Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Gdy zakoDczyB si sezon oratoryjny 1750, w ramach ktrego prawykonana zostaBa Teodora, Handel po raz ostatni wyprawiB si do Rzeszy, ktrej granice przekroczyB akurat w dniu [mierci Bacha (niewiele wcze[niej i jego |ycie znalazBo si podobno w niebezpieczeDstwie -w zwizku z wypadkiem powozu, ktrym podr|owaB przez Holandi)Płaski-stan-naprężenia-o-taki-stan Płaski stan naprężenia o taki stan, dla którego wszystkie jego składowe leżą w jednej płaszczyźnie, np... Sila Woli Poczatkowa Sila Woli twojego bohatera rowna jest jego Odwadze, wiec miesci sie w przedziale od 1 do 5...access 2003 pl kurs-rozdział helion Jednak to, co jest zaletą programu Access na etapie tworzenia czy testowania bazy danych może okazać się jego wadą w czasie...Pośredniczy ona pomiędzy głową koczującego ludu a ludem, pomiędzy kaganem (chanem) turańskim a jego ludami-pułkami, pomiędzy księciem czy królem...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...- Na litość Boga, niech mi pan nie mówi o piosen­kach, cały dzień żyję wśród muzycznych kłótni!Ale profesor zaczął już mówić, z jego ust słowa...– Co pan tu robi, kryje się po kątach?Houston zbliżył się i gdy jego twarz znalazła się zaledwie o centymetry od twarzy Johna, szepnął:–...Mimo ekumeniczno[ci synodu trullaDskiego, jego postanowienia nie byBy W caBo[ci uznawane na Zachodzie, poniewa| negowaBy one niektre zachodnie praktyki tagime i tamcine2
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Dookoła zaczęły się rozrywać granaty. Widocznie Amerykanie otworzyli ogień z moździerzy. Karabiny maszynowe siekły strugami pocisków. Musieli zwol­nić, jakby biegli pod silny wiatr. Linia natarcia zaczęła się załamywać. Czin tylko przyspieszył kroku. Dopędził swoich ludzi i zaczął pokrzykiwać:
- Naprzód! Naprzód!
Ale jego głos tonął w nasilającej się kanonadzie. Zerknął przez ramię, żeby się upewnić, że nikt nie został w tyle, i dostrzegł całe zbocze usłane zabitymi i rannymi. Z lasu wyłonił się właśnie pierwszy batalion, który pospiesznie zajmował pozycje na szczycie wzniesienia. Czin potknął się, o ma­ło nie upadł. Znów popatrzył na linię wroga. Granaty eksplodowały coraz częściej, ludzie w przedzie całkiem się zatrzymali. Padali plackiem na zie­mię, zwijali się w kłębek albo przyciskali dłońmi hełm do głowy, co i tak nie mogło ich uratować przed gradem pocisków niosących pewną śmierć z odle­głości stu pięćdziesięciu metrów.
Czin również padł na ziemię. Otworzył już usta, żeby krzyknąć do żoł­nierza leżącego pięć metrów przed nim, kiedy nagle z kurtki na jego plecach strzeliły krwiste fontanny. Czin poczuł ciepłe krople na twarzy. Donośny wizg spadających dookoła granatów zlewał się w jedno przeciągłe wycie. Niemal pewny bliskiej śmierci, poderwał się na nogi i pognał dalej zygzakami w kie­runku przeciwległego zbocza.
Dopiero po kilku krokach dostrzegł złowieszczy okrągły przedmiot na śnie­gu. Zielona obudowa z plastiku, dzięki której miał być niewidoczny w trawie, wyraźnie kontrastowała z bielą śniegu. Na wszystkie strony odchodziły od nie­go cienkie druty podobne do nóg pająka. Ładunki były rozmieszczone gęsto. Weszli na pole minowe! Ale Czin nie mógł się zatrzymać. Zaczął tylko podno­sić wyżej kolana, jakby przeskakiwał przez kałuże, starając się wybrać drogę między rozstawionymi zdradzieckimi pułapkami i trzymać jak najdalej od dru­cianych czujników. Zupełnie zapomniał o swoim plutonie. Teren stopniowo się podnosił. Czin uskakiwał to w lewo, to w prawo, tuląc głowę w ramionach przed świszczącymi wściekle kulami. Za jego plecami potężne eksplozje roz­rywały ziemię, ale on niczego nie widział i nie słyszał. Niczego też nie czuł poza strachem, który gnał go do przodu. Zapomniał o całym świecie. Uważnie patrzył pod nogi i pędził jak w transie, w połowie tylko świadomy tego, co się wokół dzieje. Jak gdyby biegł po napiętej linie między życiem a śmiercią.
Trochę oprzytomniał, gdy gęsty dym zaczął go drapać w gardle. Zwolnił osłupiały. Nie mógł sobie uświadomić, co robi. Fale smrodliwego żaru spo­wodowały, iż żołądek podszedł mu do gardła. Szybko wróciło poczucie rze­czywistości. Poczuł dotkliwy ból emanujący od uszu ku środkowi głowy. Kurczowo zacisnął powieki i padł na ziemię. Zaraz jednak zmusił się, żeby otworzyć oczy i unieść głowę. Dziesięć metrów przed nim ział olbrzymi, dy­miący krater. Obejrzał się na linię lasu, z którego batalion wyszedł do ataku. Całe zbocze było usłane nieruchomymi ciałami. Bliżej pojedynczy żołnierze biegli zakosami. Spod ich nóg strzelały w górę fontanny ziemi wyrzucanej kulami. Przez dymy wybuchów dostrzegł na szczycie wzniesienia rozbłyski wystrzałów. To na pewno trzeci batalion, pomyślał.
Nie wiadomo skąd pojawiły się dwa odrzutowce lecące skrzydło w skrzy­dło. Ponad linią lasu wyszły z lotu nurkowego. Czin zamrugał, żeby lepiej widzieć. Spod brzucha każdej maszyny oderwały się dwa duże ciemne cylin­dry. Spadły między drzewa, prosto na pozycje trzeciego batalionu. W niebo strzeliły gigantyczne słupy ognia. Straszliwy żar płomieni czuć było nawet z odległości dwustu metrów. Czinowi oczy zaszły łzami. Zacisnął powieki. Huk eksplozji stawał się coraz dotkliwszy. Ziemia bez przerwy dygotała od wstrząsów. W nozdrza uderzyła go ostra woń płonącej ropy.
Głośne trzaski szalejącego ognia sprawiły, że znów spojrzał w tamtym kierunku. W kotlince zapanowała nagle cisza, rozcinana tylko pojedynczymi wystrzałami od strony amerykańskich umocnień. Nad przeciwległym zbo­czem wisiała olbrzymia chmura czarnego dymu. Całe osmalone wzniesienie wyglądało jak zrównane gigantycznym walcem. W wielu miejscach płonął jeszcze ogień podsycany żywicznym drewnem świerków. Z szerokiego pasa tajgi zostały tylko okopcone kikuty połamanych pni. Wciągu paru sekund żar musiał tam strawić wszystko do gołej ziemi.
Lekki wiatr zaczął rozwiewać gęsty dym, ale Czin wciąż czuł w ustach odrażający smak ropy. Z wysiłkiem odwrócił głowę. Dostrzegł kilku żołnie­rzy siedzących pod wyszczerbionym murkiem, wokół nich walały się polne kamienie.
Wykonaliśmy zadanie, pomyślał Czin i oparł czoło na ośnieżonej ziemi. Wykonaliśmy...
 
Kiedy odzyskał przytomność, było już ciemno. Padał gęsty śnieg. Pano­wała cisza. Powietrze było czyste. Przeżył! Widocznie Amerykanie nie wy­szli z okopów, żeby dobijać rannych. Nadstawił ucha. Było tak cicho, jakby w ogóle się wycofali. Obmacał się szybko, ale nigdzie go nie bolało. W mro­ku odszukał swój pistolet i ociężale dźwignął się na kolana. Mimo chłodu poczuł, że po szyi ściekają mu grube krople potu. Obrońcy mogli go zauwa­żyć. Mieli specjalne lornetki pozwalające widzieć w ciemności.