Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
I cóż ty
myślisz?!
Ha! Co za pogardy pełen wzrok!
Zielone oczy Szatana.
Zielone, zimne jak lód, mroźne jak sztylety spiczaste lodu.
─ Ja, Szatan, mam się z ciebie śmiać? A czymże ty jesteś? Patrz! Oto twoja potęga!
Zdobyte miasto w ogniu. Po toś szedł!
Patrz! Oto twoja mądrość, twój geniusz, twój rozum! Ha! ha!
Geniusz Napoleona Bonapartego, pogromcy królów, pali się na ruszcie paruset złodziei
moskiewskich jak pieczeń szpikowana ─ nie, jak papier!
Chwała Napoleona Bonapartego, pogromcy państw, płonie jak papier na ogniu, wznieco-
nym przez paruset złodziei moskiewskich ─ pozostanie z niej popiół. Wiatr dmuchnie i nic
nie zostanie. O, piekło! Europa cała, świat cały...
Czym byłeś innym, jak nie kolosalnym aktorem na arenie dziejów? Czyż nie wspaniała
dekoracja?...
Na próżno do kolan jego rzucili się Murat, Eugeniusz Beauharnais, Berthier, Krasiński
Wincenty, wołając: „Uciekaj, najjaśniejszy panie! Uchodź! Tu śmierć! Prochy artylerii przed
pałacem! Jedna iskra!” Napoleon odepchnął ich. Jedna iskra!
Od jednej iskry zależy los świata.
Ha! Gdyby ten zamek cały i on sam, i ci wodzowie, i armia cała była ze stali!
Gdyby na próżno ci Scytowie spalili swe miasto! Lecz żar wzmaga się. Już piecze twarz. A więc!...
137
─ Konia! Pięćdziesięciu szwoleżerów polskich! Do pałacu Petrowskiego!
Wjechano w wąską ulicę płomieni. Przewodnik stracił głowę. Z obu stron leciały głownie,
płonące gonty, cegły rozpalone, ziejące żarem blachy. Na koniach zatliły się czapraki. Zguba!
Wtem nadbiega oddział piechoty, świadomy już, którędy iść potrzeba. Sześciu szwoleże-
rów otoczyło swymi osobami cesarza, aby. go od iskier, drew gorejących i płomieni osłonić.
Cesarz zeskoczył z konia, zakrył oczy i twarz rękoma, dwaj żołnierze podparli go pod ramio-
na, wyrwano się z czeluści.
Naprzeciw niesiono generała. To marszałek Davout, książę Eckmühl, raniony pod Mo-
skwą, nieść się kazał w płomienie, aby ratować z nich cesarza.
Ze łzami w oczach objął go ramionami; lecz cesarz miał twarz marmurową. Cesarz nie
mógł się bać ognia, nie mógł się trwożyć, nie mógł się lękać, nie mógł się cieszyć ze swego
ocalenia, nie mógł dać wyrazu radości i wzruszeń. Do cesarza przystęp mógł mieć tylko ma-
jestat. Napoleon wyszedł z ognia spokojny, powitał bohaterskiego w obowiązku Davouta
spokojnie ─ był majestatyczny.
Tylko w uszach jego syczał śmiech ─ Szatana czy jego własny?
Nazajutrz, z przeczuciem, że spalenie Moskwy wróży straszne, katastroficzne nieszczęście,
powrócił na Kreml.
Dziewiętnastego pożar zgasł.
Bonapartemu już nic nie było tajne.
Podpalaczom musiano odrąbywać ręce, aby puścili z nich żagwie i pochodnie. Rozstrzeli-
wano ich jak psów. Przez pięć dni podpalali, dopóki ostatni nie został schwytany lub zabity.
Szatan, który się pierwszy raz na Kremlu pojawił Napoleonowi, kładł mu w rękę pióro,
które cesarz z niej wypuszczał.
─ Napoleonku, Napoleonku Bonaparte, to wszystko jest bezprzykładne!
Bezprzykładne jak ty sam!
Czyż twoja historia, historia tak wielkiego człowieka, tak wielkiego monarchy, nie powin-
na być we wszystkim odmienna od historii innych monarchów i zdobywców? Siedzisz oto na
zamku zwyciężonego pod Borodinem władcy Rosji, w jego stolicy, i stamtąd napiszesz do
niego list, w którym pod figurą będziesz go błagał o pokój. Z tupetem, bo wszakże siedzisz na
jego zamku w jego stolicy po zwycięskiej bitwie ─ z błaganiem o pokój, bo wszakże widzisz,
że ci przepaść pod nogami rośnie.
Grzmotnął piórem cesarz o biurko, wstał i chodzić począł po komnacie.
Lecz co?
Co było przed nim?
Strach.
Strach, jakiego nie znał w życiu.
Majestat, majestat, czyż majestat Bonapartego może się bać?... Lecz co było przed nim?...
Ze zgnilizny, z popiołów, z ruin Moskwy powstawał ku nieustraszonemu strach.
Cóż, że jest w Moskwie? Cóż, choćby się mimo pożaru ostać w niej, nawet przezimować
w niej potrafił? Wojna się już skończyła ─ teraz zacznie się jakieś żarcie się, jakaś nie ludzka,
ale psia walka.
Usiadł przy biurze carskim i ujął pióro.
Już pisał z Wilna przy biurze carskim w pokoju, skąd car uciekł przed nim.
─ No, dalej, to drugi tom ─ pisz... Szatanie!
─ Nic, nic innego nie pozostaje ─ próbuj się ocalić! Jak echo po skałach poleciał głos tego
wyrazu. I cesarz zaczął.
„Moskwa, dwudziestego września 1812 roku.
Panie Bracie, dowiedziawszy się, że brat minisitra Waszej Cesarskiej Mości w Kassel był
w Moskwie, poleciłem mu przybyć i zatrzymałem go czas pewien. Poleciłem mu udać się do
138
Waszej Cesarskiej Mości i dać Jej poznać moje uczucia. Piękne i wspaniałe miasto Moskwa
nie istnieje już: Roztopczyn kazał je spalić...
Cała armia, wszyscy oficerowie drżą, że nas oskarżą o spalenie Moskwy... Trzeba temu
wszelkimi sposobami zapobiec. Nie my dopuściliśmy się tego barbarzyństwa! Nie z mego
rozkazu!...”
─ Napoleonku Bonaparte, czy chodzi ci w istocie więcej o opinię, czy o współczucie
świata, że ci spalono miasto, w którym szukałeś już od Witebska ratunku? Czy pamiętasz, co