Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.poza tylko sam nie wiem gdzie i poza czym oni są tu ze KWIECIEŃ 2003 CZAPKA mną nie wiem kim są ale nienawidzę ich z całej duszy - Nie, na...Po incydencie ze skórzaną kurtką bardzo się bałam powie­dzieć Bankowi o tym, co wydarzyło się pomiędzy mną a Webe-rem Gregstonem, i o nowych przygodach na...Jeżeli jest także prawdą, jak wspominałem powyżej, że siła i zasięg oddziaływań w przyrodzie również zależy od kwantowego stanu Wszechświata, to możemy...— Pewnie i ciebie też będziemy musieli słuchać — złośliwie dokuczył mu Rangul, z miną na poły zirytowaną, na poły zazdrosną...moja skóra będzie jędrna, że zawsze będą oglądać się za mną na ulicy...musiała towarzyszyć mu duża siła... Sila Woli Poczatkowa Sila Woli twojego bohatera rowna jest jego Odwadze, wiec miesci sie w przedziale od 1 do 5...Tuzenbach (do Wierszynina) Cierpienia, które wciąż obserwujemy – a tak ich dużo! – mimo wszystko świadczą o pewnym moralnym...12W warunkach żyda społecznego ważnym czynnikiem określającym możliwości człowieka, a więc kształtującym też jego sytuację, są obowiązujące normy, przepisy,...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Nie wytrzymała z kretynką, zmusiła do sensownej gry. Gdyby ta pojedyncza kasa była otwarta, grałabym Hermoda dołem i dostałabym teraz dwadzieścia pięć koron, pod presją zagrałam go w porządku i zapłacili mi równy tysiąc. Głupie cepy na torze nie grały Hermoda, czytać widocznie nie umieli…
Ten tysiąc koron beztrosko upłynniłam w Taorminie.
Już sam wyjazd wypadł mi śmiesznie. Na lotnisko udałam się we właściwej porze, nie przyszło mi jednak do głowy zainteresować się, dokąd właściwie lecę. Na bilet nawet nie spojrzałam. W Taorminie samoloty nie lądują, zatem gdzie…?
Siedziałam sobie spokojnie i czekałam wezwania. Dopiero po kilku Paryżach, Amsterdamach, Londynach i Kairach zastanowiłam się, czy przypadkiem któreś z tych ogłoszeń nie dotyczy mnie. Catanię okrzykiwali kilkakrotnie, bezmyślnie spojrzałam na monitor i jakoś dziwnie ten odlot do Catanii przypasował mi się godziną do zanotowanego terminu. Zaraz rany boskie, czy ja przypadkiem nie do Catanii…?
Poderwało mnie. Lotnisko w Kastrup jest duże, korytarze do wyjść ciągną się całymi kilometrami. Mimo wszystko zdążyłam, wsiadłam jako ostatnia osoba.
Wiatr mnie specjalnie nie ciekawił, bo do wiatrów przywykłam. Dania jest płaska, wichry z północy nie napotykają na swej drodze żadnych przeszkód, wieją na durch. Miałam już za sobą śliczne chwile, kiedy wszyscy, nieliczni zresztą, ludzie na Ratuszplacu siedzieli w kucki, trzymając się kurczowo betonowych donic na kwiaty. Jeden puścił, leciał zaraz potem przez cały plac ostrym sprintem, a przed nim leciał jego kapelusz, ale nie gonił nakrycia głowy, tylko nie mógł się zatrzymać. Na skraju placu chwycił w objęcia latarnię i to go wreszcie ustabilizowało. Też siedziałam przy donicy i zastanawiałam się, jak, na litość boską, wrócę do domu. Musiałabym iść bulwarem Andersena akurat pod wiatr, mowy o tym nie było, czołgać się chyba przy samej ziemi…
Wykorzystałam chwile pomiędzy podmuchami, przekradłam się od tyłu pod murami budynków, dotarłam do ostatniego rogu, znów odczekałam, aż na moment zelżało, jak oszalała popędziłam te ostatnie dwadzieścia metrów i chwyciłam za klamkę drzwi wejściowych. Tu już byłam spokojna, od klamki się nie dam oderwać!
W chwili odlotu do Catanii też wiało nieźle i nawet przyszło mi na myśl, że mogą wstrzymać starty. Nic nie wstrzymali. Olbrzymia kobyła oderwała się od ziemi, poszła w górę i nawet nią nie gibnęło. Nie zauważyła wiatru.
Nikły koszt mojej wycieczki dał ten efekt, że zakwaterowanie przysługiwało mi w hotelu „Minerwa”, najtańszym w Taorminie. Zdumiałam się. Hotel stał na górze i widok z jego okien wart był wszystkich pieniędzy świata! Stałam na balkoniku, gapiłam się, oczy wychodziły mi z głowy i nie byłam pewna, czy mi się to nie śni.
Eksponując w Całym zdaniu, nieboszczyka elementy związane z kierunkiem akcji, z konieczności ominęłam kilka taormińskich drobiazgów. Taniość hotelu brała się primo z dość prymitywnego wystroju, łóżko, stolik, lampka, fotelik i cześć, ale łazienka i wychodek działały, więc co mnie obchodziło umeblowanie, a secundo z wyżywienia. Śniadanko w postaci grzaneczki z dżemem, kolacyjka oparta głównie na spaghetti, a obiadu wcale. Na obiedzie mi nie zależało, musiałabym specjalnie wracać z plaży, a spaghetti wieczorem przysparzało rozrywek olśniewających. Umiałam to jeść, nauczyłam się już wcześniej, wokół mnie zaś siedziały fragmenty szwedzkiej wycieczki i czyniły sztuki niewiarygodne, dzień w dzień miałam przedstawienie wielkiej klasy. Jeden kroił to spaghetti na kawałki i spożywał łyżką, jeden wciągał w siebie długi wąs makaronu na zasadzie flikania, zaś wąs, znikając mu w paszczy, majtał się na wszystkie strony i walił po uszach, jeden usiłował działać zgodnie z regułą, okręcał to na widelcu i próbował ten potworny kłąb zmieścić w gębie, musiałby być tygrysem–ludojadem. Niektórzy jedli palcami. Cudo zupełne!
Szwed był prawdziwy. Podrywał mnie z całej siły, dopłacał orkiestrze, żeby grała tanga już dawno po godzinach pracy, wiosłował doskonale i woził mnie po grotach, szczerość jednakże biła z niego kompromitująca.
— Je veux coucher avec toi!!! — ryczał pod moim oknem głosem bizona w czasie rui. Nie kontaktowałam się co prawda z bizonami w czasie rui, ale powinno to brzmieć podobnie. Na szczęście mieszkaj gdzie indziej i udawało mi się go czasem unikać.