Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Ja przynajmniej potrafię nadawać ton — uśmiechnął się Falloner z wyższością.
— W Cechu Harfiarzy ci, którzy nie mają głosu, mogą grać na instrumentach — załagodził ten spór Robinton, wyczuwając, że z łatwością może się on przemienić w złośliwą sprzeczkę. Chłopcy z Weyru naprawdę niewiele się różnili od harfiarskich uczniów. — Jejku, ale dobra pieczeń — dodał, w nadziei, że zmieni temat rozmowy.
— Rzeczywiście dobra — odpowiedział Falloner żując pracowicie. — Zawsze tu nieźle jadamy.
— Przeważnie — wtrącił Jesken z tak pełną buzią, że musiał dopchnąć jedzenie palcem, który następnie oblizał z sosu. — Dzisiaj mięso jest doskonałe. Pewnie z młodszej sztuki, niż nam się trafia zazwyczaj.
— No cóż, w końcu dziś siedzi z nami Robinton — powiedział Falloner z uśmiechem.
— Zostaniecie tu trochę? — spytał Sellel, przenosząc wzrok z Fallonera na Robintona.
— Dziś wieczór na pewno — odparł Falloner i dał Robintonowi kuksańca pod żebro. — Każą ci śpiewać do białego rana, wiesz?
— To i ty będziesz śpiewał razem z nami — odparł Robinton i wpakował do ust potężny kęs pieczeni. Trochę żałował, że nie może zjeść więcej, ale nie da się dobrze śpiewać z pełnym brzuchem.
Tego wieczoru śpiewał do woli, z Fallonerem, z matką i solo. Najpierw, naturalnie, wykonali Pieśń o Obowiązkach, przy której wtórowali im wszyscy słuchacze w refrenie i zwrotkach, gdy tylko Robinton odśpiewał pierwszą linijkę. Pierwszy refren nagrodzili brawami. Podobało mu się to i potraktował owację jako komplement, zresztą zasłużony.
Potem mama szepnęła do niego: „Pieśń–Zagadka”. Według programu miała ona być wykonana później, ale ponieważ to mama prowadziła koncert, posłusznie zaśpiewał utwór nagle ucichłej, zadumanej publiczności. S’loner promieniał z zadowolenia, widząc jak wszyscy się dziwią, zasłuchani.
Robinton i Falloner wykonali kilka jego pieśni, które się spodobały słuchaczom, choć nikt nie wiedział, kto jest autorem. Może i Weyrowi brakowało dobrze wyszkolonego harfiarza, ale wiele osób miało ładne głosy, a większość szybko podchwytywała melodie i refreny. Robinton nigdy jeszcze nie śpiewał dla takiej publiczności — zupełnie odmiennej od jego dotychczasowych słuchaczy i prawdopodobnie najlepszej. Mama chyba również to czuła, bo w jej głosie znów dźwięczała radość, nawet gdy śpiewała smutne melodie. Nawiązali ze słuchaczami niezwykłą łączność, odnajdując nową głębię „słuchania”.
My także słuchamy, wiesz, mały harfiarzu! — usłyszał w myślach głos i o mało nie zafałszował.
Wiele to Robintonowi wyjaśniło, ale nie miał czasu, by wszystko dokładnie przemyśleć; musiał śpiewać dalej i to tak, by nie rozczarować publiczności.
Słuchacze prosili o swoje ulubione pieśni, i dopiero gdy Robinton zachrypł ze zmęczenia, Merelan, choć niechętnie, ogłosiła koniec wieczornego koncertu.
— Wykorzystaliśmy cię bez miary, Merelan, i małego Robintona też — powiedział S’loner, wstając i rozkładając ręce w odpowiedzi na kolejne tytuły pieśni, wykrzykiwane przez słuchaczy. — Jest późno, nawet jak na zgromadzenie w Weyrze, a wy niezwykle szczodrze obdarzyliście nas swoim czasem i głosami.
— Danina Cechu Harfiarzy dla Weyru — odparła, zginając kolano w eleganckim ukłonie i gestem lewej ręki ogarniając wszystkich słuchaczy. — Z przyjemnością dla was śpiewamy.
— Nasze smoki były równie zachwycone jak my — powiedział Władca Weyru, spojrzał na Robintona i mrugnął do niego.
Nagle fala radości, na której grzbiecie chłopiec unosił się przez cały wieczór, opadła i Robinton zachwiał się na nogach.