Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.W tej chwili Angie, skończywszy już swój instynktowny, zdrowy i dość odświeżający wrzask, wzięła sprawę w swoje ręce...Ale ten wci obracajc tego buta w doniach, z tym samym zdziwieniem powtarza:- O, adny but...pie˝ne zwierz´, chcĂ ce ich po˝reç...xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxcHolmes wyciągnął rękę po rękopis i rozłożył go na kolanach...— … i pola do nadużyć i naginania interpretacji — skończył za niego Iantine...koreliańskie piosenki pijackie, wywoływała zaledwie przyjemny szum w jego głowie...– Nie dłużej nad cztery lub pięć dni...– Delkra przyjdzie po nasze głowy! – warknął Kan...mogła, prosiła w jak najczulszych wyrazach księcia, przez miłość jego matki i siostry, by się nie dał zabijać...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Następnie podniosła wiatrówkę, rozłożyła ją i badała przez pewien czas w milczeniu. ­Ale... to jest dobre, Jay - powiedziała. Jej twarz przybrała wyraz zaniepokojenia. - Skąd... jak ty to dostałaś? To znaczy... ile to wszystko będzie kosztowało?
Jay miał niewyraźną minę i tarł czoło palcami. - Wiem, że w to nie uwierzysz, mamo - wyjaśniał. - Ale to nic nie będzie kosztować. Wygląda na to, że tutaj wszystko nic nie kosztuje. Ja też tego nie rozumiem, ale...
- Och, Jay, nie bądź głupi. No, dość tego - powiedz mi, skąd wszystko masz.
- Naprawdę - po prostu wchodzisz i bierzesz sobie. Tak to się tu robi... ze wszystkim.
- Co się stało? - spytał, podchodząc do nich, Bernard, który tymczasem skończył rozmawiać z Jeevesem. Marie szła tuż za nim.
Jean spojrzała na niego zmartwiona. - Jay wrócił do domu z tym wszystkim i stara się wmówić, że dostał to za darmo. Twierdzi, że każdy może sobie wszystko po prostu wziąć. W życiu nie słyszałam takich bzdur.
Bernard ostro spojrzał na Jaya. - Chyba nie myślisz, że w to uwierzymy. Więc mów, skąd się te rzeczy wzięły. Chcę słyszeć prawdę. Jeśli narozrabiałeś, jestem skłonny o tym zapomnieć i przypisać to zawrotowi głowy od lądowania na planecie. No więc - czy nie masz nam nic do powiedzenia?
- Powiedziałem tylko prawdę - upierał się Jay. - W mieście jest coś w rodzaju supermarketu. Jest tam prawie wszystko i zwyczajnie się tam wchodzi i bierze. Rozmawialiśmy o tym z paru Chirończykami i oni nam pokazali, co robić. Ja też tego nie rozumiem, ale tak tu jest.
- Och, Jay - jęknęła Jean. - Oni zapewne cię nabierali, by się z ciebie pośmiać. W twoim wieku powinieneś się lepiej orien­tować.
- Nic podobnego - zaprotestował Jay. - Z początku my też tak myśleliśmy, ale przyglądaliśmy się tam innym ludziom i roz­mawialiśmy z robotem, który tym kieruje, i on nam powiedział, że tak właśnie się postępuje. Oni mają głęboko pod ziemią zakłady atomowe i wielkie automatyczne fabryki, które produkują wszystko, co może być komukolwiek potrzebne, a produkcja jest tak tania, że nikomu nie przychodzi do głowy, by ustalać na to ceny... albo coś w tym rodzaju. Ja też tego nie rozumiem.
- Czy to jest prawda? - spytał niepewnie choć bardzo podejrzliwie Bernard.
- Oczywiście tak - westchnął znużony Jay. - Przecież nie wszedłbym tak zwyczajnie do domu, gdybym to ukradł albo zrobił coś w tym rodzaju. Nie sądzicie?
- Jestem pewna, że to zrobił - obwieściła Marie.
- Serdeczne dzięki - odpowiedział Jay.
- Chcę obejrzeć ten magazyn. Czy istnieją powody, abyś mnie nie mógł zaprowadzić tam natychmiast?
Jay znowu westchnął. - Sądzę, że nie. Chodźmy. Maglewem to jeden przystanek stąd.
- Czy my też możemy pójść? - spytała Marie, oczywiście zapominając, co twierdziła przed chwilą. - Chcę dostać całą masę rzeczy.
- Ach, lepiej niech pójdzie twój ojciec z Jayem, kochanie ­ odrzekła Jean. - Pomożesz mi tutaj skończyć porządki. Możemy tam pójść i obejrzeć jutro.
- Czy nie chcesz iść z nami? - spytał żonę Bernard. ­Przejdziecie się na powietrzu i odpoczniecie trochę.
Jean potrząsnęła głową i dyskretnie wskazała oczami Marie. ­Lepiej będzie, jeśli pójdziecie sami. Mamy tu mnóstwo do roboty. Marie wykrzywiła się, ale nic nie odpowiedziała.
Bernard skinął głową. - Okay. No, to zobaczymy się później. Lepiej zostaw te rzeczy tutaj, Jay. Jeśli okaże się, że nie wszystko wygląda tak, jak mówiłeś, wolę żebyś się z nimi nie pokazywał.