Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.hipotezy przy odczytywaniu informacji zródBowychhipotezy w toku krytyki zewntrznej i wewntrznej zródBa > hipotezy faktograficznehipotezy przy ustalaniu faktów (prostych oraz cigów genetycznych)hipotezy wyja[niajce fakty I hipotezy eksplikacyjnehipotezy ustalajce prawahipotezy scalania informacji o przeszBo[ci (dot— Jak to nie obchodzi?! — krzyknÄ…Å‚ kapitan Giles nie kryjÄ…c już oburzenia, które zresztÄ… przejawiaÅ‚o siÄ™ u niego w sposób opanowany i spokojny...Pani Wanda dziwnie jakoÅ› popatrzyÅ‚a na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zowaÅ‚ caÅ‚Ä… robotÄ™ w domu...Nikogo nie spotkaÅ‚em na schodach, tylko miÄ™dzy szóstym i siódmym piÄ™trem siedziaÅ‚ skulony na stopniach jakiÅ› maleÅ„ki, żaÅ‚osny czÅ‚owieczek, obok niego...— … i pola do nadużyć i naginania interpretacji — skoÅ„czyÅ‚ za niego Iantine...realnego życia; to wszakże, co istotne - bardzo jest od niego dalekie, gdyż nikt nigdy niewidziaÅ‚, aby caÅ‚a ludność jakiegoÅ› miasteczka porzucaÅ‚a swe...Odzyskawszy mój normalny ton, wiedzÄ…c, że on tu jest, że nie Å›pi, że otwiera być może swoje lubieżne oczy psa za każdym razem, gdy z kantoru dochodzi do niego...do Skana, wyglÄ…dajÄ…c jak półtora nieszczęścia: miaÅ‚ zaczerwienione i podkrążone oczy, potargane wÅ‚osy, a luźna szata chyba nie należaÅ‚a do niego;...- Uważaj, co mówisz - skarciÅ‚a jÄ… szeptem Siuan, ob­rzuciwszy znaczÄ…cym spojrzeniem drzwi z nieheblowanych de­sek, za którymi staÅ‚ strażnik...Spojrzenie na system s³owotwórczy w ca³oœci pozwala zobaczyæ kategorie s³owotwórcze w zderzeniu z klasami semantycznymi, które intuicyjnie sk³onni bylibyœmy uwa¿aæ za...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

- Lecz nie zapominaj, że będziemy musieli do domu wracać pieszo.
I cieszyć się, że w ogóle będziemy mogli, pomyślał.
Awina przysunęła się, aż potarła o niego biodrem, a ramię dotknęło jego ręki. Koniec ogona uderzał go w łydki. W gondoli panował za duży hałas, by usłyszeć jej pomurkiwanie, a nie stała na tyle blisko, by je wyczuł. Jednak był przekonany, że pomrukuje.
Odszedł, t0 nie czas, by myśleć o niej. Dowodzenie dziesięcioma statkami pochłaniało go całkowicie. Oficerowie i załoga otrzymali takie przeszkolenie, jakie mógł im dać w tak krótkim czasie, jednak nie byli weteranami.
Jak dotąd wszystko szło gładko. Na tej wysokości mieli wiatr od tyłu, który zwiększył ich podstawową prędkość do pięćdziesięciu mil na godzinę. To oznaczało, że na tej wysokości nie mogą zawrócić, nawet gdyby silniki pracowały na pełnych obrotach - cofaliby się. Lecz teraz mogli osiągnąć cel w ciągu ośmiu godzin, zamiast szesnastu, przy bezwietrznych warunkach. Pozwolił odpocząć silnikom i dać popychać się wiatrowi. W tej sytuacji dotrą do miasta Dhulhulikhów na dwie godziny przed zmierzchem. Będą mieli dość czasu, by zrobić, co planował.
Drzewo migało pod nimi jak wielka szarozielona chmura. Czasami zdarzyła się przerwa, tam gdzie gałęzie nie krzyżowały się i mógł wtedy nieomal dojrzeć dno otchłani. Co za kolos! Świat nigdy przedtem nie znał podobnych w ciągu całych czterech bilionów lat istnienia, aż do -jak obliczał - ostatnich dwudziestu tysięcy lat. I oto rosło. Drzewo. Zniszczenie takiego tworu byłoby grzechem, a raczej katastrofą.
Od czasu do czasu spostrzegał drobne postacie, o wielkich skrzydłach, to musieli być Dhulhilicy. Wiedzieli, że statki kamiennego boga i Neshgajów lecą do ich miasta. Teraz żadnego z nich nie widział, ale z góry zakładał, że w gęstwinie liści kryją się skrzydlaci pigmeje i obserwują dziesięć srebrnych igieł ponad sobą. Nie musieli też wysyłać kurierów. Na pewno przesłali wiadomości przy pomocy pulsujących membran i kabli samego Drzewa.
Przypuszczał, że już dawno sobie uświadomili, iż celem podróży statków jest miasto-baza. Mieli dość szpiegów i niewątpliwie przekupili niewolników, a może nawet niektórych Neshgajów. Zepsucie i zdrada szły chyba w parze z umiejętnością myślenia. Nie tylko ludzie mieli na to monopol.
Awina znowu do niego przylgnęła. Stracił wątek myśli. Godziny mijały mu szybko, skracane dowodzeniem flotą. Widok zmienił się tylko nieznacznie. Zmienił się układ gałęzi i ich gęstość, winna latorośl inaczej się pięła, drzewa miały inną wysokość, inne były chmury ptaków: różowe i zielone, purpurowe, szkarłatne, pomarańczowe, żółte - przemykały między pniami i ponad gałęziami.
Słońce doszło do zenitu i Ulisses kazał zredukować prędkość do takiej, aby tylko utrzymać wysokość. Wtedy w gondoli zrobiło się względnie cicho, słychać było tylko szepty podoficerów rozmawiających przez radio i szurania wielkich stóp Neshgajów, świst powietrza przechodzącego im przez płuca, burczenie w brzuchach i kaszel mężczyzn. Ciągle dochodziło skrzypienie, to poruszały się łuski łączące gondolę z główną ramą.
Słońce schodziło do horyzontu. Ulisses kazał przyprowadzić głównego więźnia. Był to Kstuuvh. Przerażony człowieczek. Ręce miał związane z tyłu, a skrzydła zszyte. Ogień, który znała już jego skóra, odbijał się żarem w oczach.
- Twoje miasto powinno być w zasięgu wzroku - zwrócił się do niego Ulisses. - Wskaż je.
- Ze związanymi rękami? - burknął Kstuuvh.
- Kiwnij głową, kiedy wskażę właściwe miejsce.