Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Do Kijowa jechało się z Łubniów stepem i puszczą; do Czehryna była droga
wodna – z powrotem zaś jeżdżono na Chorol. W ogóle zaś owe naddnieprzańskie państwo –
stara ziemia połowiecka – było pustynią mało co więcej od Dzikich Pól zamieszkaną, przez
Tatarów często zwiedzaną , dla watah zaporoskich otwartą.
Nad brzegami Suły szumiały ogromne, prawie stopą ludzką nie dotykane lasy – miejscami,
po zapadłych brzegach Suły, Rudej, Śleporodu, Korowaja, Orżawca, Pszoły i innych więk-
szych i mniejszych rzek i przytoków, tworzyły się mokradła zarośnięte częścią gęstwiną
krzów i borów, częścią odkryte, pod postacią łąk. W tych borach i bagniskach znajdował ła-
twy przytułek zwierz wszelkiego rodzaju: w najgłębszych mrokach leśnych żyła moc nie-
zmierna turów brodatych, niedźwiedzi i dzikich świń, a obok nich liczna szara gawiedź wil-
ków, rysiów, kun, stada sarn i kraśnych suhaków; w bagniskach i w łachach rzecznych bobry
zakładały swoje żeremia, o których to bobrach chodziły wieści na Zaporożu, że są między
nimi stuletnie starce, białe jak śnieg ze starości.
Na wysokich suchych stepach bujały stada koni dzikich o kudłatych głowach i krwawych
oczach. Rzeki roiły się rybą i ptactwem wodnym. Dziwna to była ziemia, na wpół uśpiona, ale
nosząca ślady dawniejszego życia ludzkiego. Wszędzie pełno popieliszcz po jakichś przed-
wiecznych grodach; same Łubnie i Chorol były z takich popieliszcz podniesione; wszędzie
pełno mogił nowszych i starszych, porosłych już borem. I tu, jak na Dzikich Polach, nocami
wstawały duchy i upiory, a starzy Zaporożcy opowiadali sobie przy ogniskach dziwy o tym, co
się czasami działo w owych głębinach leśnych, z których dochodziły wycia nie wiadomo ja-
kich zwierząt, krzyki półludzkie, półzwierzęce, gwary straszne, jakoby bitew lub łowów. Pod
wodami odzywały się dzwony potopionych miast. Ziemia była mało gościnna i mało dostęp-
na, miejscami zbyt rozmiękła, miejscami cierpiąca na brak wód, spalona, sucha a do mieszka-
nia niebezpieczna, osadników bowiem, gdy się jako tako osiedli i zagospodarowali, ścierały
napady tatarskie. Odwiedzali ją tylko często Zaporożcy dla gonów bobrowych, dla zwierza i
ryby, w czasie bowiem pokoju większa część Niżowców rozłaziła się z Siczy na łowy, czyli
20
jak mówiono, na „przemysł” po wszystkich rzekach, jarach, lasach i komyszach, bobrując w
miejscach, o których istnieniu nawet mało kto wiedział.
Jednakże i życie osiadłe próbowało uwiązać się do tych ziem jak roślina, która próbuje,
gdzie może, chwycić się gruntu korzonkami i raz wraz wyrywana, gdzie może, odrasta.
Powstawały na pustkach grody, osady, kolonie, słobody i futory. Ziemia była miejscami
żywna, a nęciła swoboda. Ale wtedy dopiero zakwitło życie, gdy ziemie te przeszły w ręce
kniaziów Wiśniowieckich. Kniaź Michał po ożenieniu się z Mohilanką począł starowniej
urządzać swoje zadnieprzańskie państwo; ściągał ludzi, osadzał pustki, zapewniał swobody do
lat trzydziestu, budował monastery i wprowadzał prawo swoje książęce. Nawet taki osadnik,
który przymknął do tych ziem nie wiadomo kiedy i sądził, że siedzi na własnym gruncie,
chętnie schodził do roli kniaziowego czynszownika, gdyż za ów czynsz szedł pod potężną
książęcą opiekę, która go ochraniała, broniła od Tatarów i od gorszych nieraz od Tatarów Ni-
żowców. Ale prawdziwe życie zakwitło dopiero pod żelazną ręką młodego księcia Jeremiego.
Za Czehrynem zaraz zaczynało się jego państwo, a kończyło het! aż pod Konotopem i Rom-
nami. Nie stanowiło ono całej kniaziowej fortuny, bo od województwa sandomierskiego po-
cząwszy ziemie jego leżały w województwach: wołyńskim, ruskim, kijowskim, ale naddnie-
przańskie państwo było okiem w głowie zwycięzcy spod Putywla.
Tatar długo czyhał nad Orłem, na Worsklą i wietrzył jak wilk, nim ośmielił się na północ
konia popędzić; Niżowcy nie próbowali zatargu. Miejscowe niespokojne watahy poszły w
służbę. Dziki i rozbójniczy lud, żyjący dawniej z gwałtów i napadów, teraz ujęty w karby,
zajmował „polanki” na rubieżach i leżąc na granicach państwa jak brytan na łańcuchu groził
zębem najeźdźcy.
Toż zakwitło i zaroiło się wszystko. Pobudowano drogi na śladach dawnych gościńców;
rzeki ujęto groblami, które sypał niewolnik Tatar lub Niżowiec schwytany z bronią w ręku na
rozboju. Tam gdzie niegdyś wiatr grywał dziko nocami na oczeretach i wyły wilki i topielcy,
teraz hurkotały młyny. Przeszło czterysta kół, nie licząc rzęsiście rozsianych wiatraków, mełło
zboże na samym Zadnieprzu. Czterdzieści tysięcy czynszowników wnosiło czynsz do kas
książęcych, lasy zaroiły się pasiekami, na rubieżach powstawały wsie coraz nowe, futory, sło-
body. Na stepach, obok tabunów dzikich, pasły się całe stada swojskiego bydła i koni. Nie-
przejrzany, jednostajny widok borów i stepów ubarwił się dymami chat, złoconymi wieżami
cerkwi i kościołów – pustynia zamieniła się w kraj dość ludny. Jechał tedy pan namiestnik
Skrzetuski wesoło i nie śpiesząc się, jakoby swoją ziemią, mając po drodze wszelkie wczasy
zapewnione. Był to dopiero początek stycznia 48 roku, ale dziwna, wyjątkowa zima nie da-
wała się wcale we znaki. W powietrzu tchnęła wiosna; ziemia rozmiękła i przeświecała wodą