Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Trzeba im przypominać, jaką płaci się za to cenę. - Był to wysoki szczupły mężczyzna o statecznym wyglądzie; mówił głosem spokojnym, świadczącym o wykształceniu, ale kaftan miał równie brudny jak pozostali i nie golił się od dwóch albo trzech dni. Prorok wyraźnie nie pochwalał tracenia czasu na takie rzeczy jak brzytwa. Albo mycie się. Mężczyzna patrzył spode łba na tych, którzy go pojmali, bez odrobiny strachu, mimo związanych rąk i powroza na szyi. Cały był wcieleniem lekceważenia i buty. - Wasi żołnierze nie robią na mnie wrażenia - dodał. - Prorok Lorda Smoka, oby Światłość błogosławiła jego imię, niszczył większe armie niż te wasze niedobitki. Możecie nas zabić, ale Prorok nas pomści, zraszając ziemię waszą krwią. Żaden z was nie pożyje wiele dłużej niż my, a on zatriumfuje w ogniu i krwi. - Ostatnie słowa wypowiedział nadzwyczaj dobitnie, tak sztywno wyprostowany, jakby połknął żelazny pręt. Wśród słuchających go żołnierzy rozszedł się pomruk. Wiedzieli bardzo dobrze, że Masema rozbijał wojska liczniejsze od ich armii.
- Powiesić ich - zarządził Perrin. Znowu usłyszał grzmot.
Wydał rozkaz i teraz zmusił się, by obserwować, jak go realizują. A chętnych do tego zadania nie brakowało, mimo tych wszystkich pomrukiwań. Kilku jeńców wybuchło płaczem, gdy powrozy od pętli, które nałożono im na szyje, zostały zarzucone na konary drzew. Jeden, niegdyś gruby mężczyzna, z obwisłym podgardlem, wołał, że wyznaje skruchę, że będzie służył każdemu panu, którego określą z imienia. Łysy mężczyzna, z pozoru twardy jak Lamgwin, miotał się i krzyczał dopóty, dopóki powróz nie uciszył jego skowytania. Za to autor wygłoszonej do nich tyrady ani nie wierzgał, ani się nie opierał, nawet wtedy, gdy pętla zacisnęła się na jego karku. Do końca rzucał harde spojrzenia.
- Przynajmniej jeden potrafił umrzeć jak należy - warknął Gallenne, kiedy ostatnie ciało zwiotczało. Spojrzał krzywo na ludzkie sylwetki dekorujące drzewa, jakby żałował, że skazańcy nie opierali się bardziej zażarcie.
- Jeśli ci ludzie służyli Cieniowi... - zaczął Aram, po czym zawahał się. - Wybacz mi, lordzie Perrinie, ale czy Lord Smok to pochwali?
Perrin wzdrygnął się i zagapił na niego zdumiony.
- Na Światłość, Aram, słyszałeś na własne uszy, co oni robili! Rand sam nałożyłby im pętle na szyje! - Wierzył, że Rand by to zrobił, miał nadzieję, że by to zrobił. Rand uparcie dążył do zjednoczenia narodów przed Ostatnią Bitwą i niewiele dbał o koszty.
Mężczyźni gwałtownie zadarli głowy, kiedy rozległ się grzmot, tym razem tak głośny, że każdy musiał go słyszeć, a potem pojawiły się następne, za każdym razem coraz bliżej. Zerwał się wiatr, ucichł, znowu się zerwał; szarpiąc poły kaftana Perrina kapryśnymi podmuchami. A potem jeszcze bezchmurne niebo przecięła błyskawica. W obozie Mayenian zaczęły rżeć i wierzgać spętane konie. Grzmot zahuczał ponownie, znowu zalśniły srebrnoniebieskie węże błyskawic i na ziemię pod palącym słońcem lunął deszcz, grubymi rzadkimi kroplami, wzniecając fontanny kurzu. Perrin starł jedną z policzka i zapatrzył się ze zdumieniem na swoje mokre palce.
Po kilku chwilach burza przeszła, grzmoty i błyskawice powędrowały na wschód. Spragniona ziemia chłonęła krople deszczu, słońce paliło tak jak zawsze i jedynie niebo rozmigotane od dalekich błyskawic i cichnące łoskoty piorunów mówiły, że w ogóle cokolwiek się zdarzyło. Żołnierze patrzyli na siebie niepewnie. Gallenne z wyraźnym wysiłkiem oderwał palce od rękojeści miecza.
- To... to nie może być dzieło Czarnego - stwierdził Aram i wzdrygnął się. Nikt nigdy nie widział normalnej burzy o takim przebiegu. - To znaczy, że pogoda się zmienia, prawda, lordzie Perrinie? Że pogoda znowu będzie taka jak należy?
Perrin otworzył usta, chcąc powiedzieć, że ma go tak nie tytułować, ale zamknął je z westchnieniem:
- Nie wiem - odparł. Jak to powiedział Gaul? - Wszystko się zmienia, Aram. - Po prostu nigdy nie przyszło mu do głowy, że sam też będzie musiał się zmienić.
ROZDZIAŁ 11
PYTANIA I PRZYSIĘGA
W ogromnej stajni unosił się zapach starego siana i końskiego nawozu, a także krwi i spalonego mięsa. Powietrze zdawało się gęste, bo wszystkie drzwi były pozamykane. Dwie latarnie dawały niewiele światła i prawie całe wnętrze wypełniały cienie. Konie w długich szeregach przegród rżały nerwowo. Mężczyzna powieszony za nadgarstki pod belką sklepienia jęknął przeciągle, po czym chrapliwie odkaszlnął. Głowa opadła na jego pierś. Był wysoki, dobrze zbudowany, ale też sterany wiekiem.
Naraz Sevanna spostrzegła, że klatka piersiowa mężczyzny już się nie porusza. Pierścienie z kamieniami na jej palcach błysnęły zielenią i czerwienią, kiedy zrobiła gwałtowny gest w stronę Rhiale.
Kobieta o ognistorudych włosach brutalnie zadarła twarz mężczyzny i odsunęła kciukiem jedną z powiek, po czym przycisnęła ucho do jego piersi, nie zważając na to, że drzazgi, którymi naszpikowały jego ciało, jeszcze się tlą. Wyprostowała się, wydając odgłos znamionujący obrzydzenie.
- Nie żyje. A trzeba go było oddać Pannom, Sevanno, albo Czarnym Oczom. Nie mam wątpliwości, że zabiła go nasza ignorancja.