ďťż
Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, Ĺźeby mĂłc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.poza tylko sam nie wiem gdzie i poza czym oni są tu ze KWIECIEŃ 2003 CZAPKA mną nie wiem kim są ale nienawidzę ich z całej duszy - Nie, na...Drugi, Franciszek Czarnecki, czeœnik i poseÂł woÂłyĂąski na sejmie w roku 1746, zatamowaÂł activitatem izbie poselskiej przez dwa dni, Âże Wielkopolanie podali projekt...31Wypowiedz dra Wiktora Poliszczuka - prawosBawnegoUkraiDca na temat przyczyn i skutków politycznegozatajania prawdy o zbrodniach11 lipca 2003 roku w Porycku (obecnie Pawliwka) odbyBy si obchody 60ż# Polonżu orc#żnatus est, et obżżt DCCCCLXXXIll1 (Rokuskiego 968 został ordynowany Jordan, pierwszy biskup wsce; zmarł on w roku 984)Rocznik... Tego samego jeszcze miesiąca, w ktĂłrym objął rządy Pomorza, dnia 26-go Lipca 1295 roku, koronował się Przemysław w GnieĹşnie na krĂłla polskiego, za...Było to w roku 1860 i 1861, kiedy mĂłj stryj rozpoczął właśnie praktykę lekarską i przed wyruszeniem na front sporo usłyszał o tych wydarzeniach od swoich...Decyzję zorganizowania PolenlagrĂłw powziął w połowie roku 1942 Hein-rich Himmler, a administrowanie obozami zlecono Volksdeutsche Mittelstelle (VoMi) jako...W drugim przypadku w ciągu dnia TET /jest to Święto Nowego- Roku chińskiego/ JeĹźeli nie ma nic innego tylko wiatr północno-zachodni tez deszczu, będzie...– Ty wracaj sobie gdzie chcesz – warknęła Wykałaczka...— Gdzie są twoi panowie? — zapytał Dyvim Slorm...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Odwiedzałem jš od
1973 roku cieszšc się na tańce, dobre jedzenie, pieœni i spotkania ze
starymi przyjaciółmi. Ubiegłej jesieni podczas wizyty w rezerwacie Choctaw
w Filadelfii, Mississippi, zamówiłem nowe błękitne koszule dla chłopców i
czerwonš sukienkę dla Madeline. Dostarczono je na czas, idealnie skrojone,
ozdobione wyraŸnym zygzakowatym wzorem - symbolem Choctow. Dzieciaki
prezentowały się fantastycznie. Czteroletnia Madeline miała już doœć długie
włosy na warkocze, a nasza przyjaciółka, Eva Smith, przysłała jej szal.
Chłopcy dostali nowe pióropusze i naramienniki: Adam różowo-biały, a Sava
żółto-czarny. Nie chcšc zostać w tyle, pieczołowicie zajšłem się własnym
strojem. Włożyłem ozdobnš ciemnoniebieskš koszulę z satyny - prawdziwy
skarb wyszperany na wyprzedaży u Macy'ego, ciężki turkusowy pierœcień,
miękkie mokasyny z jeleniej skóry z rezerwatu Micmac w Nowej Szkocji i mojš
chlubę - kamizelkę w kwiaty wyszywanš koralikami, którš miałam na sobie
podczas uroczystoœci nadawania imion. Na szyi zawiesiłem naszyjnik z kolców
jeżozwierza, a na głowę włożyłem kowbojski kapelusz. Byłem gotowy.
Tegoroczna uroczystoœć powwow była szczególna, ponieważ mieli się tu
spotkać pierwsi absolwenci Programu Wiedzy o Rdzennych Amerykanach.
Spodziewałem się zobaczyć wielu dawnych studentów, którzy rozjechali się po
całym kraju na dalszš naukę lub do pracy. Butch Guerue został plemiennym
sędziš w rodzimym rezerwacie Różyczka, Duane Ptasi NiedŸwiedŸ pracował w
Lidze Ochrony Przyrody, a Eva kończyła Akademię Medycznš w Georgetown. Nie
wiedzieliœmy, ilu z nich się pojawi, ale zapowiadał się ciekawy
emocjonujšcy wieczór. Miał się rozpoczšć przyjęciem w Hanover Inn o
szóstej, po zakończeniu uroczystoœci na œwieżym powietrzu.
Tego dnia w tańcu wzięła udział cała trójka moich dzieci. Przyglšdałem im
się z trudnš do opisania przyjemnoœciš. Daleko im było do mistrzostwa, ale
pozbawione były lęku. Nawet Madeline, która szurała nieudolnie nóżkami,
wmieszała się między dorosłych tancerzy. Cišgnęła za sobš nowy, żółty szal
i wymijała kobiety trzy razy większe od niej. Adam kręcił się niczym fryga,
szczęœliwy, że choć raz może wyszaleć się do woli, a Sava z powagš
naœladował ruchy zawodowych tancerzy. Było to wspaniałe popołudnie, ciepłe
i słoneczne. Po długiej zimie nareszcie zawitała wiosna. Wokół ustawiono
budki, w których można było kupić smażony chleb z miodem zupę kukurydzianš
i różne produkty. Nasz Program przetrwał w Dartmouth siedem magicznych
lat.Został poddany zewnętrznym i wewnętrznym ocenom i był już oficjalnie
zatwierdzony. Mieliœmy co œwiętować.
PóŸniej, w chłodnej i słabo oœwietlonej sali Hanover Inn kiedy Adam, Sava
i Madeline spali w kšcie na stosie kocy Pendletona sšczyłem poncz gawędzšc
z Butchem i Cath Wilson. Studiowali wtedy prawo w Arizonie. Wokół siebie
widziałem same znajome twarze, a rozmowa toczyła się przez całš salę.
Odczuwaliœmy coœ w rodzaju zbiorowej ulgi, tej szczególnej pierwszej fali
nostalgii, która dopada ludzi tuż przed i po trzydziestce. Wtedy zwykle
przychodzi zrozumienie tego czym jest ta cała błazenada. Gratulowaliœmy
sobie nawzajem dojrzałoœci, ponieważ byliœmy wcišż jeszcze doœć młodzi, by
traktować wiek jako plus. W pewnym sensie nadal bawiliœmy się w dorosłoœć.
Różnica wieku pomiędzy mnš a moimi dawnymi uczniami zanikała, przestała
mieć znaczenie. Należeliœmy do tego samego pokolenia, ja po jednej stronie,
a najmłodsi z nich po drugiej, weterani tej samej kampanii.
W pewnej chwili przez odległe drzwi weszła do sali wysoka kobieta i przez
chwilę nie potrafiłem jej skojarzyć. Była szczupła, pełna wdzięku, o
długich ciemnych włosach, ubrana w gładkš różowš bluzkę z perkalu.
- Kto to jest? - spytałem Cathy.
- Karen Erdrich. Zmieniła się. Podobno używa teraz drugiego imienia
Louise. Ciekawe, czy wcišż pisze.
- Tak - odparłem. - Rozmawiałem z niš przez telefon jakieœ pół roku temu.
Pracuje w redakcji gazety Bostońskiej Rady Indian.
Podczas gdy Louise szła do nas przez całš salę, wróciły wspomnienia.
Kiedy przyjechałem do Dartmouth w 1972 roku, należała do piętnastoosobowej
grupy rdzennych amerykańskich studentów, kiedy to po raz pierwszy przyjęto
tam kobiety. Ja sam byłem œwieżo upieczonym wykładowcš, przed którym
postawiono zadanie stworzenia Programu Wiedzy o Rdzennych Amerykanach.
Bawiliœmy się na powitalnym pikniku w parku, nad rzekš Connecticut. Oboje
stanęliœmy z boku, podczas gdy grupa bardziej energicznych studentów grała
w siatkówkę. Ona miała wtedy fryzurę w stylu wczesnych lat
siedemdziesištych, twarz okalały jej kosmyki mocno skręcone trwałš
ondulacjš. Ubrana była w minispódniczkę i czerwone kowbojskie buty. Po
kilku minutach rozmowy ze mnš i z Adamem zaproponowała po prostu, że weŸmie
Skahotę na spacer. Pies nie był przyzwyczajony do smyczy i traktował jš
jako jarzmo. Louise starała się wyglšdać godnie i dystyngowanie, ale w
rezultacie cišgał jš za sobš po całym parku.
Jako studentka trzymała się na uboczu, ale zwracała na siebie uwagę.
Malowała i kiedyœ nawet podjęła się zilustrowania krótkich opowiadań dla
dzieci mego autorstwa. Jej rysunki były wieloznaczne i wyraziste, dużo
lepsze od moich tekstów. Innym razem, na zajęciach z Wiedzy o Rdzennych
Amerykanach zaproponowała, że zamiast pracy semestralnej opisze fikcyjne
spotkanie Indian Delaware ze Szwedami. Podobno było to historyczne
wydarzenie, o którym gdzieœ przeczytała. Gubernator Nowej Szkocji (póŸniej
Delaware), zadufany w sobie biurokrata, zażšdał od lokalnych Indian, by
uszyli dla niego strój z wampum, muszelek używanych jako pienišdze. Sšdził,
że wywoła to duże wrażenie i przysporzy, mu uznania i szacunku. Indianie
zgodzili się, ponieważ zaproponował im sowitš zapłatę. Kiedy jednak strój
był gotowy, gubernator przytył już tak bardzo, że trzeba było wysmarować go
masłem, aby mógł się weń wcisnšć. Szata pękła jednak już przy pierwszym
oddechu. Była to œwietna historia, a Louise opisała jš z humorem
uwypuklajšcym absurd i kontrast pierwszych kontaktów obu kultur.
Mimo że podczas jej studiów w Dartmouth znałem Louise słabiej niż innych,
zostaliœmy przyjaciółmi. Oboje byliœmy mieszanej krwi. Kiedy ukończyła
szkołę i wróciła do Dakoty Północnej, wcišż utrzymywaliœmy kontakt,
wymieniajšc karty œwišteczne i sporadyczne telefony. Louise została
wędrownym nauczycielem poezji w ramach stanowego programu humanistycznego.
Jej zadaniem było podróżowanie po małych miasteczkach z dwu- lub
trzydniowymi warsztatami poezji w lokalnych szkołach publicznych. Czasem
dzwoniła do mnie z jakiegoœ małego hoteliku na równinach, żeby podzielić
się jakšœ zabawnš obserwacjš. Kiedyœ na przykład trafiła do miasta, które
miało dwie wieże wodne na końcach głównej ulicy. W przypływie weny nazwano
je "goršca" i "zimna".