniej liczni.
Oberwanie chmury trwało nieprzerwanie, a wrażenie potęgowały rozdzierają-
ce suche uderzenia piorunów i rozbłyski błyskawic.
— Jak dÅ‚ugo potrwa deszcz? — Belgarath przekrzykiwaÅ‚ haÅ‚as.
— WystarczajÄ…co dÅ‚ugo. Tygodniami powstawaÅ‚ nad Morzem Wschodnim.
Dziś rano dotarł do wybrzeża. Skręćcie na wschód.
— Czy podczas jazdy możemy porozmawiać? — zapytaÅ‚ Belgarath. — Mam
mnóstwo pytań.
247
— To chyba nie pora na dyskusje, Belgaracie. Musicie siÄ™ poÅ›pieszyć. Pozostali dziÅ› rano tuż przed burzÄ… przybyli do Cthol Mishrak. Wszystko jest przygotowane, wiÄ™c ruszajcie.
— To bÄ™dzie tej nocy?
— BÄ™dzie, jeÅ›li zdążycie na czas. Torak już siÄ™ prawie obudziÅ‚. SÄ…dzÄ™, że by-
łoby lepiej, abyście tam byli, kiedy otworzy oczy.
Belgarath ponownie otarł twarz. W jego oczach widać było zaniepokojenie.
— Ruszajmy — powiedziaÅ‚ ostro i rozbryzgujÄ…c wodÄ™ poprowadziÅ‚ ich w stru-
gach zacinającego deszczu ku stałemu gruntowi.
Zacinający pod wpływem przeraźliwie świszczącego wiatru deszcz lał przez
kilka kolejnych godzin. Przemoknięci, zmordowani i wpół oślepieni latającymi liśćmi i gałązkami cwałowali na wschód. Ujadanie ugrzęzłych w bagnie gończych cichło w tyle, nabierając zawiedzionego brzmienia, gdyż hucząca ulewa zamazała wszelkie ślady na bagnach i w lesie.
Z nastaniem nocy dotarli do niskiego, wysuniętego daleko na wschód łańcucha pagórków, a deszcz osłabł przechodząc w miarową, przykrą mżawkę, przerywaną od czasu do czasu szkwałami chłodnego, porywistego wiatru i przelotnymi ule-wami, które falami wędrowały znad odległego Morza Wschodniego.
— Czy jesteÅ› pewien, że orientujesz siÄ™, gdzie to jest? — zapytaÅ‚ Silk Belgaratha.
— ZnajdÄ™ — ponuro powiedziaÅ‚ Belgarath. — Cthol Mishrak ma osobliwy
zapach.
Deszcz zelżał, pojedyncze krople lekko uderzały w liście nad ich głowami,
a następnie, nim dotarli do skraju lasu, całkowicie ustał. Zapach, o którym mówił
Belgarath, nie był ostrym fetorem, lecz raczej przytłumioną, niezwykle wilgotną mieszaniną odorów. Głównym jej składnikiem zdawała się wilgotna rdza, aczkolwiek był w niej również obecny fetor stojącej wody i stęchły zapaszek grzybów.
Kiedy dotarli do ostatnich drzew, Belgarath zatrzymał konia.
— Dobrze, tam jest miasto — powiedziaÅ‚ zniżonym gÅ‚osem.
Leżąca przed nimi niecka była słabiutko rozświetlona jakimś bladym, choro-
witym blaskiem zdającym się emanować z samej ziemi, a w centrum rozległego
zagłębienia wznosiły się wyszczerbione, obrócone w gruzy pozostałości miasta.
— Co to za dziwne Å›wiatÅ‚o? — wyszeptaÅ‚ przejÄ™ty Garion.
Belgarath odchrzÄ…knÄ…Å‚.
— Fosforescencja. Bierze siÄ™ z grzybów porastajÄ…cych caÅ‚y tamten teren. Nad Cthol Mishrak nigdy nie Å›wieci sÅ‚oÅ„ce, wiÄ™c jest to naturalne miejsce dla wzrostu wszelakich roÅ›lin, które żyjÄ… w ciemnoÅ›ci. Tu zostawimy nasze konie. — ZsiadÅ‚
z konia.
— Czy to aby najlepszy pomysÅ‚? — zapytaÅ‚ go Silk zsuwajÄ…c siÄ™ z siodÅ‚a. —
MoglibyÅ›my zapragnąć poÅ›piesznie odjechać. — Drobny czÅ‚owieczek nie zdążyÅ‚
wyschnąć i dygotał.
248
— Nie — spokojnie powiedziaÅ‚ Belgarath. — JeÅ›li wszystko dobrze pójdzie, nic w mieÅ›cie nie bÄ™dzie zainteresowane sprawieniem nam jakichkolwiek kÅ‚opotów, a jeÅ›li sprawy przybiorÄ… zÅ‚y obrót, nie bÄ™dzie to miaÅ‚o znaczenia.
— Nie lubiÄ™ sytuacji, z których nie można siÄ™ wycofać — cierpko wymamrotaÅ‚
Silk.
— No to wsiadÅ‚eÅ› do wozu jadÄ…cego nie w tym kierunku — odparÅ‚ Belga-
rath. — To, czego wkrótce mamy dokonać, jest tak niezmienne, jak tylko może być. Skoro tylko zaczniemy, nie bÄ™dzie żadnej możliwoÅ›ci odwrotu.
— Niemniej jednak nie muszÄ™ tego lubić, prawda? Co teraz?
— Garion i ja przemienimy siÄ™ w coÅ› trochÄ™ mniej rzucajÄ…cego siÄ™ w oczy. Ty jesteÅ› ekspertem w poruszaniu siÄ™ w ciemnoÅ›ciach, tak aby nikt ciÄ™ nie usÅ‚yszaÅ‚, czy też dojrzaÅ‚, ale my nie jesteÅ›my tak w tym wprawieni.
— Zamierzacie użyć czarów tak blisko Toraka? — niedowierzajÄ…co spytaÅ‚
Silk.
— Mamy zamiar zrobić to bardzo cicho — zapewniÅ‚ go Belgarath. — W każ-
dym razie przemiana formy niemal caÅ‚kowicie skierowana jest do wewnÄ…trz, wiÄ™c nie wiąże siÄ™ z wielkim haÅ‚asem. — ZwróciÅ‚ siÄ™ do Gariona. — Zrobimy to powoli — powiedziaÅ‚. — Rozproszy to tÄ™ odrobinÄ™ dźwiÄ™ku i uczyni go mniej sÅ‚yszalnym. Rozumiesz?
— Chyba tak, dziadku.
— Ja zrobiÄ™ to pierwszy. Obserwuj mnie. — Starzec spojrzaÅ‚ przelotnie na
konie. — OdsuÅ„my siÄ™ nieco. Konie bojÄ… siÄ™ wilków. Nie chcemy, aby wpadÅ‚y
w szał i zaczęły wierzgać i tratować wszystko dookoła.