Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

W nadgarstku prawej dłoni ziała rana, widać było pozrywane ścięgna i broczące krwią żyły. Obróciwszy nieco głowę, Del Velaro spostrzegł, że powiększa się przy nim kałuża krwi jasnoczerwonej; miał więc pozrywane tętnice, tak jak nieszczęśliwy Del Sanres. Dziwna i niesamowita była jasność umysłu, którą zachował, umierając. Sądził niegdyś, że śmierć polega na jakimś osuwaniu się w ciemność, w otchłań mroku. Lecz było inaczej. Czas spowalniał bieg, gdy myśli wciąż płynęły swoim torem.
Obok, nieledwie na wyciągnięcie ręki, leżał kapelusz oślepionego Sau-Reesa. Nie dojrzawszy ciała, Del Velaro zrozumiał, że jego młody towarzysz został zepchnięty do rzeki — w starej, zmurszałej barierce ziała dziura, której wcześniej nie było.. Niszczycielska siła Morderców przekraczała imaginację. W samej rzeczy, to nie były istoty stąd... Wiedząc o istnieniu różnych mgławic, gwiazd i planet, Del Velaro gotów był przypuścić, iż TO COŚ przybyło właśnie stamtąd...
Musnęła go jakaś aksamitna tkanina i ujrzał kobietę w zielonej sukni. Minąwszy go, wyczarowana z powietrza czarnowłosa piękność poszła wprost na podwórze, gdzie leżeli zabici i pełzali ranni, bezskutecznie żebrzący o pomoc. Wielki kocur zbliżył się do przybyłej i usiadłszy na ziemi, czekał. Del Velaro ujrzał zielony błysk oczu pałających ową obcą inteligencją i choć wszyscy Mordercy wyglądali dlań tak samo, z jakichś przyczyn był pewien, iż widzi właśnie tego, który pierwszy samotnie pojawił się na moście.
— Wasz król jest ciężko ranny — powiedziała kobieta.
Kot milczał. Del Velaro nie wiedział, czy Mordercy mają dar wymowy. Legenda o tym milczała.
— Gdzie jest ten ksiądz, rządzący magią Klanów? — zapytała z irytacją kobieta.
— Tam, gdzie go zabiłem — odrzekł kot; Del Velaro nie miał pewności, czy istotnie słyszy jego głos, czy też słowa trafiają prosto do umysłu. — W młynie, w wielkiej izbie, przyozdobionej węglem i kredą.
— Jakie to są rysunki? — przerwała gwałtownie. — Nie mogłam dostrzec wyraźnie... Mów, jakie rysunki?
— Niegustowne — ocenił Morderca, nie kryjąc politowania dla wszystkich zaklęć i całej magii świata. — Wracaj do swego zamku, Morano Del Ahar. Zdaje się, że wciąż masz tam gości? Zaopiekuj się nimi, gdy my wyruszymy do Ayonny.
— Ci w zamku już nie są groźni, szturmują teraz drzwi, których nie ma — powiedziała z pychą. — Co chcecie zrobić z Ayonną? Potrzebuję poddanych.
— Bez obaw. Materiał na poddanych masz w zamku, w mieście pozostali tylko starcy i dzieci. Małe dzieci, bo wyrostki pobiegły ze wszystkimi.
— Starców i dzieci sobie weźcie, pozwalam.
Kot parsknął pogardliwie. Księżna odwróciła się i ruszyła przed siebie. Umierający Del Velaro miał wrażenie, że jej postać rozpływa się w powietrzu. Lecz było to złudzenie, bo nagle kucnęła tuż przy nim — ciepła, prawdziwa, z krwi i kości.
— Piękny mężczyzna — szepnęła. — Jaka szkoda... Ja naprawdę nic złego nie zrobiłam temu miastu. Po co było wszczynać ze mną wojnę? Chcesz żyć, rycerzu? — zapytała.
Blade usta konającego poruszyły się lekko. Chciał żyć, lecz nie umiał tego powiedzieć.
Patrzyła pytająco.
— Nie to nie — rzekła, wstając. Lecz ujrzawszy napięty kurek jednego z porzuconych pistoletów, schyliła się jeszcze i wzięła broń do ręki. Dobiła konającego, strzelając mu prosto w głowę.
Ciemności nie było, myśli biegły swoim torem. Czas umarł... Zalany krwią bruk, balustrada mostu, trochę nieba, a w rogu obrazu nieruchomy kłąb dymu, otulający lufę broni. Suknia i wystający spod niej ostry nosek kobiecego trzewika.
Czas umarł. Del Velaro po wiek wieków miał żałować, że nie zdążył poprosić o życie.
Myśli biegły swoim torem.
 
 
WŁADCY ŚNIEGU
Kiedyś były tu potężne fortyfikacje. Stały się zbędne i wchłonęło je rozrastające się miasto. Baszty, których nie wyburzono, popadły w ruinę. Potem miasto umarło w mroźnych okowach lodu, okryte całunem śniegu. I nie powstało z martwych, gdy lód i śnieg odeszły.
Szedłem spiesznie wzdłuż poszczerbionego muru, u stóp którego pieniło się zielsko, skrywające pokruszone cegły. Po drugiej stronie ulicy stały domy, straszące czeluściami wybitych okien. Ogarnęły mnie setki wspomnień — złych i dobrych, rozkosznych i straszliwych. Z coraz większym trudem odpędzałem myśli o przeszłości. Próżny wysiłek i daremna walka. Re Alide, martwa stolica przeklętej prowincji Valaquet, zajęła przecież w mym życiu nazbyt dużo miejsca. Tu przyszedłem na świat. Tu kochałem, zdradzałem, a na koniec sam zostałem zdradzony. Odżegnawszy się od przeszłości czynem i słowem, żadną miarą nie umiałem wyrzucić jej z pamięci. Bo i jakim sposobem? Bóg nie zsyła na każde życzenie daru zapomnienia.