Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Jeśli dasz radę wstać — pogodnie odparła Chiad — to odejdziemy. Tylko
wstań.
Rozległ się plusk wody wlewanej do miski.
— Już nam zdarzało się opiekować rannymi — uspokajała go Bain. — A poza
tym myłam moich braci, kiedy byli mali.
Rhuarc zatrzasnął za sobą drzwi, zagłuszając rozmowę.
— Traktujecie go inaczej niż Tairenianie — cicho zauważył Perrin. — Bez
tego płaszczenia się. Zdaje mi się, że ani razu nie słyszałem, by ktoś z was nazwał
go Lordem Smokiem.
— Smok Odrodzony to proroctwo wilgotnych ziem — odparł Rhuarc. — My
nazywamy go: Ten Który Przychodzi Ze Świtem.
— Myślałem, że to jest to samo. Bo w przeciwnym razie po co przybylibyście
do Kamienia? Niech sczeznę, Rhuarc, wy, Aielowie, jesteście Ludem Smoka, tak
mówią Proroctwa. Przyznajecie się do tego, nawet jeśli nie rozgłaszacie wszem
i wobec.
Rhuarc zignorował tę ostatnią uwagę.
— W waszych Proroctwach Smoka upadek Kamienia i przejęcie Callandora
oznaczają, że Odrodził się Smok. Nasze proroctwo powiada jedynie, że Kamień
86
musi paść, zanim Ten Który Przychodzi Ze Świtem pojawi się, by zabrać nas z powrotem do miejsca, które niegdyś należało do nas. To może być jeden i ten sam
człowiek, wątpię jednak, czy nawet Mądre potrafią to stwierdzić z całą pewno-
ścią. Jeśli Rand jest nim właśnie, to są jeszcze rzeczy, których musi dokonać, by to udowodnić.
— Co? — spytał Perrin.
— Jeśli jest, to będzie wiedział i zrobi je. Jeśli nie, to nasze poszukiwania będą trwały nadal.
Jakiś trudny do odczytania ton w głosie Aiela zazgrzytał Perrinowi w uszach.
— A jeśli on nie jest tym, którego poszukujecie? To co wtedy, Rhuarc?
— Śpij dobrze i bezpiecznie, Perrin. — Miękkie buty Rhuarca nie wydawały
żadnego dźwięku na czarnym marmurze.
Taireński oficer wciąż odprowadzał wzrokiem Panny, wydzielając woń stra-
chu, bezskutecznie usiłując zamaskować gniew i nienawiść malującą się na jego
twarzy. Jeśli Aielowie stwierdzą, że Rand to nie Ten Który Przychodzi ze Świ-
tem. . . Perrin przypatrzył się twarzy oficera, pomyślał o nieobecnych Pannach,
o Kamieniu, w którym nie będzie Aielów, i zadrżał. Musi dopilnować, by Faile
naprawdę wyjechała. To było najważniejsze. Musiała wyjechać, i to bez niego.
SZNURKI
Thom Merrilin posypał piaskiem napisany właśnie dokument, żeby osuszyć
atrament, potem pieczołowicie wsypał piasek z powrotem do słoika i zakręcił
wieko. Poszperał wśród papierów tworzących na stole niechlujne sterty — sześć
świec łojowych groziło pożarem, ale potrzebował światła — i wybrał zmięty ar-
kusz naznaczony kleksem. Uważnie porównał go z tym, co sam stworzył, potem
z zadowoleniem pogładził długiego siwego wąsa kciukiem i pozwolił, by jego po-
marszczona twarz rozciągnęła się w uśmiechu. Sam lord Carleon uznałby, że to
jego własna ręka.
„Strzeż się. Twój mąż coś podejrzewa”.
Tylko te słowa i żadnego podpisu. Teraz żeby jeszcze udało się zaaranżować,
by lord Tedosian znalazł kartkę tam, gdzie jego żona, lady Alteima, mogła ją
beztrosko zostawić. . .
Aż podskoczył, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Nikt go nie odwiedzał o tak
późnej porze.
— Chwilę! — zawołał, pośpiesznie upychając pióra, atrament i wybrane pa-
piery do sfatygowanej szkatuły z przyborami do pisania. — Chwilę, tylko założę
koszulę.
Zamknąwszy szkatułę na klucz, wsunął ją pod stół, gdzie nie mogła zostać
przypadkowo zauważona, po czym omiótł wzrokiem swą małą, pozbawioną okien
izdebkę, by sprawdzić, czy nie zostawił czegoś, co nie powinno być zobaczone.
Obręcze i piłeczki do żonglowania tworzyły bałagan na wąskim, nie zasłanym
łóżku, leżały również wśród przyborów do golenia na pojedynczej półce razem
z pogrzebaczami i drobnymi przedmiotami służącymi do uprawiania sztuki ku-
glarskiej. Płaszcz barda, pokryty trzepoczącymi łatkami o stu barwach, wisiał na kołku wbitym w ścianę, razem z zapasowym ubraniem oraz futerałami z twardej
skóry, które kryły harfę i flet. Do paska futerału z harfą przywiązana była kobieca, przezroczysta chusta z czerwonego jedwabiu, nie sposób było stwierdzić, do kogo
wcześniej należała.
Nie bardzo pamiętał, kto ją tam przywiązał, starał się nie wyróżniać żadnej
kobiety, zresztą wszystko odbywało się w atmosferze beztroski i zabawy. Roz-
śmieszał je, sprawiał nawet, że wzdychały, unikał jednak zaangażowania, nie miał
88
na to czasu. Bez przerwy sobie to powtarzał.