Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nadal blokując jego ciosy z równą łatwością, jakby każdy z nich widziała, cofała się tanecznymi krokami, dopóki barkami nie dotknęła ściany wozu. A wtedy uśmiechnęła się, uśmiechem prosto z serca zimy.
- Będziesz umierał powoli i będziesz mnie błagał, bym ci pozwoliła mnie pokochać, zanim umrzesz - powiedziała.
Tym razem nie uderzyła bezpośrednio w niego. Uderzyła w jego połączenie z saidinem.
Pod wpływem pierwszego, ostrego jak nóż dotknięcia, panika rozbrzmiała w Pustce niczym gong, Moc kurczyła się, wsuwając coraz głębiej między niego a Źródło. Przeciął ostrze tego noża Duchem, Ogniem i Ziemią; wiedział, gdzie go szukać; wiedział, gdzie jest to połączenie, poczuł pierwsze nacięcie. Tarcza, którą Lanfear próbowała utkać, zniknęła i pojawiła się na nowo, powracała tak samo szybko, jak on ciął, ale zawsze towarzyszyło temu chwilowe cofanie się saidina, który prawie go wtedy zawodził, przez co jego kontruderzenie ledwie udaremniało jej atak. Władanie dwoma splotami na raz powinno było być łatwe - potrafił władać dziesięcioma i więcej - ale nie wtedy, gdy jeden służył do rozpaczliwej obrony przeciwko czemuś, o istnieniu czego nie wiedział, dopóki prawie nie było za późno. Nie wtedy, gdy myśli innego człowieka stale usiłowały wypłynąć na powierzchnię we wnętrzu Pustki, podpowiadając mu, jakim sposobem mógłby ją pokonać. Gdyby usłuchał, to wówczas być może to Lews Therin Telamon odszedłby z tego miejsca z Randem al'Thorem - głosem czasami odzywającym się w jego głowie, o ile w ogóle.
- Obie te ladacznice będą musiały patrzeć, jak błagasz powiedziała Lanfear. - Ale czy to one powinny patrzeć, jak umierasz, czy raczej to ty powinieneś patrzeć, jak one umierają?
Kiedy zdążyła wejść na otwartą platformę wozu? Musi ją obserwować, czyhać na najlżejszą oznakę, że się zmęczyła, że traci koncentrację. Płonna to była nadzieja. Stanęła obok wykrzywionej framugi ter'angrealu i patrzyła na niego z góry niczym królowa, która zaraz wyda wyrok, a mimo to mogła sobie pozwolić na marnowanie czasu na chłodne uśmiechy kierowane na bransoletę z ciemnej kości słoniowej, którą bez końca obracała w palcach.
- Co zrani cię najbardziej, Lewsie Therinie? Chcę cię zranić. Chcę, byś poznał ból, jakiego żaden człowiek nigdy dotąd nie zaznał!
Im grubszy stawał się strumień płynący ku niemu od Źródła, tym trudniej było go przeciąć. Dłoń zacisnęła się na kieszeni kaftana, kamienny posążek tłustego człowieczka wpił się z całej siły w piętno czapli odciśnięte w jej wnętrzu. Wciągnął saidina najgłębiej jak mógł, dopóki skaza nie zaczęła dryfować po Pustce, a on nie upodobnił się do rzednącego we mgle deszczu.
- Ból, Lewsie Therinie.
I ból pojawił się, agonia pochłonęła świat. Nie w sercu albo w głowie tym razem, ale wszędzie, w każdej jego cząstce, gorące igły wkłuły się w Pustkę. Zdawało mu się niemalże, że słyszy syk przy każdym ukłuciu, a każde wnikało jeszcze głębiej niż poprzednie. Nie zaniechała prób otoczenia go tarczą; były coraz szybsze, potężniejsze. Nie potrafił uwierzyć, że jest taka silna. Przywarłszy do Pustki, do przepalającego na wskroś, do zamarzającego na lód saidina, bronił się jak szalony. Mógł położyć temu kres, mógł z nią skończyć. Mógł przywołać błyskawicę albo omotać ją ogniem, którego sama użyła do zabijania.
Przez ból pomykały obrazy. Kobieta w ciemnej sukni handlarki, spadająca z konia, on ze światłem czerwonego jak ogień miecza w dłoniach; przybyła z garstką innych Sprzymierzeńców Ciemności, żeby go zabić. Ponure oczy Mata: "Zabiłem ją". Złotowłosa kobieta leżąca w zrujnowanym korytarzu, gdzie, jak się zdawało, ściany same stopiły się i rozpłynęły.
"Ilyeno, przebacz mi!"
To był okrzyk rozpaczy.