Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
.. Jakiś dziwaczny sen. Śni mi się, że diabeł żartowniś otworzył drzwi do państwa cieni. A nad drzwiami migoce wieczna lampka z napisem: “martwe dusze”. I zaczął się ruch w krainie zmarłych, i popełzły zeń cienie jeden za drugim, bez końca.
Maniłow w niedźwiedzim futrze, Nozdriow w cudzym zaprzęgu, Dzerżymorda na strażackiej pompie, Selifan, Pietruszka, Fietinja...
A na ostatku ruszył on sam, Paweł Ianowicz Cziczikow. W swej słynnej bryczce.
I pociągnęła cała ta hałastra na Radziecką Ruś. I zdarzyły się na Rusi owej przedziwne zdarzenia. A jakie - zostanie wymienione szczegółowo poniżej...
I
Przesiadłszy się w Moskwie z bryczki do samochodu, Cziczikow pędził po moskiewskich wertepach. Pędził i przeklinał Gogola na czym świat stoi:
- Żeby mu, diablemu synowi, powyskakiwały pod oczami pęcherze! I to takie jak kopy siana! Splamił, zaszargał mi reputację, tak że nosa wysunąć nie można. Przecież jeśli się dowiedzą, żem Cziczikow, to wyrzucą mnie w diabły! I dobrze, jak tylko wyrzucą, bo mogę, nie daj Boże, i na Łubiance posiedzieć. A wszystko przez tego Gogola, żeby mu tak, draniowi, z mamusią i tatusiem...
I snując takie oto refleksje wjechał w bramę tego samego hotelu, z którego wyjechał przed stu laty.
Wszystko tu było jak dawniej. Ze szpar wyzierały karaluchy i nawet bodaj ich przybyło. Ale były też zmiany. Na przykład zamiast szyldu z napisem “hotel” wisiał plakat z napisem: “Państwowy Dom Noclegowy nr... “ A już brud i smród był taki, że sam Gogol by osłupiał.
- Pokój proszę!
- Skierowanie proszę!
Ale genialny Paweł Iwanowicz nie zmieszał się ani na chwilę.
- Kierownika!
R-raz! - i już jest kierownik. A to stary znajomy. Nijaki Łysy Pimien, ten sam, który kiedyś władał “Akulinką”, a teraz otworzył na Twerskiej rosyjską kawiarnię z niemieckimi atrakcjami, balsamami i, oczywiście, prostytutkami. Gość i kierownik uściskali się, cmoknęli, poszeptali i wszystko zostało załatwione w mig, bez żadnego skierowania. Przegryzł więc Paweł Iwanowicz co nieco i popędził załatwiać sobie pracę.
II
Był wszędzie - i wszędzie gdzie był, oczarował wszystkich składaniem pełnych gracji ukłonów i cechującą go zawsze niesłychaną erudycją.
- Proszę wypełnić ankietę.
Dali mu płachtę długości arszyna, w niej sto najbardziej podchwytliwych pytań: skąd, gdzie i po co?...
Nie minęło pięć minut, a już Paweł Iwanowicz wypełnił ankietę, jak długa i szeroka. Tylko kiedy ją podawał, zadrżała mu ręka.
Ta-ak, pomyślał, teraz przeczytają, jaki to ze mnie brylant, i...
I nie stało się absolutnie nic.
Po pierwsze, ankiety nikt nie przeczytał, a po drugie - trafiła do panienki rejestratorki, która zrobiła z nią to co zwykle: zamiast do pism przychodzących, wpisała do wychodzących, a potem gdzieś wsadziła, tak że ankieta przepadła jak kamień w wodzie.
Cziczikow uśmiechnął się pod wąsem i zaczął pracować.
III
A potem wszystko szło, im dalej, tym lepiej. Cziczikow rozejrzał się i stwierdził, że wszędzie siedzą sami znajomi. Pobiegł do urzędu, w którym wydawano przydziały, i usłyszał:
- Znam was, skąpiradła jedne! Weźmiecie kota, obedrzecie ze skóry i dacie na przydział! A ja chcę, żebyście mi dali baraniny z kaszą. A tych waszych przydziałowych żab i zgniłych śledzi do ust nie wezmę, choćbyście je cukrem posypali!
Patrzy - a to Sobakiewicz.
Ten, jak tylko przyjechał, natychmiast zażądał deputatu. I dostał, jeszcze jak! Wtedy siadł, zjadł i poprosił o dokładkę. Dołożyli. Mało! Wtedy dali mu jeszcze jeden deputat, miał zwyczajny, dostał specjalny. Mało! Dali zastrzeżony. Zeżarł i zażądał jeszcze. I awanturę zrobił! Nawymyślał wszystkim od faryzeuszy, nakrzyczał, że oszust siedzi na oszuście i oszustem pogania i że jest tylko jeden porządny człowiek - referent, a i ten, prawdę mówiąc, świnia!
Dostał akademicki.
Cziczikow zobaczył, jak Sobakiewicz żongluje deputatami, i momentalnie zaczął działać. Zapędził Sobakiewicza w kozi róg. Dostał deputat dla siebie, dla nie istniejącej żony z dzieckiem, dla Selifana i Pietruszki, dla faceta, o którym opowiadał Betriszczewowi, i dla matki staruszki, której dawno nie było na świecie. I wszystkie - akademickie. Tak że musiano mu wozić jedzenie ciężarówką.
Uporawszy się w ten sposób z problemem zaopatrzenia, ruszył do innych urzędów.
Pędząc kiedyś samochodem przez Kuźniecki Most, spotkał Nozdriowa. Ten oznajmił z miejsca, że sprzedał już i dewizkę i zegarek. Rzeczywiście - nie miał na sobie ani jednego, ani drugiego. Ale nie dawał za wygraną. Opowiedział, że poszczęściło mu się na loterii: wygrał pół funta oleju, szkło do lampy naftowej i zelówki do dziecinnych bucików, ale zaraz potem mu się nie poszczęściło i musiał, cholera, dołożyć jeszcze własne sześćset milionów. Opowiedział, jak zaproponował Wniesztorgowi, że dostarczy dla zagranicy partię prawdziwych kaukaskich kindżałów. I dostarczył. I zarobiłby na tym masę pieniędzy, gdyby nie świnie Anglicy, którzy zauważyli na kindżałach napis: “mistrz Sawielij Sybiriakow”, i wszystko odrzucili. Zaciągnął Cziczikowa do swojego pokoju i napoił wspaniałym koniakiem, ponoć prosto z Francji, w którym jednak czuło się samogon w całej jego okazałości. Ostatecznie dołgał się aż do zapewnień, że dano mu w przydziale osiemset arszynów materiału, błękitne auto ze złotą tapicerką i nakaz na mieszkanie w pałacyku z kolumnami.
Kiedy zaś jego zięć, Miżujew, wyraził wątpliwość, Nozdriow nawymyślał mu nie od Sofronów, lecz zgoła od parszywców.
Jednym słowem, znudził się Cziczikowowi tak, że ten nie wiedział, jak od niego uciec.
Ale Nozdriowowskie opowieści nasunęły mu myśl, że i sam mógłby się zająć handlem zagranicznym.
IV
Tak też zrobił. Znowu wypełnił ankietę, zaczął działać i zademonstrował całą skalę swoich możliwości. Przepędzał przez granicę stada baranów w podwójnych futrach, między którymi utykał brabanckie koronki, a brylanty przewoził w kołach, dyszlach, uszach i diabli wiedzą jakich jeszcze miejscach.
I w krótkim czasie zgromadził prawie pięćset miliardów.