Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Zapomniał, że całuje zimne, martwe płótno.
─ Jedyne ty moje kochanie prawdziwe! ─ powtarzał. ─ Jedyna ty moja miłości! Życie
moje! Wszystko moje!...
Odstępował od portretu i zbliżał się znowu, napatrzeć się, nasycić nie mógł. Cudne dziecko
o złotych włosach i oczach błękitnych zdawało się doń uśmiechać. Napoleon ukląkł na kolano
i patrzał ze stopionym w piersiach sercem.
Lecz nie opodal zagrała trąba szaserska na apel. Cesarz podniósł się. Ujął obraz w ręce i
kazawszy postawić przed namiotem swoim krzesło, oparł go na nim. Na straży obok portretu
stanął z gołą głową adiutant, hrabia de Turenne. Cesarz otoczony marszałkami i generałami
stanął przed portretem. Za nimi oficerowie, podoficerowie, najbliżsi żołnierze. Wieść rozbie-
gła się po obozie. Kto mógł, pośpieszał zobaczyć na własne oczy syna wielkiego cesarza,
,,małego kaprala”. Tłum rósł. Ze wszystkich stron napływali żołnierze. Zmieszały się bermy-
ce grenadierów, czaka woltyżerów i fizylierów, czapki saperów, kaszkiety artylerii z kirasjer-
skimi hełmami, ułankami, huzarkami, zdobnymi w kity czapami strzelców konnych. Cesarz z
generałami odstąpił. Żołnierze zostali sami naprzeciw portretu króla Rzymu. Ileż zachwytów,
ileż uwag, ileż powiedzeń wzruszonych piersi, ileż życzeń pod adresem ojca i syna we
wszystkich językach zachodu Europy...
─ Będzie jak ojciec! ─ ktoś wołał.
─ Niech mu tylko wąsy urosną!
─ Szczęśliwa ta, co go niańczy!
─ Choćby była samą księżną Montmorency, szczęśliwa, że go dotknąć może!
─ Żeby był Batory takiego chłopca zostawił!...
─ Albo Zygmunt August...
─ Oby był i naszym królem!
─ Vive l'empereur!...
110
─ Niech żyje cesarz!...
Napoleon zaś stał przed namiotem, ręce w tył założywszy, i uśmiechał się. Nagle skinął
ręką i rzekł:
─ Zabierzcie go! Niech nie patrzy zbyt wcześnie na pole bitwy! Z krańca w kraniec obozu
poleciały te słowa cesarskie. Kto nie widział dziecka, zbyt oddalony stanowiskiem, na poste-
runku stojący lub zajęty pracą obozową, dowiadywał się i powtarzał:
─ Kazał syna zabrać, żeby nie patrzył zbyt wcześnie na pole bitwy...
Żołnierze płakali. O, cudny jedyny syneczku wielkiego ojca!... O postaci gromowładnego,
który prawicą pioruny rwące się jak szalone rumaki przytrzymując, lewicą zasłaniasz twa-
rzyczkę portretu dziecka, któryś pokazał krwawym swoim żołnierzom, aby nie patrzało na
okropność wojny!...
„Ile prawdy? Ile teatru? ─ myślał hrabia de Narbonne. ─ Lecz jeśli teatr: wszystkich kró-
lów i wszystkie ludy można było zaprosić na przedstawienie...”
Cesarz wsiadł na konia. Przegnał ze sztabem z pozycji na pozycję, wzdłuż frontu armii ro-
syjskiej. Zrekognoskował teren i szybko począł wydawać rozkazy.
Eugeniusz Beauharnais będzie osią. Prawe skrzydło rozpocznie. Gdy zdobędzie, korzysta-
jąc z lasu, redutę, która jest naprzeciw, zwróci się w lewo i pomaszeruje na flank rosyjski,
stłaczając i pchając całą armię Kutuzowa na jego prawe skrzydło i do Kaługi.
Trzy baterie po sześćdziesiąt armat staną w nocy naprzeciw redut rosyjskich, dwie przeciw
lewemu skrzydłu, trzecia przeciw centrum. O świcie Poniatowski ze swoimi pięciu tysiącami
pójdzie na starą drogę smoleńską, okrążając las, o który opierają się prawe skrzydło francu-
skie i lewe rosyjskie. Zasłoni jedno, a zaniepokoi drugie. Armaty Poniatowskiego dadzą sy-
gnał. Wtedy cała artyleria otworzy ogień na lewe skrzydło Kutuzowa. Rozchwieje szeregi i
odsłoni reduty, a Davout i Ney rzucą się tam. Wesprą ich Westfalczycy Junota, potem Murat
z kawalerią, wreszcie cesarz z gwardią. Od lewego skrzydła wejdzie się w pozycje armii ro-
syjskiej, której centrum i prawe skrzydło zostaną przez ten ruch odsłonięte i prawie otoczone.
Ponieważ Kutuzow skoncentrował przeważne siły w centrum i na prawym skrzydle, zagra-
żając drodze do Moskwy, jedynej linii operacyjnej Wielkiej Armii, ponieważ główne siły
francuskie, sam cesarz z dwudziestu tysiącami gwardii, uderzając na lewe skrzydło Kutuzowa
będą miały Kaługę między sobą a tą jedyną drogą odwrotu: korpus włoski stojący w tej stro-
nie zostanie wzmocniony dwiema dywizjami Davouta i kawalerią Grouchy'ego.
Lewy bok osłoni dziesięć tysięcy ludzi skombinowanych włoskich i bawarskich pułków.
Lecz generałowie towarzyszący Napoleonowi z niepokojem widzieli, że cesarz podczas
przejazdu często zsiada z konia i opiera się o armaty, a nawet czoło przyciska do nich. Prze-
bywał linię całą i wydawał rozkazy, ale widocznie ból jakiś od czasu do czasu przemagał go i
zmuszał do wstrzymywania się w drodze.
─ Ależ on jest chory! ─ mruknął król Neapolu do hrabiego de Narbonne w krótkim galopie
na skręcie.
─ Jeden dzień tylko jutrzejszy, najjaśniejszy panie, i odpocznie w Moskwie.
─ Mam najgorsze przeczucie. Odradzałem tę Moskwę...
Napoleon obejrzał się.
Poznał, że rozmawiano o nim, i rzucił Muratowi i hrabiemu de Narbonne jedno spojrzenie.
Ale to spojrzenie było spojrzeniem pana, którego panowanie nad wszystkim jedna tylko
śmierć może skończyć ─ zdawała się móc skończyć...
─ Cesarz, najjaśniejszy panie ─ szepnął de Narbonne do Murata, gdy Napoleon znów
zsiadł z konia i oparł czoło o lufę ─ nie znajduje odpowiedzi, tylko w olbrzymich snach, do
których ucieka się przed złą rzeczywistością. Niebezpieczeństwo cesarza leży w zbyt wielkim
napięciu jego wyobraźni i namiętności. Nikt w historii nie nadużył tak rzymskiego zdania:
Navigare necesse est, vivere non necesse, w takiej metafizycznej palingenezie.
111
Murat popatrzał na hrabiego de Narbonne. Nie zrozumiał łacińskiego przysłowia, a gdy go
nie zrozumiał, arystokratyczny wychowanek dworu Ludwika XV nie mógł sobie odmówić
satysfakcji, mimo całej czci dla woli Napoleona, która zawodowego kawalerzystę
zrobiła królem, i mimo uwielbienia dla męstwa „pięknego rębacza”, aby sobie z niego lek-