Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Toteż sąsiadujące z nim plemiona i ludy zwały ów obszar nie jakąś tam Pustynią Kirową, ale zwyczajnie: śmieciowiskiem.
Tak więc Trurl, kryjąc swe rozczarowanie, jak mógł, przed
Klapaucjuszem, aby go do złośliwości nie sprowokować, skierował statek w Pustynię - i zaraz zaczęło po jego pancerzach piaskiem bić, a wszelkie nieczystości gwiezdne, wypluwane ze słońc protuberancjami, osiadły takim grubym kożuchem na ścianach kadłuba, że na myśl o przyszłym czyszczeniu - wszystkiego, a zwłaszcza podróżowania, na dobre się odechciewało.
Gwiazdy dawno już znikły w pomroce powszechnej i lecieli tak po omacku, aż naraz statkiem rzuciło, że wszystkie sprzęty, garnki i narzędzia załomotały, i poczuli, jak lecą gdzieś, i to coraz szybciej;
wreszcie gruchnęło przeraźliwie i statek, dosyć miękko osiadłszy, znieruchomiał w pochyleniu, jakby się w coś nieruchomego wbił dziobem.
Oni więc do okien, lecz na zewnątrz ćma zupełna - choć oko wykol; a już łomot słychać, ktoś niewiadomy, a straszliwej siły, przemocą się do wnętrza dobiera, że ściany skaczą. Teraz dopiero mniejsze poczuli zaufanie do rozumnej swojej bezbronności, lecz próżne po niewczasie żale, więc tylko, aby im klapy nie popsuto siłą, sami ją od środka odemknęli.
Patrzą - a w otwór ktoś gębę wsadza, tak wielką, że
O tym, aby mógł cały w ślad za nią wejść - i mowy nie ma; gęba zaś jest niewymownie przykra, oczyskami cała od góry do dołu, wzdłuż i w poprzek wysadzana, i ma też jakby nos piłowaty, i szczęki - nieszczęki, hakowate i stalowe; nie rusza się, cała szczelnie we framugę wpasowana, i tylko oczy jej złodziejsko latają na wsze strony, każda zaś ich grupka inną obejmuje część otoczenia, a wyraz mają taki, jakby szacowały, czy się to wszystko uczciwie opłaci; nawet ktoś daleko głupszy od konstruktorów pojąłby, co znaczy to wypatrywanie, bo nadzwyczaj wymowne.
- Czego? - powiada wreszcie Trurl, tym bezwstydnym łypaniem,
dziejącym się w milczeniu, rozwścieczony. - Czego chcesz, mordo zakazana?! Ja jestem sam konstruktor Trurl, omnipotencjator ogólny, a to jest mój przyjaciel Klapaucjusz, też sława i znakomitość, i lecieliśmy tym naszym statkiem turystycznie, więc proszę natychmiast zabrać twarz i wyprowadzić nas z tego niejasnego miejsca, pełnego zapewne
nieczystości, i skierować nas w porządną, czystą próżnię, gdyż w
przeciwnym wypadku złożymy zażalenie i rozkręcą cię w drobny szmelc, ty śmieciarzu - czy słyszysz, co mówię?!
Lecz ów nic - tylko dalej łypie i jakby coś sobie oblicza. Kalkuluje -
czy jak?
- Słuchaj no, pokrako rozpałęszona - woła Trurl, już się z niczym nie licząc, chociaż go Klapaucjusz szturcha dla pomiarkowania - nie mamy ani złota, ani srebra, ani żadnych klejnotów, więc wypuść nas stąd zaraz, a przede wszystkim zabierz tę swoją wielką gębę, bo niewymownie przykra.
A ty - zwrócił się do Klapaucjusza - nie szturchaj mnie dla
pomiarkowania, bo mam własny rozum i wiem, jak do kogo trzeba mówić!
- Nie potrzebuję ja - odezwie się nagle gęba, zwracając tysiąc oczu ognistych na Trurla - samego tylko złota lub srebra, a mówić do mnie należy delikatnie i z poszanowaniem, albowiem jestem zbójcą z dyplomem, kształconym i bardzo z natury nerwowym. Nie takich też jak wy miewałem ja już u siebie, i dosładzałem ich, jak chciałem - i kiedy wam wszystko skuję, też wyjdzie z was słodycz. Nazywam się Gębon, mam trzydzieści arszynów w każdą stronę i faktycznie rabuję
kosztowności, ale w sposób naukowy i nowoczesny, to jest: zabieram drogocenne sekreta, skarby wiedzy, autentyczne prawdy, i w ogóle całą wartościową informację. A teraz jazda, dawać ją tu, bo jak nie, to gwizdnę! Liczę do pięciu - raz, dwa, trzy...
Doliczył, a że mu nic nie dali, rzeczywiście gwizdnął, aż im uszy mało nie poodpadały, a Klapaucjusz pojął, że ten “Dyploj”, o którym tubylcy ze strachem mówili, to był właśnie dyplom, widać na jakiejś
Akademii Zbrodniarstwa zdobyty. Trurl zaś aż się za głowę chwycił
rękami, bo Gębon miał głos wedle wzrostu.
- Nic ci nie damy! - zawołał, a Klapaucjusz pobiegł od razu po watę.
- I zabieraj zaraz gębę!
- Jeśli gębę zabiorę, to rękę wsadzę - Gębon na to - a mam sążnistą, cęgowatą i ciężką, że niech Bóg broni! Uwaga - zaczynam!
I rzeczywiście: wata, którą przyniósł Klapaucjusz, okazała się już niepotrzebna, bo gęba znikła, a pojawiło się łapsko, sękate, stalowe, niechlujne i pazurno - łopaciaste; i zaczyna grzebać, łamiąc stoły i szafy, i przegrody, aż blachy zazgrzytały. Trurl i Klapaucjusz uciekają przed łapskiem do stosu atomowego i co się który palec zbliży, to go z wierzchu bać! bać! - kociubą. Zgniewał się wreszcie zbójca z dyplomem, znów gębę wraził we framugę i tak rzecze: