Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
W prasie pojawiły się insynuacje o pewnych rodzinnych powikłaniach, chodziło o pańską córkę...
Głos Andrewsa lekko drży:
- Moja córka nie miała nic wspólnego z doktorem Morleyem!
Przez okna, mimo spuszczonych żaluzji, wdziera się natarczywy dźwięk antylskich cykad, przypominający jęk blachy falistej na wietrze. Włosy Joan pachną piękniej niż kolorowe kwiaty hibiskusa, olbrzymie jak księżyc nad Martyniką. Ich pierwszy wspólny urlop. Krótka przerwa w doświadczeniach, która pozwoliła im na bajeczny tydzień. Morley był już wtedy po rozwodzie. Joanna Andrews od czterech miesięcy pracowała w jego laboratorium. Taka sama pasjonatka jak on.
- Jestem szczęśliwy, Victorze, mogąc powierzyć ci tę nową asystentkę. Piąta lokata w tym roku wśród dyplomantów Berkeley - powiedział ojciec lekko wzruszony.
Romans nie zaczął się szybko. Ciemnowłosa, trochę przypominająca bizantyjskie madonny, Joan była w pracy osobą zasadniczą i oschłą. Jej piwne oczy rozjaśniały się dopiero, gdy analizowała pozytywne wyniki, gdy wbiegała do pokoju Victora ze świeżym wydrukiem komputera. Morley również nie od razu dostrzegł w niej kobietę. Pracował dwadzieścia godzin na dobę, a miesiące drak poprzedzające rozwód z żoną napełniły go taką niechęcią do płci przeciwnej, że wydawało mu się niewiarygodne zaangażowanie w stosunku do kogokolwiek. Więcej, we wzajemnych kontaktach z panną Andrews pojawił się pierwiastek pewnej niechęci, ba, rywalizacja - on lubił pouczać, ona chwalić się przerabianym materiałem.
A potem przyszedł ten dzień. Właściwie noc, kiedy zdobyli pewność, że proces starzenia się trzydziestoletniego szympansa został zahamowany. Szampan. Dwa szampany. Potem upadek ze schodów. Skaleczył rękę. Joan odwiozła go do domu, opatrzyła. Przegadali prawie całą noc o życiu, ani słowa o szympansie! Nad ranem zasnęła na kozetce w odległości wyciągniętej dłoni. Ale bał się wyciągnąć tę dłoń. A potem, w południe, kiedy wzięła kąpiel i wyszła z łazienki w jego starym szlafroku i zapytała: - Podobam ci się, Vick?
Zapomniał o wszystkich urazach, kompleksach i postanowieniach. Zapragnął jej natychmiast.
- Daj słowo, że się nie zakochasz, to zostanę z tobą.
Odmówił. Mimo to została.
Karaiby przyniosły pogłębienie ich związku. Stanowiły krótki moment autentycznego szczęścia, jakie stwarza miłość ludzi dojrzałych, świadomych kunsztu i sensu wzajemnego uczucia. Był to również okres najwspanialszych marzeń. Wierzyli, że już za rok ludzkość skorzysta z wynalazku, że rozpocznie się niepowstrzymany pochód życia, raz na zawsze znoszący zmorę przemijania. Geny śmierci po poddaniu ich działaniu odczynnika ypsilon nie regenerowały się. Jakaż wspaniała perspektywa otwierała się przed ludzkością uwolnioną od miecza Damoklesa, od kary śmierci dotąd warunkowo tylko odroczonej w momencie przyjścia na świat.
Adwokat przypomina Humpty Dumpty z baśni Lewisa Carrola. Głos ma piskliwy adekwatnie do figury, a okulary gruboszkliste w złotej oprawie. Jest obrońcą z urzędu, jednakże cechuje go poważny stosunek do swego zadania. W jego notesiku piętrzy się siedem pytań, które zamierza zadać profesorowi Andrewsowi. Nieszczęśliwemu, łatwowiernemu naukowcowi, który stał się ofiarą szarlatana, który hodował na swym łonie węża Eskulapa, będącego zakamuflowanym grzechotnikiem.
- Pytania, które pragnę zadać, wypowiadam z przeświadczeniem, że prowadzą one wyłącznie do poznania prawdy, która jest wśród dóbr publicznych wartością najwyższą. Wśród zeznań profesora Andrewsa znalazłem parę drobnych nieścisłości. Świadek zeznał, że jego córka nie utrzymywała intymnych kontaktów z oskarżonym. Nie zaprzeczy pan, że w okresie, kiedy była pracownicą instytutu...
Podrywa się oskarżyciel.