Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Planety nadal poruszały się po swoich stałych orbitach, nie zmieniały się modele tworzone przez komputery podłączone do urządzeń w kraterze Giordano Bruno...– Niesprawiedliwość! Jestem takim samym zbójcą jak on!Dismos wyprężył się, ale nie zdołał się poruszyć, jego ręce w trzech miejscach...Co jest twoim nadrzędnym celem? Czy zastanawiałeś się nad rym? Czy poruszyłeś tym pytaniem głębię serca i duszy, aby dowiedzieć się, jakie jest twoje...- Dziękuję - powiedziała, szczerze poruszona jego troską - ale obawiam się, że obiecałam ten wieczór Yvonowi de Margeau...Poruszywszy się słabo, szlachcic ujrzał, że nie ma już w dłoni rapieru — o czym dotąd nie wiedział...Siedząc sztywno za kierownicą i lekko acz zdecydowanie uderzając się po udzie zaciśniętą pięścią, Julio powiedział: – Nie ma wątpliwości co do...Viqi, idąc obok Denui Ku tuż za zwierzętami, wzdrygnęła się lekko...Marchew, pietruszk i cebul pokroi i lekko podsma|ymonarchistyczny charakter, zdecydowanie zwalczaa ideologi socjaldemokratyczn ilewicow...3060 5 8 11 9...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Brzegi powiek miał zaczerwienione, rzęsy skle-
jone. Kiedy otworzył oczy, zamrugał, zaskoczony jasnym światłem. Białka miał
poznaczone drobnymi żyłkami.
— To ty, chłopcze? — przesunął wzrokiem po komnacie. — Gdzie jest Osi-
łek?
— Wyszedł na chwilę. Przyniosłem ciepłą wodę do mycia i świeże paszteciki,
prosto z kuchni. I gorącą herbatę.
— Sam nie wiem. . . Okno otwarte. Dlaczego okno jest otwarte? Osiłek prze-
strzegał mnie przed przeziębieniem.
233
— Wietrzyłem komnatę. Zamknę okno, jeśli sobie tego życzysz, panie mój.
— Czuję zapach morza. Ładny dzisiaj dzień, prawda? Posłuchaj tylko, me-
wy zwiastują sztorm. . . Nie. Zamknij okno, chłopcze. Nie mogę się przeziębić.
Jestem taki słaby.
Zamknąłem drewniane okiennice.
— Czy wasza wysokość od dawna jest niezdrów? Niewiele o tym wiadomo
w zamku.
— Och, wydaje mi się, że od wieków. Właściwie nie jestem naprawdę chory,
raczej osłabiony. Gdy tylko poczuję się lepiej i próbuję cokolwiek zrobić, znowu jest gorzej, gorzej za każdym razem. Jestem już tak zmęczony chorobą, chłopcze.
Jestem zmęczony zmęczeniem.
— Pozwól mi, wasza wysokość — rzekłem, mocząc ręcznik w ciepłej wodzie.
— Poczujesz się lepiej. — Delikatnie otarłem mu twarz.
Skinieniem odsunął mnie na bok, sam obmył ręce, a potem twarz. Przerażony
byłem, jak pożółkła woda w misie.
— Wyszukałem, wasza wysokość, czystą koszulę nocną. Czy zechcesz, królu,
skorzystać przy przebieraniu z mojej pomocy? Czy może powinienem posłać po
chłopca, by przygotował kąpiel? W tym czasie ja przyniosę czyste prześcieradła i zmienię pościel.
— O nie, nie mam na to siły, chłopcze. Gdzie ten Osiłek? Dobrze wie, że nie
daję sobie rady sam. Dlaczego mnie zostawił, dokąd wyszedł?
— Po ciepłej kąpieli wasza wysokość poczuje się lepiej — przekonywałem.
Z bliska pachniał bardzo nieprzyjemnie. Król zawsze dbał o czystość; sądzę,
że właśnie ten brud martwił mnie najbardziej.
— W kąpieli łatwo się zaziębić. Tak twierdzi Osiłek. Wilgotna skóra, chłodny
wiatr i już po mnie, w mgnieniu oka. Tak mówi Osiłek.
Czy ten znerwicowany starzec to rzeczywiście był król Roztropny? Ledwie
wierzyłem własnym uszom.
— Może chociaż napijesz się, panie mój, gorącej herbaty? Przyniosłem też
paszteciki. Kucharka powiedziała, że to ulubione danie waszej wysokości. — Na-
lałem parującej herbaty do kubka i zobaczyłem, jak król z uznaniem wdycha ku-
szącą woń. Pociągnął łyk, potem drugi, usiadł i przyjrzał się pięknie ułożonym pasztecikom. Zaprosił mnie do jedzenia wraz z nim, więc dzieliłem ten posiłek
z królem, zlizując nadzienie z palców. Zrozumiałem, dlaczego było to jego ulu-
bione danie. Król dobrze już napoczął drugiego, kiedy rozległy się trzy solidne grzmotnięcia.
— Otwieraj, bękarcie, albo każę wyważyć drzwi! Jeśli memu ojcu stało się
coś złego, umrzesz! — Książę Władczy nie był chyba ze mnie zadowolony.
— Co to znaczy, chłopcze? — zdziwił się król. — Drzwi zaryglowane? Co się
tutaj dzieje? Władczy, co się tutaj dzieje?
234
Odsunąłem rygiel. Drzwi odskoczyły, nim zdążyłem ich dotknąć, i dwóch żoł-
daków księcia Władczego schwyciło mnie pod ramiona. Ubrani byli w atłasy. Wy-
glądali w nich jak buldogi ze wstążeczkami na szyi. Nie stawiałem oporu, więc
nie mieli powodu rzucać mną o ścianę, a jednak to uczynili. Przytrzymali mnie
w miejscu, podczas gdy Osiłek wpadł do komnaty, biadoląc, że jest zimno, a co
to za jedzenie, no tak, to przecież jakby dać królowi truciznę. . . Książę Władczy wziął się pod boki i patrzył na mnie spod zmrużonych powiek.
„Chłopcze, obawiam się, że przebraliśmy miarę”.
— Co masz do powiedzenia, bękarcie? Co zamierzałeś zrobić? — zapytał
książę.
W tle trwała litania Osiłka. Pośpiesznie dorzucił polan do ognia, chcąc nagrzać i tak duszne wnętrze, wyjął pół pasztecika z dłoni króla.
— Przyszedłem złożyć raport. A zastawszy króla pozbawionego należytej
opieki, zapragnąłem przede wszystkim zmienić ten stan rzeczy.
Cały byłem zlany potem, bardziej z bólu niż ze zdenerwowania. Książę Wład-
czy uśmiechnął się na ten widok. Nienawidziłem go.
— Pozbawionego należytej opieki? O czym ty mówisz?
Głębszym oddechem uspokoiłem zatrwożone bicie serca. Mówić prawdę.