Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Niektórzy dotykali jej ramion, ale większość kłaniała się nisko i wypowiadała pozdrowienia. W końcu nadeszła kolej na przywódców delegacji, by powitali Najświętszą Matkę Wielebną. Akceptując zarządzoną kolejność - ostatni będą pierwszymi - z wyćwiczonymi uśmiechami mówili, że oficjalna ceremonia Przeglądu oczekuje ją w Cytadeli, dawnej fortecy-twierdzy Paula.
Jessika wpatrywała się badawczo w tę dwójkę. Wydawali się jej odpychający. Pierwszy, imieniem Dżawid, młody mężczyzna o twardych rysach, okrągłych policzkach i ciemnych oczach, nie był w stanie ukryć błyskającego w ich głębi podejrzenia. Następnym był Zebataleph, drugi syn naiba, którego znała z fremeńskich czasów, o czym pospieszył jej przypomnieć. Można go było łatwo sklasyfikować: wesołość połączona z bezwzględnością; szczupła twarz okolona jasną brodą roztaczała wokół atmosferę tajemnego podniecenia i wielkiej wiedzy, dającej władzę. Dżawida osądziła jako o wiele bardziej niebezpiecznego z tej dwójki, mężczyznę o własnym sądzie, jednocześnie magnetycznie przyciągającego i - nie mogła znaleźć innego słowa - odpychającego. Stwierdziła, że ma dziwną wymowę, pełną starych fremeńskich akcentacji, jak gdyby pochodził z jakiejś izolowanej grupki swego ludu.
- Powiedz mi, Dżawidzie - spytała - skąd pochodzisz?
- Jestem jedynie skromnym Fremenem z pustyni - powiedział, każdą sylabą zadając kłam temu oświadczeniu.
Zebataleph wtrącił się z przesadnym szacunkiem, prawie kpiną:
- Mamy wiele wspólnych wspomnień, pani. Wiesz, byłem jednym z pierwszych, którzy rozpoznali świętą naturę misji twojego syna.
- Ale nie byłeś jednym z jego fedajkinów - powiedziała.
- Nie, pani, miałem bardziej filozoficzne zacięcie; uczyłem się na kapłana.
"I zapewniałeś bezpieczeństwo swej skórze" - pomyślała.
- Czekają na nas w Cytadeli, pani - powiedział Dżawid. Znowu stwierdziła, że inność jego akcentu jest otwartą kwestią wymagającą wyjaśnienia.
- Kto czeka? - zapytała.
- Konwokacja Wiernych, ci wszyscy, którzy utrzymują w blasku imię i czyny twojego świętego syna - odparł Dżawid.
Jessika rozejrzała się wokół, spostrzegła Alię uśmiechającą się do Dżawida i zapytała:
- Czy ten człowiek został mianowany przez ciebie, córko? Alia skinęła głową.
- Jego przeznaczeniem sÄ… wielkie czyny.
Jessika spostrzegła, że Dżawidowi nie sprawiła przyjemności ta uwaga. Zanotowała, że trzeba go powierzyć specjalnej uwadze Gurneya. W tym momencie podszedł właśnie on, z pięcioma zaufanymi ludźmi, dając znak, że kilku maruderów jest przesłuchiwanych. Szedł pewnym krokiem człowieka posiadającego moc, dyskretnie spoglądając na lewo, na prawo, dookoła, płynnie poruszając mięśniami w ciągłej czujności, której nauczyła go z podręcznika prana-bindu Bene Gesserit. Był odstręczającą bryłą wyćwiczonych odruchów, mordercą i chociaż zrażał niektórych, to jednak Jessika kochała go i nagradzała ponad wszystkich innych żyjących mężczyzn. Lewą połowę szczęki Gurneya szpeciła blizna - ślad po biczu z krwawinu - nadająca mu złowrogi wygląd, lecz jego twarz zmiękczył uśmiech, gdy zobaczył Stilgara.
- Dobrze zrobione, Stil - powiedział i schwycili się za ramiona w pradawny fremeński sposób.
- Przegląd... - powiedział Dżawid, dotykając ramienia Jessiki.
Jessika cofnęła się. Dobrała starannie słowa, kontrolując moc i intonację głosu po to, by wywrzeć pożądane wrażenie na Dżawidzie i Zebatalephie:
- Wróciłam na Diunę, by zobaczyć moje wnuczęta - rzekła. - Czy musimy marnować czas na jakieś kapłańskie nonsensy?
Zebataleph zareagował szokiem, szczęka opadła mu w dół, oczy wlepił we wszystkich, którzy to słyszeli. Zapamiętał ich twarze. "Kapłańskie nonsensy!" Jakie skutki mogły wywołać te słowa, wychodzące z ust matki ich mesjasza?
Dżawid jednakże potwierdził ocenę Jessiki. Usta mu stwardniały, ale potem się uśmiechnął. Stworzył w pamięci wykaz tych, którzy od tej pory mieli być obserwowani ze szczególną uwagą. Po kilku sekundach przestał się uśmiechać, uświadomiwszy sobie, że zdradził się. Znał możliwości spostrzegania, jakie posiadała lady Jessika. Krótkie, urwane skinięcie głową znaczyło, że o nich wiedział.
Jessika w mentackiej iluminacji błyskawicznie rozważała wszystkie możliwości. Subtelny gest ręką do Gurneya spowodowałby śmierć Dżawida. Można to było zrobić tu, dla efektu, lub później, po cichu, i upozorować wypadek.
"Kiedy staramy się skryć nasze najgłębsze pragnienia, zdradzamy się całymi sobą" - pomyślała. Wokół tego pewnika obracało się szkolenie Bene Gesserit - wyniesienie ich ponad to i nauczenie czytania w otwartych duszach innych. Inteligencję Dżawida dostrzegała jako wartościowy, tymczasowy ciężar na szali wagi. Jeżeli dałoby się go pozyskać, byłby ogniwem, jakiego potrzebowała, wtyczką w arrakańskim kapłaństwie. I był człowiekiem Alii.