Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Moja żono, najpiękniejsza z kobiet, Czar Azizo, miła, czarująca Azizo! Za
jedną
twoją pieszczotę oddam ci całe swoje życie... – doszedł ją szept Araba.
Po chwili Aziza oszołomiona i bezwładna leżała na łożu i drżała pod palącymi
pocałunkami
Saffara. Daremnie usiłowała zakryć nogi i piersi. Słabość coraz większa
ogarniała ją,
a pocałunki zapalały w jej nagim, bezwładnym ciele ten płomień, w którego wirze
giną i
milkną wszystkie echa, dźwięki, myśli i wspomnienia...
72
R O Z D Z I A Ł D Z I E S I Ą T Y
Szlakiem nędzy
Cały miesiąc, odurzając Azizę ziółkami, oszukując ją i budząc w niej namiętność
wschodniej kobiety, Saffar trzymał żonę Rasa ben Hoggar w swojej komnacie,
czołgając
się u jej nóg, wyznając miłość, łkając i oszołamiając pieszczotami, hojnością i
uwielbieniem.
Pewnego wieczoru Arab wszedł do komnaty i rzekł:
– Huryso moja! Musimy się rozstać...
Aziza podniosła się z posłania i ręce przycisnęła do piersi, gdzie biło kobiece
serce –
niemądre, naiwne serce, żądne zachwytu, miłości i przywiązania.
– Tak! musimy się rozstać, bo Ras przysłał po ciebie zaufanego człowieka...
– Pojadę do... Rasa? – zapytała cicho. – Cóż mu powiem teraz? Jak nazwę go swoim
mężem?
Zaczęła szlochać.
Saffar zmarszczył brwi i odparł:
– Powiedziałaś mi, że nigdy nie zwierzysz mu się z tego, co się stało. Jednak,
gdybyś
uczyniła inaczej, niech mój przyjaciel Ras przyjeżdża tu i niech dokona zemsty.
Ja bronić
się nie będę! Niech mnie zabije...
Z głośnym okrzykiem rozpaczy Aziza zawisła mu na szyi, szlochając i tuląc się do
Araba.
– Nie powiem nic, nigdy, chociażby żyły ze mnie wyciągał mąż! – mówiła
namiętnie. –
Musisz przyjechać do nas, bo już nie mogę nie widzieć twoich oczu i nie słyszeć
głosu
twego, który brzmi jak lutnia, panie mój, panie mój!
Zanosiła się od płaczu i drżała w porywie rozpaczy, w szale rozstania, być może
na
zawsze.
Saffar el Snussi śpieszył jednak z odjazdem góralki, gdyż niewolnik Harazem stał
już
przed domem z wielbłądami, mającymi rozwieźć sprzedane kobiety po różnych
miastach.
W pół godziny później Aziza w towarzystwie dwóch innych kobiet jechała w
namiocie
kiwającym się na grzbiecie wielbłąda i cicho płakała.
Nie rozumiała dobrze Aziza, nad czym rozpaczała – czy nad tym, że straciła prawo
nazywać
Rasa mężem, czy też nad tym, że rozstaje się z ukochanym człowiekiem, takim
wspaniałym, pięknym i rozkochanym w niej.
Wielbłądy szły kilka dni, zatrzymując się tylko na noclegach, aż nareszcie
doszły.
Jakiś stary człowiek o twarzy zoranej przez ospę kazał kobiecie wysiadać.
Aziza zobaczyła, że stoją na podwórzu fonduka, że jest tu około dwudziestu
dziewczyn
i że jacyś Arabowie i otyłe, obwieszone klejnotami europejskie kobiety oglądają
każdą,
rozdzielają całą partię na grupy i wyprowadzają na ulicę.
Do Azizy zbliżyła się jedna z cudzoziemek, obejrzała ją uważnie, uśmiechnęła się
drapieżnie
i wykrzyknęła niezrozumiałe słowo w jakimś obcym języku.
73
Kobieta wsadziła Azizę do powozu i odjechała razem z nią, ciągle coś mówiąc,
czego
nie rozumiała góralka. Widząc to, cudzoziemka zaczęła mówić po arabsku, kalecząc
i
przekręcając słowa:
– Piękna jest... bardzo piękna... Będziesz u mnie prawdziwa gitana...
Aziza nic z tego nie rozumiała. Jej góralskiej mowy Szleu nie znała gruba
cudzoziemka,
– Piękna!... bardzo piękna!... Dużo srebrnych duros mieć!... Cały worek
duros!... Złote
Powóz zatrzymał się przy długim jednopiętrowym budynku ze szczelnie zamkniętymi
Był to znany w Melilli podejrzany dom „Alkazar”, należący do senory Rita del
Costa-
Wprowadzono Azizę do małego pokoiku, wyklejonego jaskrawymi zielonymi tapetami,
więc rozmówić się nie mogła. Powtarzała ciągle:
bransoletki... brylantowe pierścionki... jedwabne suknie... Piękna! bardzo
piękna!...
okiennicami i czerwoną latarnią nad niezrozumiałym cudzoziemskim napisem.
gnarez.
z wiszącymi na ścianach obrazkami nagich kobiet, z szerokim niklowym łóżkiem,
małym
stolikiem i umywalnią.
– Śliczne gniazdko... śliczne gniazdko! – terkotała po hiszpańsku czcigodna
senora. –
Chcieć jeść? chcieć pić?
Aziza zrozumiała, że chcą ją nakarmić i napoić, a że była istotnie głodna,
skinęła głową
w odpowiedzi.
Rozczochrana, obdarta Arabka przyniosła na tacy jakieś jadło i butelkę wina.
Aziza jadła nie znane jej potrawy, pełne pieprzu i octu. Krzywiła się, lecz
jadła, bo głód
dokuczał jej.
– Pij to wino – ochrypłym, świszczącym głosem doradzała jej usługująca Arabka.
– Święta Księga zabrania pić wino – odparła Aziza. – Nie będę piła, przynieś
wody.
– Głupia! – zaryczała służąca. – Tu w „Alkazarze” trzeba pić wino...
Aziza jeszcze nic nie rozumiała, gdyż nie wiedziała o istnieniu „Alkazarów” i o
życiu
ich mieszkanek.
Napiwszy się wody położyła się i usnęła, gdyż zmęczyła ją długa podróż na
kołyszącym
się wielbłądzie, w zaduchu namiotu i w zgiełku zajazdów, gdzie karawana
zatrzymywała
się na noclegi.
Obudziła ją sama senora Rita del Costagnarez, wystrojona w balową, wydekoltowaną
czarną suknię i obwieszona złotymi łańcuchami, dużymi ciężkimi kolczykami z
pereł i
turkusów, broszkami i innymi świecidełkami.
Aziza przeraziła się, zauważywszy smagłe ramiona i rozrosłe, zbyt hojnie
uposażone
przez naturę, piersi senory, wyłaniające się z wycięcia sukni.
– Gdzie mój mąż? – zapytała.
Hiszpanka nie mogła zrozumieć mowy góralki, więc zawołała służącą. Arabka,
szczerząc
duże żółte zęby, wysłuchała Azizę i zaczęła tłumaczyć jej słowa po hiszpańsku.
Obie
kobiety zaczęły się nagle śmiać na głos, trzęsąc się i klepiąc się po biodrach.
Uspokoiwszy
się trochę, Arabka, pomówiwszy ze swoją panią, powiedziała:
– Mąż? Mąż twój później przyjdzie... po północy. Będziesz z niego zadowolona!...
Piękny jest, hojny i możny... Każda kobieta w „Alkazarze” marzy o nim... Jest on
tu – komisarzem
policji.
Aziza nie wiedziała, co to znaczy – „komisarz policji”, tym bardziej, że Arabka
powiedziała
to po hiszpańsku, lecz góralka zrozumiała, że Ras stał się bogaty i możny. To ją
ucieszyło...
– Allach wynagrodził go za krzywdę, którą ja mu wyrządziłam – pomyślała z
ciężkim
westchnieniem.
– No, a teraz – ubierać się! – rozkazała senora.
74
Arabka przyniosła jakieś pstre, czerwone, żółte i zielone szmatki, które się
okazały suknią