Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.- Ha, ha, ha! - W śmiechu Marcusa nie było ani odrobiny wesołości...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...- Fowler w odłamkach piaskowca i wapienia uzyskanych wskutek wybuchu, dokonał odkrycia najwyższej wagi...No, jeżeli pierwszy wybuch de Mille'a był nie byle jaki, to teraz eksplodowała bomba atomowa...Szczęściem okazało się, że mama przymknęła drzwi kuchni (zwykle stały one “na wciąż otwarte”, jak brama w Soplicowie) - mogli więc przemknąć się oboje...wuje dzieci) i właśnie wtedy spotyka się ze szczególnym wybuchem jej prelensji...— Bomby nie wybuchają przypadkowo...Westchnienia i aprobujące śmiechy przywitały ten komentarz...Młodziutki Sehem parsknął śmiechem...Zanim zdążył wziąć miotłę i zamieść rozsypaną ziemię, wszystkie panie kolejno wyszły...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Znowu odgadłeś. Jak zwykle. Po co zawracasz sobie głowę drukowaniem menu?
- Czy państwo uwierzą? Tak każą przepisy. Co by państwo powiedzieli, gdyby ten stek był gotowany?
- Doskonale - zgodziłem się, odbierając od Norrey jej płaszcz i filtry. Gruby Humphrey ryknął, klepiąc się dłonią po potężnym udzie i wziął ode mnie moje okrycie, podczas gdy ja wieszałem ubranie Norrey.
- Brakowało pana w tej knajpie, panie Armstead. Żaden z tych innych... Tedy proszę. - Zaprowadził nas do małego stolika na zapleczu i gdy siadaliśmy, uświadomiłem sobie, że to ten sam, który dawno temu zajmowaliśmy z Sharą i Norrey. Nie zabolało mnie to ani trochę; czułem się dobrze. Gruby Humphrey zwinął nam skręta ze swego prywatnego schowka i zostawił na stoliku woreczek i paczkę bibułek.
- Palcie do woli - powiedział i wrócił do kuchni. Jego oddalające się pośladki przywodziły na myśl dwa zmagające się z wiatrem zeppeliny.
Nie paliłem od tygodni; od pierwszego sztacha zakręciło mi się w głowie. Gdy podawaliśmy sobie papierosa, palce Norrey ocierały się o moje, a ich dotyk był ciepły i elektryzujący. Mój nos, który zaczął się wypełniać od chwili przekroczenia progu restauracji, przepełnił się wreszcie i pomiędzy kichnięciami, a trąbieniem w chusteczkę skręt został wypalony, zanim padło choć jedno słowo. Zdawałem sobie jasno sprawę, jak głupio muszę wyglądać, ale jednocześnie byłem zbyt rozradowany, żeby się tym przejmować. Starałem się poukładać sobie w głowie wszystko, co musiało zostać powiedziane i wszystko, o co trzeba zapytać, ale wciąż tonąłem w brązowych oczach Norrey i traciłem głowę. Poszukiwałem odpowiednich słów.
- No i jesteśmy tutaj - oto co udało mi się odszukać.
Norrey uśmiechnęła się półgębkiem.
- Aleś się przeziębił.
- Nos zatkał mi się w dwadzieścia godzin po tym jak znalazłem się na Ziemi i nawet mu odpowiednio za to nie podziękowałem. Czy ty w ogóle masz pojecie jaką zgnilizną śmierdzi ta planeta?
- Myślałam, że systemy zamknięte cuchną gorzej.
- To woń kosmosu... chciałem powiedzieć - stacji kosmicznej. Ale Ziemia jest gulaszem zapachów, w większości nieprzyjemnych.
Skinęła głową.
- W kosmosie nie ma kominów.
- Nie ma wysypisk śmieci.
- Nie ma krowich placków.
- Nie ma ścieków.
- Jak umarła, Charlie?
- Wspaniale.
- Czytam gazety. Wiem, że to wszystko wyssane z palca, ale ty tam byłeś.
- Tak. - Przez ostatnie trzy tygodnie powtarzałem te opowieść ze sto razy, ale nigdy nie opowiadałem jej komuś bliskiemu. A Norrey na pewno zasługiwała na to, by wiedzieć, jak umierała jej siostra.
Powiedziałem jej więc o przybyciu obcych, o tym jak Shara zrozumiała intuicyjnie, że istoty te komunikują się za pośrednictwem tańca i o jej natychmiastowej decyzji udzielenia im odpowiedzi. Opowiedziałem jej, jak Shara zdała sobie stopniowo sprawę z wrogości obcych, z ich terytorialnej zaborczości, z ich zdecydowanego zamiaru opanowania naszej planety i przeznaczenia jej na swoje tarlisko. I opowiedziałem jej, najlepiej jak umiałem, o “Gwiezdnym tańcu".
Norrey nie odzywała się dłuższy czas, a potem pokiwała głową.
- Uhuh - jej twarz wykrzywiła się raptownie. - Ale dlaczego musiała umrzeć, Charlie?
- Była wykończona, kochanie - powiedziałem i ująłem ją za rękę. - Przystosowała się już całkowicie do warunków nieważkości, a to jest proces nieodwracalny. Nigdy nie mogłaby powrócić na Ziemie ani nawet na “Skyfac", gdzie ciążenie nie przekracza jednej szóstej ziemskiego. No, oczywiście, mogła żyć w stanie nieważkości, ale wszystkie konstrukcje w kosmosie, na których panują warunki nieważkości, należą albo do wojskowych, albo do Carringtona - a ona nie miała już powodu, aby cokolwiek od niego przyjmować. Zatańczyła swój “Gwiezdny taniec", ja go zarejestrowałem i to był już koniec.
- A co z Carringtonem? - spytała, a jej palce zacisnęły się boleśnie na mej ręce. - Gdzie jest teraz?