Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.jeśli nie usuniemy jego otoczki (ramki) będącej rezultatem wstawienia tego elementu w odsyłacz (znacznik <a>) albo po prostu stanowiącej część...Zdjął pospiesznie wyidealizowaną fotografię prezydenta i wkopał ją pod łóżko...piękni chłopcy...- O, przepraszam - wtrącił się Petersen...The Server (Request Security) policy is used when you want to request IPSec security for all connections...2693 Edmund Leopold Stanisław, syn Mateusza 702 Julian Władysław Michał, syn Juliana 721 Domaradzki h...— Ale teraz jest tu pięknie — stwierdził...1 Ablegat - posłaniec...Mając na uwadze złożony charakter prawa do pracy Z...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Jego zaczajeni banici raz po raz zasypywali Ygratheńczyków deszczem strzał. Padło pół tuzi­na, ośmiu, dziesięciu atakujących, lecz Królewscy Gwardziści Ygrathu mieli na sobie zbroje nawet w czasie upału i więk­szość z nich parła dalej. Poruszali się mimo obciążenia z przera­żającą zręcznością, zbliżając się do rozsypanych ludzi Ducasa.
Devin zobaczył, jak trzej z nich, którzy już upadli, znowu się podnoszą. Jeden wyciągnął strzałę z ramienia i szedł, potyka­jąc się, naprzód, niezłomnie dążąc ku szczytowi wzniesienia.
- Niektórzy na pewno mają łuki. Musimy osłonić czarodzie­jów - rzucił Alessan. - Wszyscy, którzy mają jakieś tarcze, do mnie!
Pół tuzina pozostałych na wzgórzu ludzi rzuciło się w jego kierunku. Pięciu miało prowizoryczne tarcze z drewna lub skóry; szósty, mężczyzna może pięćdziesięcioletni, kuśtykał za nimi na chromej stopie, trzymając w ręku jedynie stary, wy­szczerbiony miecz.
- Mój książę - powiedział - ja jestem dla nich wystarczają­cą tarczą. Twój ojciec nie pozwolił mi udać się na północ nad Deisę. Nie odmawiaj mi teraz po raz drugi. Mogę stanąć w imieniu Tigany między nimi i każdą strzałą.
Devin dostrzegł na wielu twarzach wyraz oszołomienia i przestrachu: padła nazwa, której ludzie nie mogli usłyszeć.
- Ricaso - zaczął Alessan, rozglądając się dokoła. - Ricaso, nie musisz... Nie powinieneś nawet tu przychodzić. Mogłeś w inny sposób... - Książę przerwał. Przez chwilę wydawało się, że odrzuci propozycję tego mężczyzny tak, jak zrobił to kiedyś jego ojciec, ale nie powiedział już nic więcej, skinął tyl­ko głową i odszedł. Kulawy człowiek oraz pięciu pozostałych natychmiast otoczyło czarodziejów obronnym kręgiem.
- Rozproszyć się! - rozkazał Alessan reszcie swoich ludzi. - Obsadzić północną i zachodnią stronę wzgórza. Catriano, Alais - obserwujcie południe na wypadek, gdyby komuś z nich udało się nas obejść od tyłu. Strzelajcie do wszystkiego, co się ruszy!
Devin popędził z mieczem w ręku na północno-zachodnią krawędź wzgórza. Wokół niego rozbiegali się w wachlarz inni. Obejrzał się i aż wstrzymał oddech z wrażenia. Ludzie Ducasa walczyli zażarcie na nierównym terenie z Ygratheńczykami i chociaż nie oddawali pola, zabijając gwardzistę za każdego swego poległego, oznaczało to, że jednak giną. Ygratheńczycy byli szybcy, doskonale wyszkoleni i zawzięci. Devin zobaczył, jak ich dowódca, rosły, niemłody już mężczyzna rzuca się na jednego z banitów i powala go na ziemię uderzeniem swej tarczy.
- Naddo! Uważaj!
Rozpaczliwy krzyk, nie wołanie. Głos Baerda. Devin od­wrócił się błyskawicznie. W połowie drogi na następne wzgórze Naddo właśnie pokonał Ygratheńczyka i walcząc, wycofywał się do kępy krzaków, w których schronił się Arkin i dwóch innych ludzi. Nie zauważył mężczyzny, który obszedł go dale­ko od wschodu i pędził teraz na niego z tyłu.
Biegnący Ygratheńczyk nie widział strzały, która go trafiła. Wypuścił ją z wierzchołka wzniesienia Baerd di Tigana, wkła­dając w jej lot całą siłę ręki i wieloletnie ćwiczenia. Daleko, niewiarygodnie daleko od niego Ygratheńczyk stęknął i upadł ze strzałą w udzie. Naddo odwrócił się na ten odgłos, zobaczył wroga i dobił go szybkim ciosem miecza.
Spojrzał na wzniesienie, dostrzegł Baerda i pomachał mu w podziękowaniu. Wciąż machał ręką wysoko uniesioną do przyjaciela, którego opuścił, będąc chłopcem, kiedy ygratheńska strzała ugodziła go w pierś.
- Nie! - zawołał Devin z gardłem ściśniętym żelazną dłonią żalu. Spojrzał w kierunku Baerda, który patrzył na Naddo sze­roko rozwartymi oczyma. W chwili, kiedy Devin postąpił ku niemu, usłyszał szelest i stęknięcie, a zaraz potem przeraźli­wy krzyk Alais z tyłu:
- Uważaj!
Odwrócił się i zobaczył pierwszego z pół tuzina pędzących pod górę Ygratheńczyków. Nie miał pojęcia, jakim sposobem dostali się tu tak szybko. Wywrzasnął drugie ostrzeżenie dla innych i rzucił się do przodu, by dopaść pierwszego mężczyznę, zanim ten osiągnie szczyt wzgórza.
Nie udało mu się. Ygratheńczyk trzymał się pewnie na no­gach, w lewej ręce dzierżąc tarczę. Pędząc na niego, próbując odrzucić go w dół zbocza, Devin z całej siły zamachnął się mie­czem. Trafił z brzękiem w metalową tarczę, od czego prawie zdrętwiała mu ręka. Ygratheńczyk ciął prosto w przód. Devin zobaczył zbliżające się ostrze i rozpaczliwie rzucił się w bok. Poczuł nagle rozdzierający ból - miecz ciął go po żebrach.