Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.– Jak ci na imiÄ™, piÄ™knotko?OdpowiedziaÅ‚a mi niskim gÅ‚osem:– Na imiÄ™ mi Merit i nie jest tu w zwyczaju nazywać mnie piÄ™knotkÄ…, jak to robiÄ…...– A tutejsiÅ›cie? – Nie – odpowiedziaÅ‚ na migi starzec – ZaÅ› może z Mazowsza? – Tak...ReguÅ‚yJeÅ›li przyjrzysz siÄ™ specjalizacji char_traits dla typu wchar_t, zauważysz, że jest onpraktycznie identyczny jak odpowiednik dla typu char:4...Nie znosiÅ‚ symulowania ataku kryszain, straszliwego bólu gÅ‚o­wy poÅ‚Ä…czonego z uczuciem dezorientacji, nie majÄ…cego odpowied­nika w jakiejkolwiek...– Nie jestem pewien – odpowiedziaÅ‚ Fenton...RenÄ™ Mallibeau, najbardziej zapalony winiarz kolonii, wciąż nie znalazÅ‚ dla swoich winnic terenu o odpowiedniej glebie i nachyleniu, chociaż otwieraÅ‚ ciÄ…gle...Jeden tylko ma³y Wo³odyjowski cierpia³ nad tym niema³o, a gdy Skrzetuski próbowa³ wlaæ mu otuchê w serce, odpowiedzia³:- Dobrze tobie, bo gdy jeno zechcesz, Anusia...CiaÅ‚o zniszczyć jest Å‚atwo, a w przypadku obrony wÅ‚asnej lub bliźnich, zwÅ‚aszcza zależnych od naszej opieki (odpowiadam ci, bo znów pytasz o wojny twojego narodu;...- Dodger! - gÅ‚os Teresy byÅ‚ odpowiednio karcÄ…cy, ale Dodger dostrzegÅ‚ aluzjÄ™ w jej tÅ‚umionym uÅ›miechu...- Może jest żywa, a może zamieszkaÅ‚ w niej duch twojego brata - odpowiedziaÅ‚a znachorka...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- To niemożliwe - powiedział po prostu.
- Zgadza się, tak właśnie powiedziały szyszki. Zdecydowali, że to się musiało stać w trakcie wytwarzania, dla jakichś hiczijskich przyczyn, o których nigdy się nie dowiemy. Ale Yastra tak nie uważa. Mówi, że wyglądały dokładnie tak, jak papierowe tarcze na strzelnicach na terenach wojskowych. Dziury nie były w tych samych miejscach, a linie wyglądały, jak mierniki celności. Są świadectwa, że ma racje. Nie dowody. Ale świadectwa.
- I myślisz, że w miejscu, które oznaczyliśmy jako “C" możesz znaleźć te armatę? Zawahałem się.
- Tak zdecydowanie bym tego nie określił. Raczej mam nadzieje. Ale jest jeszcze coś. Te tarcze znalazł pewien poszukiwacz skarbów prawie czterdzieści lat temu. Zostawił je, złożył meldunek o znalezisku, wyruszył na poszukiwanie dalszych i został zabity. W tych czasach to się często zdarzało. Nikt się sprawą nie interesował, póki nie przyjrzeli się im jacyś wojskowi i właśnie z tego powodu teren zamknięty jest tam gdzie jest. Oznaczyli miejsce, w którym według jego meldunku zostały one znalezione, opalikowali teren na tysiąc kilometrów wokoło i ogłosili go jako zakazany. I kopali i kopali. Odkryli z tuzin hiczijskich tuneli, ale większość pustych, a pozostałe popękane i zniszczone.
- Wiec tam nic nie ma - mruknÄ…Å‚ zdumiony Cochenour.
- Tam nic nie znaleziono - poprawiłem go. - Ale w owych czasach poszukiwacze łgali na potęgę. Tamten podał fałszywe koordynaty znaleziska. W owym okresie mieszkał z pewną młodą kobietą, która później wyszła za mąż za człowieka nazwiskiem Allemang, a jej syn jest moim przyjacielem. Miał mapę. Właściwe koordynaty, o ile mogę się domyślać, bo symbole nawigacyjne były wówczas inne niż teraz, dotyczą prawie dokładnie miejsca, w którym się obecnie znajdujemy. Parę razy spotkałem tu ślady wierceń i myślę, że to on je zrobił.
Wyjąłem z kieszeni małą osobistą magnetofiszke i włączyłem ją w obraz mapy pozornej. Pojawił się jeden znak: pomarańczowy “X".
- Tutaj, jak przypuszczam, możemy znaleźć broń, gdzieś koło tego iksa. I jak widzicie, jedynym niezbędnym tutaj stanowiskiem jest kochane, stare stanowisko “C".
Na minutę zapanowała cisza. Słuchałem dalekiego wycia wiatru za ścianą, czekałem co powiedzą. Dorrie zaniepokoiła się.
- Nie jestem pewna, czy chciałabym odnaleźć nową broń - powiedziała. - To wygląda... wygląda jak powrót do dawnych; złych czasów.
Wzruszyłem ramionami. Cochenour, powoli znów przychodząc do siebie, odezwał się:
- Przecież nie o to chodzi, czy naprawdę chcemy znaleźć broń, prawda? Chodzi o to, że chcemy znaleźć nienaruszone podziemie Hiczich, niezależnie od tego, co tam jest, wiec nie pozwolą nam wiercić. Tak? Najpierw nas zastrzelą, a potem spytają o nazwiska. Tak powiedziałeś?
- Tak powiedziałem.
- Wiec jak proponujesz przeskoczyć ten drobny problem?
Gdybym był człowiekiem prawdomównym odrzekłbym, że nie jestem pewien czy to możliwe. Uczciwie mówiąc wszystko wskazywało na to, że nas złapią i prawdopodobnie zastrzelą. Ale mieliśmy tak mało do stracenia, Cochenour i ja, że nie zadałem sobie trudu, by o tym uprzedzać. Powiedziałem natomiast:
- Postaramy się wystrychnąć ich na dudka. Odeślemy kapsułę, a ja zostanę z tobą, żeby wiercić. Jeśli pomyślą że odlecieliśmy, nie będą nas trzymać pod obserwacją i jedyne, czego możemy się obawiać, to schwytanie przez rutynowy patrol graniczny.
- Audee! - krzyknęła dziewczyna. - Jeśli ty i Boyce zostajecie tutaj... Ależ to znaczy, że ja mam odlecieć kapsułą, a przecież nie umiem jej pilotować.
- Tak, nie umiesz. Ale wystarczy, że pozwolisz jej pilotować się samej. Szybko parłem dalej:
- Och, zmarnujesz masę paliwa i będzie tobą mocno rzucało. Ale dostaniesz się na miejsce na auto - pilocie. On nawet zajmie się lądowaniem na Wrzecionie.
Nie musiało być to łatwe ani ładne; starałem się nie myśleć o tym co automatyczne lądowanie może zrobić z moją jedyną kapsułą. Niemniej istniało dziewięćdziesiąt dziewięć szans na sto, że ona to przeżyje.
- I co dalej? - spytał Cochenour.
W tym miejscu mój plan był mocno dziurawy, ale i o tym starałem się nie myśleć. ,