Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
I zabije mnie, bo nie umie tego zrobić. Zabije mnie i będę milczał. Nie potrafił! Zabije mnie! - wrzeszczałem wniebogłosy.
Potem zamknąłem oczy. Nikt się nie odezwał. Aż nagle usłyszałem jego wściekły ryk:
- BÄ™dziesz mówiÅ‚, Å»ydzie! BÄ™dziesz mówiÅ‚! - darÅ‚ siÄ™ przeÂraźliwym gÅ‚osem, podskakujÄ…c jak kangur po pokoju.
KazaÅ‚ żoÅ‚nierzom wyjść. UsÅ‚yszaÅ‚em ich szepty, potem zaÂpadÅ‚a cisza. Znów zostaÅ‚em z nim sam.
- Będziesz mówił, Żydziaku! Czułem jego twarz tuż przy swojej.
- Zabijesz mnie, a niczego siÄ™ nie dowiesz.
I znów splunÄ…Å‚em. WyprostowaÅ‚ siÄ™, pobladÅ‚, schwyciÅ‚ reÂwolwer. ZawahaÅ‚ siÄ™, i szczęście, które sprowokowaÅ‚em, też zawahaÅ‚o siÄ™, czy do mnie wrócić. Potem wyszedÅ‚. OdstawioÂno mnie na Pawiak. Minęły dwa dni. Moje rany gniÅ‚y, czuÂÅ‚em, że zbliża siÄ™ Å›mierć. Ledwie mogÅ‚em siÄ™ ruszać. TrzeÂciego dnia drzwi celi otworzyÅ‚y siÄ™ i mój oprawca stanÄ…Å‚ naÂde mnÄ….
- Jesteś odważny, Żydzie. I sprytny. Proponuję ci interes.
WysÅ‚uchaÅ‚em go. To byÅ‚o proste: życie w zamian za ujawÂnienie mojej organizacji. Å»ycie za wydanie Polaków i NiemÂców, którzy z nami „grali". Nie miaÅ‚em dość siÅ‚, by siÄ™ na nieÂgo rzucić, ale ta niemoc pomogÅ‚a mi opanować nienawiść, powziąć plan dziaÅ‚ania.
- Skoro chcesz, żebym żył, każ mnie przede wszystkim wyleczyć.
Mówiłem mu „ty" i już dla samej tej satysfakcji warto było żyć.
- I dasz mi aryjskie papiery.
Dyskutowałem, jakby szło o dobicie targu, ponieważ chciałem, by uwierzył, że ta transakcja mnie interesuje. Jego oczy zabijały mnie, ale słowa były słodkie jak miód.
- Zgoda, Żydzie. Wyleczymy cię. I będziesz miał jedwabne życie jako młody aryjczyk.
Zapewne Å›miaÅ‚ siÄ™ w kuÅ‚ak, myÅ›lÄ…c o kuli, jakÄ… mnie poÂczÄ™stuje. WysuwaÅ‚em nowe obiekcje; odmówiÅ‚em udzielenia informacji bezzwÅ‚ocznie.
- Najpierw opieka lekarska.
UmieÅ›cili mnie w izbie chorych na Pawiaku. Moich drzwi pilnowali żoÅ‚nierze. OdwiedziÅ‚ mnie doktor Scherbel z gestaÂpo, niski, uÅ›miechniÄ™ty tÅ‚uÅ›cioszek. DowiedziaÅ‚em siÄ™ późÂniej, że czasem, „dla rozrywki", operowaÅ‚ więźniów bez narkoÂzy. Pewnego ranka polski lekarz, który opiekowaÅ‚ siÄ™ mnÄ… od tygodnia i nigdy dotÄ…d nie odezwaÅ‚ siÄ™ ani sÅ‚owem, rzekÅ‚ z uÅ›miechem:
- Nie jest z panem wcale tak źle, ale Mogiła i Olbrzym uważają, że najlepiej zrobiłby panu tyfus.
Radość zalÅ›niÅ‚a jak sÅ‚oÅ„ce, jak powracajÄ…ce życie. WziÄ…Å‚em go za rÄ™kÄ™, którÄ… uÅ›cisnÄ…Å‚, mrugajÄ…c porozumiewawczo. ZroÂbiÅ‚ mi zastrzyk. W dwie godziny później dostaÅ‚em wysokiej goÂrÄ…czki, bredziÅ‚em. Czym prÄ™dzej wywieziono mnie z Pawiaka: Niemcy panicznie bali siÄ™ chorób zakaźnych. Umieszczono mnie w szpitalu Å›w. StanisÅ‚awa, na jednym z warszawskich przedmieść. Mokotów-MogiÅ‚a i MÅ‚etek-Olbrzym dali dyrektoÂrowi do wyboru: Å›mierć albo bardzo duża kwota pieniężna. I pewnej nocy spuÅ›cili mnie z okna. PamiÄ™tam niejasno koÅ‚yÂsanie siÄ™ liny spÅ‚ywajÄ…cej w dół po fasadzie. Na moim miejscu w łóżku uÅ‚ożyli czyjeÅ› zwÅ‚oki. Potem udaÅ‚o im siÄ™ przemycić mnie do getta. PrzespaÅ‚em wiele dni i nocy. OpiekowaÅ‚ siÄ™ mnÄ… doktor Celmajster, stosujÄ…c leki, które udaÅ‚o mu siÄ™ znaÂleźć. Atutem byÅ‚a moja mÅ‚odość. Dni mijaÅ‚y leniwie, pogodnie, żyÅ‚em jak w półśnie. ZdawaÅ‚o mi siÄ™, że wróciliÅ›my na SenaÂtorskÄ…, do tych bÅ‚ogich czasów, gdy chorowaÅ‚o siÄ™ pod opiekÄ… mamy, którÄ… woÅ‚aÅ‚em co chwila ochrypÅ‚ym gÅ‚osem zakatarzoÂnego dziecka. Wreszcie któregoÅ› dnia wstaÅ‚em. SkoÅ„czyÅ‚ siÄ™ koszmar i marzenia. MiaÅ‚em zÅ‚amany nos i parÄ™ żeber, kilka wybitych zÄ™bów i uraz rÄ™ki, której nie mogÅ‚em unieść do pozyÂcji pionowej. Ale żyÅ‚em. Nad podwórzem Å›wieciÅ‚o ciepÅ‚e kwietÂniowe sÅ‚oÅ„ce, oddychaÅ‚o siÄ™ lekko.
Wyszedłem. Widok był nie do zniesienia. Na rogu Gęsiej i Smoczej jakieś widmo w łachmanach, stojące koło zwłok, wołało w regularnych odstępach czasu:
- Parę groszy, żeby pogrzebać mojego jedynaka, Mońka!
DÅ‚ugo chodziÅ‚em po naszym piekle, a z każdym krokiem wraz z rosnÄ…cÄ… nienawiÅ›ciÄ… wracaÅ‚y mi siÅ‚y. Wieczorem poÂstanowiÅ‚em, że wznowiÄ™ dawnÄ… dziaÅ‚alność. Ale nie zdążyÅ‚em.
Weszli do getta pod wieczór w piÄ…tek 17 kwietnia. SÅ‚yszaÂÅ‚em ich kroki i szczekliwe gÅ‚osy. Nie chodzili na oÅ›lep, zabieÂrali „politycznych", tych, którzy pisali, drukowali lub czytali tajne gazetki. Zabrali też piekarzy, ludzi z „Leszna 13". Gdy tylko rozlegÅ‚y siÄ™ pierwsze strzaÅ‚y, wdrapaliÅ›my siÄ™ do naszeÂgo schowka. Niektórych pojmanych zabijali od razu, przed ich drzwiami. Nazajutrz ojciec potwierdziÅ‚, że do Warszawy przybyÅ‚y brygady eksterminacyjne.
Getto w milczeniu oczekiwaÅ‚o najgorszego; potem burza minęła. Daremnie staraÅ‚em siÄ™ nawiÄ…zać znów kontakt z moÂjÄ… bandÄ…: o uwiÄ™zionym na Pawiaku Zamku-MÄ…drali sÅ‚uch zaginÄ…Å‚. Dziobaty wyjechaÅ‚ z Warszawy, Wacek-WieÅ›niak handlowaÅ‚ produktami, które przywoziÅ‚ ze wsi. Mój dÅ‚ugi poÂbyt w wiÄ™zieniu byÅ‚ ważnym ostrzeżeniem, stracili już serce do naszej roboty, bali siÄ™, nawet Mokotów-MogiÅ‚a i Mietek-Olbrzym, którym zawdziÄ™czaÅ‚em życie. DziÄ™ki mnie zaroÂbili dużo, potem uratowali mnie, byliÅ›my kwita. PrzeprawiÂÅ‚em siÄ™ jeszcze kilka razy z Mokotowem, ale trudnoÅ›ci piÄ™ÂtrzyÅ‚y siÄ™ z tygodnia na tydzieÅ„ i w koÅ„cu staÅ‚y siÄ™ nie do pokonania. Na murze getta wymalowano w pięćdziesiÄ™ciome-trowych odstÄ™pach duże biaÅ‚e cyfry i przed każdÄ… postawiono żydowskiego wartownika, który odpowiadaÅ‚ za dany odcinek.