Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- To pewni ludzie, choć Morski Lud... Możecie płynąć z nimi śmiało.
Torin uprzejmie się skłonił, a setnik już odwracał konia.
Następnego ranka, gdy mgła jeszcze nie rozpłynęła się nad sennymi ulicami, przyjaciele wyszli z podwórka skromnej oberży, w której spędzili noc. Od strony rzeki dochodził plusk wioseł, słychać było głosy; przygotowywano się do odcumowania. Hjarridi zauważył przyjaciół od razu, gdy tylko wynurzyli się zza węgła.
- Hej-ho! To moi! Moi, Farnaku! - krzyknął wesoło. Stojący przy rumplu jasnowłosy człowiek, ten sam, którego widzieli wczoraj, popatrzył na krasnoludów i Folka, którzy stali przy brzegu przystani.
- Do Arnoru droga prowadzi? - zapytał wyraźnie, wymawiając słowa z annuminaskim akcentem. - Za dziesięć dni będziecie w stolicy, moje słowo. Dwadzieścia sztuk złota od każdego i nasze wyżywienie. Pasuje?
- Pasuje! - odpowiedział Torin. - Gdzie będziemy spać?
- Coś się znajdzie - uśmiechnął się Farnak. - Na tym korycie płyniemy tylko do Tarnu, tam przesiadamy się na naszego „smoka”.
- Smoka? - zdziwił się hobbit. - Żywego?
- Tak nazywamy nasze morskie łodzie - odpowiedział Farnak z uśmiechem. - Nie stójcie na przystani, wsiadajcie, odcumowuje-my. Roń! Pokaż im, gdzie się mają rozlokować.
Roń, wysoki długoręki chłopak z czarnymi oczami, o żywym spojrzeniu, mówił szybko i niewyraźnie, połykając końcówki słów; Folko uświadomił sobie, że w Annuminas podobną mowę słyszeli z ust urodzonych w odległych osiedlach Złocistego Wybrzeża, Belfalas, leżących na południe od Gór Białych.
Przewodnik zaprowadził ich do niewielkiej komórki nad pokładem dziobowym; pomieszczenie zadowoliło przyjaciół: było tu czysto, sucho, pachniało smołą, wzdłuż ścian rozmieszczono leżanki, przy kwadratowym oknie stał zbity ze starannie wygładzonych desek stół. Przyzwyczajeni w trakcie wędrówki do każdych warunków, zrzucili bagaże i wyszli na pokład, lecz żaden z nich nie zdjął kolczugi i nie odłożył broni. Farnak zauważył to i uśmiechnął się leciutko, ale nie skomentował ich ostrożności, tylko zapytał, czy są zadowoleni. Torin poinformował się, komu należy zapłacić, i otrzymał odpowiedź, że dopiero po przybyciu na miejsce. Hobbit tymczasem podszedł do burty.
Ludzie Farnaka odwiązali liny i postawili żagiel. Dobry wschodni wiatr popychał barkę i ta, niesiona prądem, wolno odbijała od przystani.
Przyjaciele stali na pokładzie do południa, przyglądając się mijanym brzegom. Zielone wzgórza ustąpiły miejsca niewielkim dębowym i bukowym zagajnikom, w schodzących do rzeki wąwozach ciągnęły się zarośla leszczyny, wśród której gdzieniegdzie soczystą czerwienią dojrzałych owoców wyróżniała się jarzębina, i dopiero teraz hobbit zauważył, że to już połowa sierpnia, zatem jesień tuż-tuż. Od spotkania z Torinem minął niemal rok...
Nie było łatwo, ale w końcu przyjaciele przyzwyczaili się i zaczęli rozmawiać z żeglarzami. Malec dowiedział się, gdzie można zdobyć piwo, i wkrótce, już pogodzony z całym światem, siedział, wolno pociągając ciemny rohański trunek. Z Torinem rzeczową rozmowę o zaletach okrętowych klamer i gwoździ wszczął pracujący w załodze Farnaka kowal, Folko zaś podszedł do Hjarridiego.
Młody pomocnik sternika chętnie wdał się w rozmowę, i nie dając nawet hobbitowi czasu na otwarcie ust, zaczął go wypytywać o sprawy na północy, o Hobbitanię, o upodobania i obyczaje mieszkańców. Folko odpowiadał wyczerpująco, i wreszcie skorzystawszy z okazji, zapytał:
- A gdzie jest twój dom, Hjarridi? Skąd pochodzisz?
Beztroski uśmiech, stale widniejący na twarzy jego rozmówcy, natychmiast zniknął, jak gdyby Folko dotknął jakiejś starej niezabliźnionej rany.
- Dom? Mój dom to Morze! Rodzimy się i umieramy na pokładach, i rzadko kiedy ciało kogoś z Morskiego Ludu, jak nas nazywają w Amorze i Gondorze, przyjmuje ziemia.
Folko uznał, że lepiej będzie nie wspominać o tym, że Teofrast nazywał Morski Lud bandą piratów. Wypytywał dalej:
- Ale z czego żyjecie?
- Z Morza! Ono nas żywi i ubiera. Wozimy wędrowców i towary, łowimy ryby, polujemy na morskie zwierzęta, handlujemy. Zdarza się, że i wojujemy.
- Z kim?
- Z tymi, którym nie podoba się, że żyjemy wedle własnych praw, nie podporządkowując się nikomu! Zdarzało się, że i ze
Zjednoczonym Królestwem! - Hjarridi wyprostował się dumnie. - O tym wiedzą wszyscy. Było tak, że król - i ten obecny, i jego ojciec - usiłowali trzymać nas w garści. Ale nie zdołali!
- Słyszałem - wtrącił Folko, na wszelki wypadek odsuwając się dalej - że Wielki Król zawładnął Umbarem, miastem korsarzy, za to, że służyli Mrokowi w czasie Wielkiej Wojny.
- Rzeczywiście - przyznał niechętnie Hjarridi. - Co było, to było, ale nie warto rozpamiętywać tych wydarzeń... Ojcowie naszych ojców zastali jeszcze prawdziwych korsarzy, którzy odeszli na dalekie Południe, dokąd nie sięgała ręka Gondoru. Wielu z nich służyło Mrokowi dlatego, że byli wrogami Gondoru; wśród korsarzy znajdowali schronienie ci, którym nie podobały się twarde rządy Władców! Zapłacili swoimi żywotami za to...
- A ty bywałeś na dalekim Południu?