Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.Gundhalinu ruszyÅ‚ od razu, patrzyÅ‚a, jak klÄ™ka kolejno przy zatrzymanych i szuka u nich broni...Aredhela zawróciÅ‚a wiÄ™c i odszukaÅ‚a niebezpiecznÄ… drogÄ™ miÄ™dzy nawiedzanymi przez zÅ‚e siÅ‚y dolinami Ered Gorgoroth i północnÄ… granicÄ… Doriathu, a gdy...Pokój! Dalsza sÅ‚użba w dyplomacji i policji! Lecz czyż nie jest to zmarnowanie dwóch trzecich armii? Po pierwsze, dla nikogo nie byÅ‚o tajnym, że wÅ›ród wojska,...Opat zszedÅ‚ z muru i ruszyÅ‚ przez dziedziniec w stronÄ™ domu goÅ›cinnego...Po inwazji Yuuzhan Vongów na Coruscant Rada Jedi zgÅ‚osiÅ‚a gotowość do ustÄ™pstw, chociaż mogÅ‚y one oznaczać tylko dalszÄ… ekspansjÄ™ najeźdźców...DoÅ‚gich zdobyÅ‚ ten adres i ruszyÅ‚ ich Å›ladem...piguÅ‚ki, krople, maÅ›ci i mikstury, w które PrzylÄ…dek Aptekarski zaopatruje apteki i drogerie caÅ‚ego Å›wiata...Nie ruszy³y ani na podkowê wprzód...- Prawdziwy Smok siÄ™ OdrodziÅ‚ - powiedziaÅ‚a Ve­rin prawie do siebie - i tym samym Wzór nie ma już miejsca na faÅ‚szywe Smoki...tektycznych; a to dlatego, ponieważ rÄ™kÄ™ można byÅ‚o stÄ…d podać do bieguna galaktycznego i krążenie prÄ…dów ciemnych Å›ciÄ…gaÅ‚o tu wÅ‚aÅ›nie, ku...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

W kawiarence na tyłach swego hotelu zjadł kolację i wybrał się na film. Wychodząc z kina kupił lokalne wydanie "Tribune" - gazety porannej. Znalazł w niej relację o obu morderstwach.
Policja nie wykluczała, że dziewczynę zadusił Stoyanoff, choć ofiara nie była napastowana. Podano, że była stenotypistką, chwilowo bezrobotną. Zdjęcia kobiety nie było, zamieszczono natomiast zdjęcie Stoyanoffa, które wyglądało na retuszowaną fotografię policyjną. Policja szukała człowieka, z którym były bokser rozmawiał tuż przed śmiercią. Kilku świadków opisało go jako wysokiego mężczyznę w ciemnym garniturze. Policja nic więcej o nim nie wiedziała... albo nie ujawniła.
Steve uśmiechnął się kwaśno, w kawiarence wypił kawę na dobranoc i wrócił do siebie. Dochodziła jedenasta. Wchodząc do pokoju, usłyszał dzwonek telefonu.
Zamknął drzwi i stanął w ciemności, przypominając sobie, gdzie jest telefon. Wkrótce jak kot ruszył po ciemku wprost do celu, klapnął na fotel i wyciągnął z półki pod stolikiem jednoczęściowy aparat telefoniczny.
- Halo?
- Czy to Steve? - odezwał się głęboki, ochrypły głos, niski i dźwięczny. Brzmiało w nim napięcie.
- Tak, to ja. SÅ‚yszÄ™ ciÄ™. Wiem, kto dzwoni.
Usłyszał cichy, suchy śmiech.
- Będzie z ciebie jeszcze detektyw. I zdaje się, że właśnie ode mnie dostaniesz pierwsze zlecenie. Mógłbyś przyjechać do mnie natychmiast? Renfrew - północna, południowej nie ma - dwadzieścia cztery dwanaście, tuż przed Fountain. To coś w rodzaju osiedla domków jednorodzinnych. Mój jest ostatni w tylnym rzędzie.
- Dobrze, jasne. Ale co się stało?
Zapadła cisza. Na ulicy przed hotelem odezwał się klakson. Sufit zalało białe światło reflektorów samochodu, który wyjechał zza rogu. Wreszcie niski głos odparł powoli:
- Chodzi o Leopardiego. Nie mogę się go pozbyć. On... on zasnął w mojej sypialni. - Ze słuchawki doleciał piskliwy śmiech, zupełnie nie idący w parze z jej głosem.
Steve ścisnął telefon tak silnie, że rozbolała go ręka. Zadzwonił zębami w ciemności.
- W porządku - odparł bezbarwnym, nieco łamiącym się głosem. - Będzie cię to kosztować dwadzieścia dolarów.
- Oczywiście. Pośpiesz się, proszę.
Odłożył słuchawkę. Przez chwilę siedział w ciemności, sapiąc ciężko. Zsunął kapelusz na tył głowy, gwałtownym szarpnięciem nasadził go prosto i roześmiał się w głos.
- Psiakrew! A więc to taka damulka.
Renfrew nie było osiedlem w pełnym tego słowa znaczeniu. Stało tam w zygzakowatej linii sześć parterowych domków, tak ustawionych, że wejście do każdego z nich było niewidoczne dla sąsiadów, mimo iż wszystkie wychodziły na tę samą stronę. Z tyłu osłaniał je ceglany mur, za którym widać było kościół. Przed domkami rozpościerał się długi strzyżony trawnik, skąpany w świetle księżyca.
Do wejścia prowadziły dwa schodki, otoczone z obu stron latarniami. Judasza osłaniała kratka z kutego żelaza. Detektyw zapukał, na co wizjer uchylił się i wyjrzała drobna, owalna twarz dziewczyny, okolona kasztanowymi lokami. Miała silnie zarysowane usta i wygięte w łuk, wyskubane brwi. Oczy błyszczały niczym świeżo obrane kasztany.
Steve rzucił papierosa na ziemię i przydeptał go obcasem.
- Do panny Chiozza. Czeka na mnie, nazywam siÄ™ Steve Grayce.
- Panna Chiozza udała się już na spoczynek, proszę pana - odparło dziewczę z nieco bezczelnym grymasem ust.
- Dobra, dobra, kochana. Twoja pani czeka na mnie, chyba mówię wyraźnie?
Okienko w drzwiach zatrzasnęło się. Detektyw czekał, patrząc spode łba za siebie, na wysoki, skąpany w poświacie księżyca trawnik. A więc to tak... trudno, dla dwudziestu dolarów warto było odbyć tę wieczorną przejażdżkę.
Szczęknęła zasuwa i otworzyły się drzwi. Steve minął pokojówkę i wszedł do ciepłego, pogodnego salonu. Królował tu staromodny perkal. Lampy nie były ani stare, ani nowe, za to liczne i usytuowane jak należy. Przy kominku, osłoniętym ażurowym parawanem z miedzianych listew, stała sofa, a w rogu odbiornik radiowy z wbudowanym barkiem.
- Bardzo przepraszam - usprawiedliwiła się sztywno pokojówka. - Panna Chiozza zapomniała mnie poinformować. Proszę spocząć. - Jej miękki głos zdradzał przebiegłość. Dziewczyna zniknęła za drzwiami po drugiej stronie salonu, a wraz z nią krótka spódniczka, jedwabne pończochy i dziesięciocentymetrowe szpilki.
Steve usiadł, położył kapelusz na kolanach i wlepił wzrok w ścianę. Skrzypnęły drzwi wahadłowe. Detektyw wyjął papierosa, przesunął go między palcami i zgniótł w drobny mak, po czym rzucił skrawek białej bibułki i okruchy tytoniu na kratę paleniska.
Pojawiła się Dolores Chiozza, ubrana w piżamę z zielonego aksamitu, przewiązaną długą, obrębioną złotymi frędzlami szarfą. Wywijała jej końcem niczym lassem, uśmiechając się sztucznie. Podkrążone oczy odcinały się od świeżo wymytej twarzy. Dziewczyna mrugała nerwowo.
Steve wstał, obserwując zielone pantofle z marokinu, wysuwające się spod piżamy przy każdym kroku piosenkarki. Gdy podeszła bliżej, podniósł wzrok na jej twarz.
- Witaj - odezwał się drewnianym głosem.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Wiem, że już późno, ale wiem też, że przyzwyczaiłeś się nie spać w nocy - powiedziała donośnie przyjaznym tonem. - Więc pomyślałam, że moglibyśmy obgadać... Dlaczego nie siadasz?
Przechyliła głowę, jak gdyby czegoś nasłuchiwała.
- Nic nie szkodzi - rzekł Steve. - Nigdy nie kładę się przed drugą.
Podeszła do kominka i nacisnęła dzwonek. Wkrótce w łukowatych drzwiach ukazała się pokojówka.
- Przynieś lód, Agatha. A potem zmykaj do domu. Późno już.
- Tak jest, psze pani. - Dziewczyna zniknęła.
Zapadła świdrująca cisza. Wreszcie wysoka kobieta machinalnie wyciągnęła papierosa ze szkatułki, wsunęła go do ust, a Steve niezdarnie potarł zapałkę o podeszwę buta. Przytknęła czubek papierosa do ognia, nie odrywając swych niebieskich oczu od czarnych oczu detektywa. Ledwie dostrzegalnie pokręciła głową.