Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Panował głuchy spokój, jakby ziemia była jednym wielkim grobem! stałem tam pewien czas, myśląc głównie o żyjących, którzy - zagrzebani gdzieś po...—No i?— No i to jest, owszem, jakby jakieś takie, tylko, że ja już wiem, jak to się robi...Nagle u nasady jednego z takich skręcających się lejów pociemniało coś, jakby gigantyczny łeb potwora plującego piaskową fontanną...Przedstawiciele kultury ludu pucharów lejkowatych wznieśli w Stonehenge prawie kompletny podwójny krąg błękitnych kamieni (które mogły pochodzić z góry...norton andre, czary swiata czarownicW centrum pomieszczenia, na kamiennym palenisku, płonął ogień, ponad którym wisiał potężny kocioł... Sławny ten akt z roku 1569 zowie się unią lubelską i jest ostatnim kamieniem w szczytnej a pełnej zasług budowie unii; budowę tę rozpoczęto za...Jego głos był tak spokojny, jakby mówił o codziennych sprawach i może rzeczywiście dla żołnierza shienarańskiego tak było... Żadnych kamieni w koszykuPamiętacie Liii i Charlesa, parę, która poznała się na przyję­ciu i obiecała sobie, że dobra komunikacja będzie...Nie chcę już mówić o tym, co działo się w Joppe w ciągu dni i nocy plądrowania, bo gdy o tym opowiadam, serce zamienia mi się w piersi w kamień i ręce mi drętwieją z...– Zala Embuay? – spytałem, najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mnie było stać...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

.. Rozjazda z baczą wścibia się w sąsiednik, gdzie pielgrzyb z niedodmą rajcuje na jednej nodze, a ze stu stron naraz drżące z wysiłku prawiczki sięgają po ontojeść.
Król od dobrej chwili wołał już, żeby zatrzymać, żeby natychmiast przestać. Klapaucjusz usłuchał go niechętnie, wyłączył aparaturę, mrucząc, że można było przeczekać jeszcze parę przebytowan, że to się w końcu musi wydestylować, wyklarować, oni tak z niedoświadczenia, od nie - nawyku, wskutek pochopności, lecz nikt go nie słuchał. Król wetknął
berło do kieszeni, rękawem czyścił jabłko, a Trurl, opuściwszy się na czworaki, obchodził z trzech stron skrzynię światową, mrużąc to jedno, to drugie oko, zaglądał do środka przez szpary, pukał w denko, potem wstał
zdecydowanym ruchem i rzekł, otrzepując kolana:
- No, tak. Wydostawszy się z klasycznej antynomii, szanowny
kolega wlazł w nieklasyczną. Pięcioprzymiotnikowe wybory ontologii, co? Śmieszne rzeczy! Oni w tej skrzyni niczego sobie nie wybierają, a tylko rzucają się na oślep jak ryby na patelni, biedacy. Wynalazek niewątpliwie jest: padaczka wiełobytowa, grand mai, czyli ontolepsja
progressiva, nowy rodzaj mąk egzystencjalnych, no bo cóż oni tam robią?
Od cholery uciekają do dżumy, od dżumy w trąd, czy można atoli powiedzieć, że kto od jednej zarazy umyka w drugą, stopniowo zbliża się do ideału?
Tu zaczął Klapaucjusz krzyczeć, a nawet, zapomniawszy o
monarszej obecności, tupać na Trurla, który usiadł na jego świecie i bimbając nogami, uśmiechał się prowokacyjnie. Doszłoby może do karczemnych scen, gdyby się Hipolip nie wmieszał, przypominając, że to bądź co bądź stwarzanie świata. Ochłonąwszy nieco, zaczął Klapaucjusz szybko i uczenie tłumaczyć, czemu zbiór alternatyw bytowych musi być dla stworzonych nieprzejrzysty: byty nie byty, żeby je przemierzać z preselekcją. Ryzyko tkwi w każdym przejściu, lecz to nieuchronne - jako koszty własne postępu. W jego, Klapaucjusza, wariancie koszty te są mniejsze niż w klasycznym - gotował się dowieść tego rachunkami.
Preselekcją to fikcja, bo kto wykracza z jednej ontyki w inną, ten nie tylko otoczenie zmienia, lecz i samego siebie - a skutków metamorfozy nie da się przewidzieć! Ryzyka nie unikać, próby wymagają czasu - cóż to jest, tych paręnaście minut obserwacji, wobec niezbędnych eonów? Idealny stan może nastąpić za godzinę lub za dwieście lat - to prawda, lecz innej drogi nie ma. I prawił tak, używając coraz dłuższych terminów, powołując się na topologię ducha i na geometrię wjaźnień oraz rozjaźnień, wykładając elementy ontografii endoskopicznej, klimatyzacji życia emocjonalnego, a w szczególności jego zalodzeń, wyżów, opadów oraz upadków duchowych, i gadał tak, aż mu w gardle zaskrzypiało, a króla
rozbolała głowa. Trurl wstał wtedy ze świata, na którym siedział, i wyjąwszy zza pazuchy niewielki karteluszek, rzekł:
- I ja nie próżnowałem przez te dni ostatnie, panie. Czy mogę przedłożyć ci wynik mej pracy?
- Czekajże - powiedział król. - Jeden z moich doradców to mi
wczoraj wyjawił: gdyby świat wyszedł nam lepiej aniżeli Panu Bogu, znaczyłoby to, iż On właśnie jest górą, bożby się okazało, że udzielił nam, swym stworzeniom, nieograniczonej plenipotencji kreacyjnej. Gdyby się natomiast NIE UDAŁO, znaczyłoby to, że nam tej plenipotencji nie dał, bo nie chciał. Ergo: jeśli wygramy, to wtedy właśnie przegramy, a gdy przegramy, to właśnie wtedy wygramy! Wygrać możemy bowiem tylko na boże, nie na własne konto. Natomiast przegrywając, objawimy niemoc, którą On nam przydał, i tę niemoc w Niego zwrócimy zaraz oskarżające, żeśmy ofiary dyskryminacji w światoczyństwie! Cóż powiecie mi na to?
- Et tam, sofizmat - pchał Trurl swój papier pod nos królowi, przy czym zapomniał się do tego stopnia, że chcąc czym prędzej Klapaucjusza do reszty pogrążyć w oczach monarchy, ciągnął go za obszyty
gronostajem rękaw. - Tutaj patrz WKMość! To przeprowadzony przeze mnie, sformalizowany, więc ostateczny dowód NIEMOŻLIWOŚCI
stworzenia świata!
- Hę?? - zdumiał się monarcha. - Dobrzeż słyszę? Udowodniłeś, że nie można??...
- Tak, panie. Bez wszelkich naciągań. Szkoda trudu! Oto mój dowód na to!!
Król wytrzeszczył oczy.
- Jakże... przecież - a to... to wszystko...? - rozwiódł rękami. - Wszak świat istnieje...
- Eee - wzruszył ramionami Trurl. - Taki to i świat... mnie szło o doskonały...







DMR