Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.— Taka zapiekanka z królika, Bill — wykrzykiwaÅ‚ ów mÅ‚odzian odsÅ‚aniajÄ…c przed oczyma zebranych olbrzymi kawaÅ‚ miÄ™sa w cieÅ›cie — takie...- Ha, ha, ha! - W Å›miechu Marcusa nie byÅ‚o ani odrobiny wesoÅ‚oÅ›ci...rodzaju walce!71I my nauczyciele-wychowawcy, budz¹c w m³odzie¿y naszejpoczucie humanitaryzmu, poœrednio bierzemy w niej udzia³...A że mÅ‚odzieniec w pelerynie nic na to nie odrzekÅ‚, znów zalegÅ‚o milczenie...MÅ‚odzieniec niespodziewanie mrugnÄ…Å‚ porozumiewawczo okiem...Westchnienia i aprobujÄ…ce Å›miechy przywitaÅ‚y ten komentarz...Oboje wybuchnÄ™liÅ›my Å›miechem...— I ja, proszÄ™ pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiÄ…c szczerze, byliÅ›my oboje bardzo przywiÄ…zani do sir Karola, a jego Å›mierć byÅ‚a dla nas...- Bo ja chcÄ™ w to wierzyć - wymamrotaÅ‚a Min...Cyganka przytaknęła...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Zawtórował mu ktoś inny.
— No, siostrzyczko! — rzekÅ‚ chÅ‚opiec. — Bardzo udaÅ‚ ci siÄ™ ten pomysÅ‚! Ale przecież Cabral przyszedÅ‚ po ciebie. CzemuÅ› wtedy nic nie mówiÅ‚a? Po co spaliÅ‚aÅ› dom?
— NienawidzÄ™ jej — powiedziaÅ‚a zawziÄ™cie. — NienawidzÄ™ Morany. Gdyby nie to, że Geerew zostaÅ‚ w Ahar, przyÅ‚ożyÅ‚abym siÄ™ do jej zguby. BaÅ‚am siÄ™, że mi zabronicie.
Mordercy spoglądali w ciszy po sobie. Sayla milczała z nachmurzoną, zaciętą twarzą.
— Doprawdy, siostrzyczko — rzekÅ‚ na koniec Cabral — bÄ™dÄ… z tobÄ… same kÅ‚opoty. Co jeszcze uczyniÅ‚aÅ›, o czym żaden z nas nie wie?
— Geerew i Morana zÅ‚ożyli przysiÄ™gÄ™, że nie zwrócÄ… siÄ™ przeciw mieszkaÅ„com Saywanee. Ale dzisiaj to Saywanee zwróci siÄ™ przeciw nim... ZostawiÅ‚am Moranie wiadomość, gdzie powinien na nas czekać jej sÅ‚użący. Z wiadomoÅ›ciÄ…, że Zamek Ahar zostaÅ‚ napadniÄ™ty. A zostanie dzisiaj napadniÄ™ty, wiem.
— Twierdzisz zatem... — upewniaÅ‚ siÄ™ Cabral.
— TwierdzÄ™ — rzekÅ‚a, stajÄ…c w strzemionach i pokazujÄ…c rÄ™kÄ… — że ten czÅ‚owiek pod lasem to na pewno Wigard, mój mąż. Rycerz Ahar, sÅ‚użący Morany. On myÅ›li, że biorÄ™ udziaÅ‚ w spisku przeciw jego pani.
— W samej rzeczy, ktoÅ› tam stoi — rzekÅ‚ po dÅ‚ugiej chwili któryÅ› z czarnych jeźdźców. — Ale, siostro, mówisz, że kto to?
— Rycerz Morany — powtórzyÅ‚a. — Z jej rozkazu zostaÅ‚ pomocnikiem jakiegoÅ› magika czy czarnoksiężnika. — Pogardliwie wydęła wargi. — Nigdy go nie widziaÅ‚am. Ale dzisiaj pewnie zobaczÄ™ i zabijÄ™.
Cabral nie był biegły w intrygach, jego towarzysze jeszcze mniej.
— SÅ‚owo dajÄ™, siostrzyczko — rzekÅ‚ mÅ‚odziutki Sehem z niezwykÅ‚Ä… u niego powagÄ… — mam wrażenie, iż wpÄ™dzasz nas w kÅ‚opoty. Mamy wiÄ™c zawierzyć czÅ‚owiekowi, który czeka na nas tam, pod lasem, i na jego żądanie bronić Zamku Ahar, postÄ™pujÄ…c wbrew woli króla? Przyznasz chyba, że sprawa jest cokolwiek niejasna?
— Wcale nie.
Czarni jeźdźcy milczeli, popatrując jeden na drugiego.
— Pojedźmy tam — zażądaÅ‚a Sayla, wskazujÄ…c las i drobnÄ… sylwetkÄ™ jeźdźca na drodze. — JeÅ›li Morana wywiesiÅ‚a swoje wojenne chorÄ…gwie, to znaczy, że zostaÅ‚a zaatakowana.
— Uwierzymy ci, siostro.
Nie mówiÄ…c nic wiÄ™cej, siedemnastu jeźdźców pokÅ‚usowaÅ‚o goÅ›ciÅ„cem w stronÄ™ lasu. JeÅ›li trzej piklujÄ…cy mÅ‚yna szlachcice mieli w nocy jakieÅ› wÄ…tpliwoÅ›ci, to zniknęły one jeszcze przed nastaniem dnia. Del Velaro i jego towarzysze wyraźnie widzieli, jak speÅ‚niajÄ… siÄ™ wszystkie proroctwa, byli Å›wiadkami porannych rozruchów, oglÄ…dali wzburzone tÅ‚umy z bliska, sÅ‚uchali wieÅ›ci o masakrze dokonanej w nocy przez wysÅ‚anników Ahar — wieÅ›ci przesadzonych zresztÄ…, jakby sama rzeczywistość nie byÅ‚a dość zÅ‚owieszcza i krwawa. CzujÄ…c do tÅ‚uszczy gÅ‚Ä™bokÄ… odrazÄ™, jakÄ… musi żywić każdy czÅ‚owiek godny, przecież chcÄ…c nie chcÄ…c obcowali z potÄ™gÄ… rozgniewanej ciżby. Już to jedno daÅ‚o im odczuć, jak brzemienne w skutki bÄ™dÄ… nadchodzÄ…ce wydarzenia. Wreszcie osoba arcybiskupa Wessel stanowiÅ‚a najlepszÄ… rÄ™kojmiÄ™, iż wkrótce dokonajÄ… siÄ™ rzeczy niemaÅ‚e; trudno sÄ…dzić, by czÅ‚owiek piastujÄ…cy tak wysokie godnoÅ›ci mieszaÅ‚ siÄ™ do byle awantury.
StojÄ…c nieopodal mÅ‚yna, na drewnianym moÅ›cie, Del Velaro z namysÅ‚em spoglÄ…daÅ‚ ku trzem samotnym dÄ™bom-olbrzymom, rosnÄ…cym w odlegÅ‚oÅ›ci ćwierci mili. W ich cieniu stali pod broniÄ… muszkieterzy książęcy. DowodzÄ…cy półkompaniÄ… porucznik Vannon miaÅ‚ odeprzeć — gdyby zaszÅ‚a taka potrzeba — każdy atak skierowany na miasto, na mÅ‚yn lub przeciw tÅ‚umom szturmujÄ…cym wzgórze. Del Velaro i jego towarzysze byli tylko osobistÄ… gwardiÄ… i strażą, eskortÄ… tego, na którego barkach miaÅ‚ spocząć główny ciężar rozpoczynajÄ…cej siÄ™ niesamowitej i dziwnej walki.