Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Możemy też zapytać starego Morewa, czy znajdzie trochę czasu na przejrzenie swoich licznych tablic rodowodowych — podsunął Duratan...Zapytałem Lenny'ego, dlaczego wprowadzili z Cheryl takie surowe zasady, a on odparł: „Rzecz nie w tym, jakie są te zasady, lecz w tym, że w ogóle są”...— Co to jest morska choroba, mamo? — zapytałem...– A to znaczy? – zapytał Ethan, wbijając palce nóg w ciepło futrzanego koca...— Co o nim sądzisz, Kuriku? — zapytał Sparhawk szeptem, gdy wyglądali zza zwalonej ściany...— Gdzie są twoi panowie? — zapytał Dyvim Slorm...— Czy będziemy musieli przez to przejść? — zapytał Thad...- Uważasz, że to zabawne? - zapytał Henry, a w jego głosie zamiast wściekłości wyczuwało się raczej zdumienie...- Sądzisz, że spróbują tobie również jakoś zaszkodzić? -zapytała Bair, a Egwene żywo przytaknęła...W n i o s e k: est-ce que mona uy tylko wwczas, gdy na kocu nia jest znak zapytania...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Wystawię na to rachunek - odparł inspektor. Kelleher wiedział,
że to nieprawda. - Zrobił pan zdjęcia?
Barney wzruszył ramionami.
- Owszem. Najlepsze będą te z kurami. I spadający komin. I jak
wynoszą go w kocu. Koniec epoki. Pamiętam czasy, kiedy mieszkało
tu kilka tysięcy ludzi. I wszyscy mieli pracę. Owszem, byli źle płatni,
ale pracowali. W tamtych czasach zbudowanie dzielnicy slumsów
trwało pięćdziesiąt lat. Teraz robi się to w pięć.
 
123
 
- Postęp - mruknął Hanley.
Pod drzwi kawiarni podjechał drugi samochód policyjny. Wy-
skoczył z niego jeden z młodych policjantów, którzy brali udział
w akcji na Mayo Road. Zobaczył przez szybę szefa w otoczeniu
prasy, więc zawahał się i przystanął. Młody reporter nie zauważył go,
a Barney Kelleher udawał, że też go nie widzi. Hanley zsunął się ze
stołka. Kiedy wyszedł na mokrą od deszczu ulicę, policjant powie-
dział:
- Powinien pan tam wrócić, sir. Oni... coś znaleźli.
Hanley przywołał ręką kierowcę, który wyszedł na chodnik.
- Wracam tam - powiedział. - Uważaj na tego starego. -
Zajrzał do kawiarni.
Siedzący w kącie starzec przestał jeść. Wciąż trzymał w jednym
ręku widelec, a w drugim dwie kromki chleba z kiełbasą, ale
patrzył jak urzeczony na trzy umundurowane postacie, stojące
na chodniku.
Na miejscu rozbiórki praca została wstrzymana. Robotnicy w żół-
tych ceratowych płaszczach i kaskach nasuniętych na czoła otaczali
kołem gruzy domu. Wśród nich znajdował się pozostawiony na
miejscu policjant. Hanley wysiadł z samochodu, przeszedł przez góry
cegieł i zbliżył się do kręgu ludzi wpatrzonych w niezbyt głęboki dół.
- To skarb starego - rozległ się głos z tłumu. Ludzie potaki-
wali. - Zakopał skarb i dlatego nie chciał się ruszyć.
Hanley wszedł w tłum gapiów i spojrzał na miejsce przyciągające
wszystkie spojrzenia. Dwumetrowy kikut komina sterczał pośród
rumowiska cegieł. U jego podstawy widać było kominek. Tuż przy
nim stał jeszcze metrowy kawałek zewnętrznego muru. U jego podstawy
po wewnętrznej stronie domu leżała sterta cegieł, z których wystawała
skurczona i zasuszona, ale wciąż rozpoznawalna ludzka noga. Strzęp
czegoś, co wyglądało na pończochę, trzymał się kości goleniowej tuż
pod kolanem.
- Kto to znalazł? - zapytał Hanley.
Brygadzista wysunął się naprzód.
- Tommy rozbijał kilofem komin. Odsunął kilka cegieł, żeby
zrobić sobie miejsce, zobaczył tę nogę i zawołał mnie.
- Była pod deskami podłogi?
- Nie. Wszystkie te budynki postawiono na bagnistym terenie,
toteż miały cementowe podłogi.
- No więc gdzie to leżało?
Brygadzista pochylił się i wskazał na gruzy kominka.
- Na oko wyglądało, że kominek jest w jednej płaszczyźnie ze
ścianą. W rzeczywistości było inaczej. Kiedyś wystawał na pokój. Ktoś
124
 
postawił ścianę z cegieł łączącą przód kominka z boczną ścianą
pokoju. W ten sposób powstało coś w rodzaju skrytki głębokiej na
trzydzieści centymetrów. Dla zachowania symetrii zbudowano taką
samą ścianę po drugiej stronie kominka. Ale za nią nic nie było.
Zwłoki znajdowały się za pierwszą ścianą. Dla ostatecznego zatarcia
śladów wyłożono cały pokój nową tapetą. Niech pan zobaczy: taka
sama tapeta nad kominkiem i na fałszywym murze.
Hanley podążył wzrokiem za palcem brygadzisty. Strzępy tej samej
spleśniałej tapety widoczne były nad kominkiem i na otaczających go
cegłach, a także na tej części muru, za którą leżały zwłoki. Była to
staromodna tapeta, zadrukowana girlandami róż. Na odsłoniętej,
oryginalnej ścianie domu, obok kominka, widniały ślady jeszcze starszej
pasiastej tapety.
Inspektor wyprostował się.
- No dobra - powiedział - koniec roboty na dzisiaj. Niech pan
zwoła swoich ludzi i zwolni ich do domu. Teraz my przejmujemy teren.
Ludzie w kaskach zaczęli się zbierać do odejścia. Hanley zwrócił
się do dwóch policjantów.
- Pilnujcie barier. Ten obszar musi pozostać odgrodzony. Przyślę
tu więcej ludzi i nowe bariery. Nie chcę, żeby ktokolwiek mógł się tu
dostać. Zaraz sprowadzę specjalistów od kryminalistyki. Nie dotykajcie
niczego bez ich zgody.
Policjanci zasalutowali. Hanley znowu wsiadł do samochodu
i połączył się telefonicznie z główną kwaterą policji. Potem zadzwonił
do sekcji technicznej Biura Śledczego, mieszczącej się w ponurych
barakach za stacją kolejową Heuston. Miał szczęście. Odpowiedział
mu starszy detektyw O'Keefe, którego znał od wielu lat. Zrelacjonował
mu, co zostało znalezione i czego mu było trzeba.
- Wyślę tam zaraz moich ludzi - zaskrzeczał w słuchawce głos
O'Keefego. - Czy chcesz również ekspertów z wydziału morderstw?
Hanley skrzywił się.
- Nie, dziękuję. Myślę, że damy sobie radę na szczeblu naszego
wydziału.
- A więc podejrzewasz kogoś?
- O, tak. Jest taki jeden - odpowiedział Hanley.
Pojechał znowu do kawiarni, mijając po drodze Barneya Kellehera,