ďťż
Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, Ĺźeby mĂłc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Nauczyciel-wychowawca - podmiot wychowaniaKim jest? Kim być moĹźe? Kim być powinien nauczyciel-wychowawca jako podmiot wychowania i jednocześnie...Niektóre obowišzki pracodawcy, a wyjštkowo także i pracownika, majš charakter mieszany, to znaczy wišżšcy nie tylko wobec drugiej strony stosunku pracy, ale także i wobec...– A obrona?– Obrona to nie cel, to tylko przejściowa forma działań, wymuszona przez przeciwnika...- Szarzy - kontynuował - polują za pomocą zarĂłwno wzroku, jak i węchu, nocne ogary zaś tylko za pomocą węchu...poza tylko sam nie wiem gdzie i poza czym oni są tu ze KWIECIEŃ 2003 CZAPKA mną nie wiem kim są ale nienawidzę ich z całej duszy - Nie, na...Profilaktyka zaburzeń emocjonalnych to przede wszystkim uczenie dziecka róŸnych sposobów radzenia sobie w sytuacjach trudnych, a nie tylko ochrona dziecka przed...Twierdzenie o prawdopodobieDstwie logicznym zdania opiera si jednak nie tylko na owej konfrontacji zdaD, mówicej |e ze wzgldu na nie naszej hipotezie H przysBuguje prawdopodobieDstwo pGrace dała jej swĂłj numer i dodała:- Proszę mu powiedzieć, Ĺźe chce z nim mĂłwić doktor Grace Mitowski i Ĺźe zajmę mu tylko kilka minut...– A tutejsiście? – Nie – odpowiedział na migi starzec – Zaś moĹźe z Mazowsza? – Tak..."Zarówno logicznie jak i metodologicznie - stwierdzajš Noah i Eckstein - pedagog porównawcza powinna zajmować się porównywaniem nie tylko na poziomie narodu, również i...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Nieraz byłem gotów wrócić i rozejrzeć
się, co przeoczyłem, lecz nie było powrotu, bo szliœmy dalej. Potem
przystawaliœmy w nowym miejscu, niekoniecznie odległym od tamtego, lecz
zmieniajšcym jedynie punkt widzenia, i znów mi się pytał:
- No, a tu co widzisz? Spokojnie się rozglšdaj. Nigdzie nam się nie spieszy.
WyobraŸ sobie, że czekamy tu na kogoœ, kto przyjdzie może za godzinę albo w
ogóle nie przyjdzie, lecz mamy obowišzek poczekać na niego.
Kiedyœ udręczony, że więcej już nie widzę, a ruszyliœmy właœnie dalej, zdobyłem
się na odwagę i może nawet łamišc przykazania matki, abym był posłuszny,
zwróciłem się do niego prawie natarczywie:
- Pan mi powie, co tam jeszcze było, a czego nie widziałem.
- Nie wiem - odparł ku mojemu zdumieniu.
Nauczyciel, pomyœlałem, i nie wie. Coœ kręci. Albo może ze staroœci już
niedowidzi i dlatego wyprowadza mnie na te spacery, abym pilnował go jak ten
pies, co prowadzi niedowidzšcych czy całkiem ociemniałych, zwłaszcza że upominał
mnie nieraz:
- Nie odchodŸ tak daleko. IdŸ tu bliżej mnie.
Tylko dlaczego w takim razie nie nosi okularów? Wszyscy, którzy niedowidzš,
noszš przecież okulary. A on czasem w mieszkaniu, gdy chciał przeczytać, co tam
napisałem w zadaniu domowym, zakładał okulary.
- Widzisz - powiedział, kiedyœmy już odeszli od tamtego miejsca - tego, co ty
widzisz, nikt inny nie widzi. Choćby widział dużo więcej.
Nic z tego nie rozumiałem, lecz dalej już nie œmiałem go pytać, tym bardziej że
znowu przystanęliœmy, a on zastukał,
270 X
jak to miał we zwyczaju, kiedyœmy przystawali, laskš w bruk i ponownie
usłyszałem nad sobš, bo wysoki był, że musiałem cišgle w górę patrzeć na niego:
- No, a tu co widzisz? Nie musisz po kolei, mów, jak widzisz.
Niekiedy zostawiał mnie samego, żebym się rozejrzał, co widzę, i odchodził do
jakiegoœ spotkanego znajomego, który akurat witał go ze szczególnš wylewnoœciš:
- O, pan profesor. Powitać, powitać. Jak tam zdrowie pana profesora? Coœ dawno
pana profesora nie było na mieœcie.
Zresztš wszyscy, których napotykaliœmy w czasie tych naszych spacerów, witali go
w ten sposób, wylewnie, z szacunkiem, niekiedy z pokorš, niektórzy wręcz
spłoszeni, zawstydzeni. A już nie było takiego, kto by mu się przynajmniej nie
ukłonił. Nawet kobiety pierwsze to czyniły, stare, młode, biedne, eleganckie, o
dłoniach jak z wikliny, bo czasem przystawały podajšc mu te dłonie do
ucałowania. I te najstarsze, z laseczkami jak i on, i te jeszcze z kokardami we
włosach, i te całkiem niedorosłe, których nie mógł przecież znać.
Nie wydawał się jednak szczęœliwy, że go wszyscy tu znajš, wszyscy mu się
kłaniajš, a nawet jakby był udręczony tym nieustannym obowišzkiem pamięci, o
którš dopominały się wszystkie napotkane twarze, wszystkie te dzień dobry, panie
profesorze, jak zdrowie, panie profesorze, nie bioršce pod uwagę, że przecież
coraz więcej ich, że za dużo ich jak na jednš ludzkš pamięć, choćby i
nauczyciela, bo kto wie, czy na pamięć Boga nie byłoby za dużo.
-• Im człowiek dłużej żyje, tym mniej ludzi zna - wyrzucał sobie nieraz,
zwłaszcza gdy mu się kobieta pierwsza ukłoniła. - Niby twarz znajoma - dodawał
po chwili namysłu - a nie poznałem, no, widzisz. Gdyby to mężczyzna, niech tam,
271
wszyscy mężczyŸni sš jak krople wody z tego samego wiadra. Lecz kobiety powinno
się każdš osobno pamiętać.
W czasie któregoœ z tych spacerów, zbaczajšc w jednš z maciupkich uliczek,
odgałęziajšcych się od Rynku w jego górnej częœci, zaprowadził mnie pan na
zaplecze, gdzie wzgórze, na którym leżało miasto, urywało się nieomal po drugiej
stronie biegnšcej tutaj, równolegle do Rynku, zaœmieconej, pełnej wyrw,
brukowanej kocimi łbami ulicy. Cišgnęły się wzdłuż niej, przy samym brzegu tego
urywajšcego się wzgórza, niektóre jakby zawisłe już nad przepaœciš, niziutkie
domy, a właœciwie rudery, wœród których gdzieniegdzie tylko wystawał jakiœ z
czerwonej cegły i na podmurówce. Resztę od biedy dałoby się nazwać domami.