Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Sieć
zmarszczek okalających oczy skurczyła się, nadając staruszce wygląd skośnookiej Chinki. W czarnych źrenicach zabłysły jednak tak wesołe iskierki, Ŝe dziewczyna zapragnęła objąć tę obcą istotę, jak objęłaby Annę. Kobieta miała starte aŜ do samych dziąseł zęby, brązowe, niczym zabarwione nikotyną, ale nie było między nimi przerw i wydawały się mocne i równe.
— Kim jesteś? — wyszeptała Centaine przez opuchnięte, spękane wargi, a tamta wydała w
odpowiedzi kilka sykliwych, mlaszczących dźwięków.
Luźna, pomarszczona skóra pokrywała małą, kształtną czaszkę, a twarz kobiety miała sympatyczny,
sercowaty kształt. Głowę pokrywały jej rzędy drobniutkich, siwych loczków, pomiędzy którymi
prześwitywała ciemna skóra. Malutkie, ostro zakończone uszy przylegały do czaszki, jak gdyby były pozbawione małŜowin. Ostre uszy i błyszczące oczy nadawały tej twarzy zaalarmowany i jednocześnie ciekawski wygląd.
— Czy masz wodę? — zapytała szeptem Centaine. — Wody, proszę.
Kobieta obróciła głowę do przykucniętej za nią postaci i przemówiła dziwnym, cmokającym
językiem. Drugi osobnik był jej rówieśnikiem, miał taką samą niewiarygodnie pomarszczoną,
brzoskwiniową i lśniącą skórę, głowę pokrytą skręconymi loczkami, ostre uszy i Ŝywe oczy. Był to
męŜczyzna, o czym łatwo moŜna było się przekonać, gdyŜ uniesiona skórzana opaska biodrowa
odkrywała nieproporcjonalnie duŜy członek, którego koniec opierał się o piasek. Członek był w stanie półerekcji i Centaine, stwierdziwszy, Ŝe przygląda się temu ze zdziwieniem, wstydliwie odwróciła
wzrok.
— Wody — powtórzyła, naśladując czynność picia.
Jej gest wywołał oŜywioną dyskusję pomiędzy staruszkami.
— O'wa, to dziecko umiera z pragnienia — powiedziała Buszmenka do swojego męŜa.
Pierwszą sylabę jego imienia wymówiła tak, jakby układała usta do pocałunku, cmokając językiem.
— Ona juŜ nie Ŝyje — odparł szybko Buszmen. — Za późno, H'ani. Imię jego Ŝony zaczynało się od
wysokiego, ostrego dźwięku i kończyło się miękkim cmoknięciem języka o górne zęby, przypominając
nieco dźwięk, jaki wydaje ktoś lekko zirytowany.
— Woda naleŜy do wszystkich, Ŝywych i umierających, to pierwsze prawo pustyni. Wiesz o tym
dobrze, dziadku. — H'ani zaleŜało na przekonaniu męŜa, więc uŜyła pełnego szacunku określenia
„dziadek".
— Woda naleŜy do wszystkich ludzi — zgodził się męŜczyzna, kiwając głową i mrugając oczyma.
— Ona nie jest jednak Sanem, nie jest człowiekiem. Ona naleŜy do innych.
W tym krótkim przemówieniu O'wa wyraził stosunek Buszmena do otaczającego go świata.
Buszmeni byli pierwszymi ludźmi. Pamięć plemienna przenikała zasłonę wieków, sięgając czasów,
gdy na ziemi Ŝyli tylko oni. Ich tereny łowieckie rozciągały się od jezior na północy aŜ po smocze góry na południu, obejmując cały kontynent. Byli aborygenami. Byli ludźmi — Sanami.
Później nadeszły inne stworzenia. Pierwsze z nich nadciągnęły z północy. Byli to olbrzymi Murzyni, którzy gnali przed sobą stada bydła. Znacznie później inni, o skórach koloru brzucha ryby,
zaczerwienionych przez słońce, i bladych oczach niczym u ślepców, przybyli z południa, od strony
morza. Ta kobieta naleŜała do nich. Biali hodowali owce i bydło na starodawnych terenach łowieckich i wybijali dziką zwierzynę, która była poŜywieniem Buszmenow.
Kiedy zaczęło brakować dzikich zwierząt, Buszmeni zwrócili oczy na udomowione bydło. Nie mieli
poczucia własności, nie było wśród nich tradycji posiadania, łapali więc stada bydła domowego w ten sam sposób, jak polowali na dzikie zwierzęta i z tego powodu zostali znienawidzeni przez właścicieli bydła. Biali i czarni wydali Buszmenom bezlitosną wojnę, o tyle okrutniejszą, Ŝe dołączył się do niej strach przed malutkimi strzałami, których groty pokrywała trucizna przynosząca niechybną śmierć w męczarniach.
Oddziały uzbrojone we włócznie o podwójnych ostrzach i konne komanda władające bronią palną
rozpoczęły polowanie na Buszmenow, jak gdyby były to dzikie i niebezpieczne zwierzęta. Napastnicy rozstrzeliwali mieszkańców buszu, nadziewali ich na włócznie, zamykali w jaskiniach i palili Ŝywcem, truli i torturowali, oszczędzając z masakry jedynie najmłodsze dzieci. Grupy zakutych w łańcuchy
dzieci biali zabierali ze sobą, gdyŜ te, którym z Ŝalu nie pękło serce, wyrastały na posłusznych, lojalnych i kochających niewolników.
Buszmeni, którzy przeŜyli tę wojnę, wycofali się na dzikie tereny pozbawione wody, gdzie tylko oni mogli przetrwać dzięki swojej olbrzymiej wiedzy oraz zrozumieniu ziemi i Ŝyjących na niej stworzeń.
— Ona naleŜy do innych — powtórzył O'wa — i juŜ nie Ŝyje. Wody wystarczy nam jedynie na
podróŜ.
H'ani, która nie spuszczała oczu z Centaine, wyrzucała sobie w myślach: Głupia kobieto, nie trzeba było wspominać o wodzie. Gdybyś dała ją bez Ŝadnych pytań, nie musiałabyś teraz słuchać tych
męskich głupot.
Odwróciła głowę i uśmiechnęła się do swojego męŜa.
— Mądry dziadku, spójrz temu dziecku w oczy — poprosiła. — Jest w nich Ŝycie i odwaga. Ta
dziewczyna nie umrze dopóty, dopóki z jej ciała nie uleci ostatni oddech. — OstroŜnie zdjęła skórzaną torbę z ramienia, nie zwaŜając na syki dezaprobaty męŜa. — Na pustyni woda naleŜy do kaŜdego, do
Sanów i innych. Nie ma róŜnicy, o jakiej mówiłeś.
Z torby wyjęła strusie jajo, niemal idealnie okrągłe, koloru wypolerowanej kości słoniowej. Skorupka jaja pokryta była delikatnymi rytami przedstawiającymi symboliczne ptaki i sylwetki zwierząt. Czubek zatkany był drewnianym kółeczkiem. Gdy H'ani wzięła jajo w ręce, zachlupotała w nim wyraźnie woda i Centaine zaskomlała niczym szczenię odsunięte od piersi.
— Jesteś samowolną starą kobietą — stwierdził z niesmakiem O'wa.
Był to najsilniejszy protest, na jaki zezwalała tradycja buszmeńska. O'wa nie mógł rozkazywać
swojej Ŝonie i nie miał prawa niczego jej zabraniać. Buszmen mógł jedynie radzić innym, w niczym się nie wywyŜszając nad pozostałych członków plemienia; wśród Buszmenow nie było wodzów ani
przywódców, wszyscy byli równi: męŜczyźni, kobiety, dzieci i starcy.
H'ani ostroŜnie wyjęła zatyczkę z jajka i przysunęła się do Centaine. Otoczyła ramieniem szyję