Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Tacy ludzie posiadali nie tylko specjalnie zaprojektowane implanty, lecz również zdolności językowe, które w połączeniu z działaniem tootsów pozwalały osiągnąć niedostępną dla samego oprogramowania jakość przekładu. Ona musiała polegać na zwyczajnym programie językowym i ogólnej wiedzy na temat gatunków myślących. Sytuacja nie przedstawiała się różowo.
W okolicach portu znakiem pokoju był ukłon z wykorzystaniem czterech ramion. Niestety, miał on wiele drobnych niuansów
– żadnego z nich nie wytÅ‚umaczono zbyt dobrze w opisie – a do tego O’Casey miaÅ‚a tylko dwie rÄ™ce.
Do dzieła.
* * *
D’Nal Cord przyjrzaÅ‚ siÄ™ stojÄ…cej przed nim maÅ‚ej istocie. Wszystkie stworzenia tego plemienia – wyglÄ…dali jak basik, z dwojgiem ramion i koÅ‚yszÄ…cym sposobem chodzenia – byÅ‚y maÅ‚e i najwyraźniej sÅ‚abe. WiÄ™kszość z nich jednak wtapiaÅ‚a siÄ™ w tÅ‚o, jakby byÅ‚a jego częściÄ…. DziaÅ‚o siÄ™ tak prawdopodobnie za sprawÄ… ich dziwacznych strojów, ale i tak efekt byÅ‚
niepokojący. Poza tym swoją bronią lub magią zabili flar. Obie te rzeczy były oznakami wielkiej potęgi, a ponieważ flar prawie go już miał, oznaczały również dług asi. W jego wieku...
Istota skłoniła się w niemal właściwy sposób i zagulgotała coś w dziwnym, gardłowym języku, różnym od tego, w jakim stworzenia porozumiewały się między sobą.
– Szukam tego, który zabiÅ‚ flar – odparÅ‚ Cord, wskazujÄ…c agresywnego roÅ›linożercÄ™. W ciÄ…gu dnia bestia zakopywaÅ‚a siÄ™ w piasku, a on byÅ‚ oÅ›lepiony odbitym Å›wiatÅ‚em Artac, wyczerpany gorÄ…cem i suszÄ…, a także, prawdÄ™ mówiÄ…c, czuÅ‚ swoje lata.
Nie zauważył wgłębienia wokół wystającego na powierzchnię wyrostka do oddychania. Przeżył tylko dlatego, że trafił na samotnego byka bez stada krów, które pomogłyby mu go zabić. Oraz dlatego, że bezinteresownie pomógł mu nieznajomy.
Niech go cholera.
Drobna istota na przedzie znów przemówiła.
– ...zabić... flar...
Tym razem Cord postanowił mówić wolno i wyraźnie.
– Szukam... tego... kto... zabiÅ‚... flar. Tego samotnego byka, który tam leży, ty maÅ‚y, gÅ‚upi basik.
* * *
– Cholera, potrzebujÄ™ drugiej osoby – zaklęła Eleanora przez zaciÅ›niÄ™te zÄ™by. PoÅ‚ożyÅ‚a sobie dÅ‚oÅ„ na piersi. – Ja... Eleanora.
Pokazała na Mardukanina, mając nadzieję, że ją zrozumie.
57
Szumowiniak znów coÅ› do niej zagulgotaÅ‚ i zamlaskaÅ‚. WydawaÅ‚ siÄ™ coraz bardziej poruszony. Nic dziwnego – jak dla niego byÅ‚o strasznie sucho i gorÄ…co. Eleanorze nasunęło to pewien pomysÅ‚.
– Kapitanie Pahner – odwróciÅ‚a siÄ™ do oficera. – To trochÄ™ potrwa. Możemy rozstawić coÅ›, co osÅ‚oni go przed sÅ‚oÅ„cem?
Kapitan spojrzał na niebo i sprawdził swój toots.
– Mamy jeszcze trzy godziny dnia. Nie powinniÅ›my zatrzymywać siÄ™ na noc.
Eleanora zaczęła protestować, ale książę uciszył ją podniesieniem dłoni i odwrócił się do Pahnera.
– Musimy siÄ™ z nim porozumieć – powiedziaÅ‚, ruchem gÅ‚owy wskazujÄ…c szumowiniaka. – Nie uda nam siÄ™, jeÅ›li on nam tu umrze z gorÄ…ca.
Pahner wciągnął powietrze i rozejrzał się, kiedy nagle zrozumiał, że książę mówił do niego na częstotliwości dowodzenia.
Najwyraźniej dotarł do niego wykład o sporach na oczach żołnierzy. Mimo to i tak nie miał racji.
– JeÅ›li bÄ™dziemy zwlekać, skoÅ„czy nam siÄ™ woda. Mamy ograniczone zapasy. Musimy dotrzeć na niziny, gdzie bÄ™dziemy mogli je uzupeÅ‚nić.
– Musimy siÄ™ porozumieć – powiedziaÅ‚ kategorycznie Roger. – Zatrzymamy siÄ™ na tyle czasu, ile bÄ™dzie potrzebować Eleanora.
– Czy to rozkaz, Wasza Wysokość? – spytaÅ‚ Pahner.
– Nie, to sugestia wyrażona z naciskiem.
– Przepraszam. – Eleanora nie sÅ‚yszaÅ‚a, o czym mówiÄ…, ale rozumiaÅ‚a, że o coÅ› siÄ™ spierajÄ…, i uznaÅ‚a, że czas siÄ™ wtrÄ…cić. –
Nie chodzi mi o całą noc. Jeśli załatwię mu trochę cienia, wody i wilgoci, powinno pójść całkiem szybko.
Roger i Pahner spojrzeli na nią, po czym odwrócili się do siebie, nieprzezroczysta maska w nieprzezroczystą maskę, i jeszcze chwilę debatowali. W końcu Pahner odwrócił się z powrotem do O’Casey.
– W porzÄ…dku.
Kilku szeregowców, niemożliwych do rozróżnienia w identycznych mundurach i maskujących hełmach, podeszło do nich i błyskawicznie rozstawiło spory namiot. Temperatura wewnątrz nie była specjalnie zachęcająca, ale żołnierze spryskali ścianki od środka kilkoma mililitrami wody, która parując ochłodziła nieco powietrze i podniosła jego wilgotność. Ulga miała być krótkotrwała, ale Mardukanin i tak poczuje się lepiej.
* * *
Cord wszedł do namiotu i odetchnął. W środku było nie tylko chłodniej, ale też nie tak sucho. Dzięki ćwiczeniom dinshon uniknął całkowitego odwodnienia, ale nie było to przyjemne doświadczenie. Powietrze w namiocie było wciąż zbyt suche, by przebywać w nim na stałe, ale i tak z wdzięcznością przyjął chwilę ulgi.
Kiwnął głową małej tłumaczce (którą najwyraźniej była) i dwóm nieco większym istotom w dziwnych twardych powłokach, przypominających pancerz żądłożuka.
– DziÄ™kujÄ™. Tak jest o wiele lepiej.
Zauważył także dwie kolejne istoty z tyłu. Ich dziwna broń nie była wymierzona w niego, ale Cord widział wystarczająco wielu strażników u magnatów w mieście, żeby od razu ich rozpoznać. Zastanawiał się, która istota jest wodzem.
* * *
– Jestem Eleonora – powiedziaÅ‚a O’Casey, wskazujÄ…c na siebie. Potem ostrożnie pokazaÅ‚a Mardukanina. W niektórych kulturach pokazywanie palcem uznawane byÅ‚o za zniewagÄ™.
– D’Nal Cord... – Reszta byÅ‚a bezsensownym beÅ‚kotem.
– Flar… – spytaÅ‚a, majÄ…c nadziejÄ™, że uzyska w ten sposób wiÄ™cej kontekstu.
– Ja... wiedza... flar... zabić.
– Chcesz wiedzieć, jak zabiliÅ›my bestiÄ™? – spytaÅ‚a w narzeczu najbardziej zbliżonym do lokalnego. Ilość znanych jej słów wciąż rosÅ‚a i O’Casey czuÅ‚a, że niedÅ‚ugo bÄ™dzie miaÅ‚a kompletnÄ… piguÅ‚kÄ™. Mimo to wciąż miaÅ‚a problemy z rozumieniem.
– Nie – powiedziaÅ‚ Mardukanin. –... zabiÅ‚ flar? Ty?
– Och. Nie – odpowiedziaÅ‚a Eleanora, wskazujÄ…c Rogera. – To Roger...
Zamilkła nagle, zrozumiawszy, że właśnie wskazała księcia jako winnego, jeśli to, co zrobił, uznane zostało za akt wrogości.
Roger wcisnął przycisk i wyłączył maskujące zniekształcenie wizjera hełmu.