Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kiedy tam dojechał, kustosz - ruchliwy, promienny Rosjanin niewielkiego wzrostu, w okularach o grubych soczewkach - właśnie otwierał muzeum. Wszedł za nim do starego budynku o kopulastym dachu, gdzie unosiło się stęchłe powietrze, a ich kroki odbijały się głośnym echem.
- Chciałbym się dowiedzieć, czy odwiedziło was dziś rano trzech ludzi? Miałem się tu z nimi spotkać, ale jak sami widzicie, spóźniłem się.
- Mieli szczęście, że pracowałem rano - odrzekł kustosz. -1 jeszcze większe, że ich wpuściłem. Rozumiecie, muzeum otwarte jest od ósmej trzydzieści. Ale skoro się tak spieszyli... - Uśmiechnął się o wzruszył ramionami.
- Bardzo się więc... spóźniłem? - Dołgich udał rozczarowanie.
- Może z dziesięć minut. - Kustosz ponownie wzruszył ramionami. . - Mogę wam przynajmniej powiedzieć, dokąd pojechali.
- Byłbym bardzo wdzięczny, towarzyszu - powiedział Dołgich, idąc za nim do jego prywatnych apartamentów.
- Towarzyszu? - Kustosz przyjrzał mu się uważniej, wytrzeszczając oczy, ukryte za grubymi szkłami. - Nieczęsto słyszy się to słowo w tych stronach, że tak powiem, na pograniczu. Mogę spytać, kim jesteście?
Dołgich pokazał legitymację KGB.
- Pomówmy zatem oficjalnie - rzekł. - Nie mam zbyt dużo czasu, jeśli więc nie powiecie mi, czego tutaj szukali i dokąd pojechali... Kustosz przygasł, nie wyglądał na uszczęśliwionego.
- Czy sÄ… poszukiwani?
- Nie, jedynie pod obserwacjÄ….
- OburzajÄ…ce. A wyglÄ…dali tak sympatycznie...
- W dzisiejszych czasach trzeba uważać - stwierdził Dołgich. - Czego chcieli?
- Zobaczyć mapę. Szukali pewnej wioski u podnóża gór - Mufo Aldo Ferenc Jaborow.
- Cholernie długie! - skomentował agent. - A powiedzieliście im, gdzie to jest?
- Nie. - Kustosz pokręcił głową. - Tylko, gdzie to kiedyś było, a i tego nie jestem pewien. Popatrzcie tutaj. - Pokazał Dołgichowi plik starych map, rozłożonych na stole. - Pod żadnym względem nie są dokładne. Najstarsza liczy sobie około czterystu pięćdziesięciu lat. Oczywiście, to kopie, a nie oryginały. Ale jeśli spojrzycie tutaj, zobaczycie Kołomyję. - Położył palec na jednej z map. - A tutaj...
- Ferengi?
- Jeden z tej trójki, jak sądzę, Anglik, chyba wiedział, gdzie szukać - potwierdził kustosz. - Ledwie zobaczył na mapie nazwę "Ferengi", bardzo się ożywił. I zaraz potem odjechali.
Dołgich potakiwał, studiując uważnie mapę.
- To na zachód stąd - zastanawiał się. -1 nieco na pomoc. Jaka skala?
- Około jednego centymetra na pięć kilometrów. Ale, jak już mówiłem, nie można ufać jej wierności.
- Czyli niespełna siedemdziesiąt kilometrów - agent skrzywił się. -U podnóża gór. Macie współczesną mapę?
- O tak - westchnął kustosz. - Jeśli zechcecie pójść tędy...
Od Kołomyi wiodła na północ, do Iwano-Frankowska, nowa, nie wykończona jeszcze trasa. Smołowana nawierzchnia zapewniała dobrą jazdę, co Krakowiczowi, Quintowi i Gulcharowowi wydawało się przyjemną odmianą po wyboistych drogach, prowadzących tu z Bukaresztu przez Rumunię i Mołdawię. Na zachodzie wznosiły się Karpaty, mroczne, pokryte lasami i niewyraźne nawet w świetle poranka,
Na wschodzie zaś, aż po odległy, przymglony horyzont rozciągała się łagodna szarozielona równina.
Osiemnaście mil dalej, jadąc w kierunku Iwano-Frankowska, minęli zjazd w lewo, prowadzący ku mglistym górom. Quint poprosił Gulcharowa, aby zwolnił. Sam nakreślił na schematycznej mapce, którą naszkicował w muzeum, jedną Unię.
- To szlak, jakiego szukamy - stwierdził.
- Tu jest barierka - zaoponował Krakowicz. -1 zakaz wjazdu. Ta droga to ślepy zaułek.
- Mimo to czuję, że powinniśmy w nią skręcić - nalegał Quint. Krakowicz też to odczuł. Jakiś wewnętrzny czujnik ostrzegał go, że nie należy tędy jechać, a więc prawdopodobnie Quint miał rację.
- Czyha tam jakieś niebezpieczeństwo - powiedział Rosjanin.
- Mniej więcej tego się spodziewaliśmy - odparł Quint. - Po to tu jesteśmy.
- Zgoda. - Krakowicz zacisnął wargi i pokiwał głowa. Odwrócił się do Gulcharowa, ale były żołnierz już zwalniał. Dalej bliźniacze pasma autostrady zbiegały się w jedno. Zobaczyli brygadę drogowców, pracującą nad poszerzeniem trasy. Walec parowy, sunący tuż za wylewającą smołę ciężarówką, prasował dymiący makadam. Gulcharow zawrócił samochód. Krakowicz polecił mu stanąć.
Sam wysiadł, żeby znaleźć brygadzistę i porozmawiać z nim.
- Co jest grane? - zawołał do niego Quint.
- Grane? Mhm! Chcę się dowiedzieć, czy znają te strony. Może uda mi się zwerbować ich do pomocy? Pamiętaj, że jeśli odkryjemy zamek, trzeba będzie zniszczyć to, co tam znajdziemy!
Quint został w samochodzie. Patrzył jak Krakowicz zbliża się do robotników i rozmawia z nimi. Wskazali na barak, stojący nieco dalej. Szef Wydziału E udał się w tamtym kierunku. Po dziesięciu minutach wrócił z brodatym olbrzymem w wypłowiałym kombinezonie.