Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Mój pan wysłał mnie, bym zobaczył, jacy to ludzie chcą go odwiedzić tej nocy.
Uśmiechnął się lekko. Głos jego wpłynął kojąco na wojewodę. Dziwne, ale podobnie działały jego oczy, których nie zmrużył ani razu. Odbijało się w nich teraz światło księżyca. Tibor zatęsknił za bardziej naturalnym blaskiem. Twarz przybysza przeraziła go upiornym wyrazem. Czuł, że spogląda na niekształtną czaszkę i dziwił się, że stopniowo przestaje go to drażnić. Stał nieruchomo, ogarnięty jakąś tajemniczą fascynacją, jak ćma przed śmiertelnym płomieniem. Tak, czuł jednocześnie fascynację i odrazę.
Nagle zaświtało mu w głowie, że ulega jakiejś dziwnej chorobie lub pokusie, wyprostował się bardziej i cofnął się.
- Możesz przekazać swemu panu, że jestem Wołochem. I że przybyłem omówić ważne sprawy - wezwania i powinności - rzekł.
Człowiek w długim płaszczu podszedł bliżej, księżyc zaświecił mu prosto w twarz. Ukazało się ludzkie oblicze, a nie naga czaszka, ale kryło się w nim coś wilczego - nadmiernie rozbudowane szczęki i dziwaczna długość uszu.
- Mój pan przypuszczał, że do tego może dojść - oznajmił przybysz. Jego głos zabrzmiał twardo. - Ale nieważne, co ma być, to będzie, a ty jesteś jedynie posłańcem. Nim przejdziesz jednak punkt, który jest granicą, mój pan musi upewnić się, że przybywasz tu z własnej i nieprzymuszonej woli.
Tibor odzyskał już panowanie nad sobą.
- Nikt mnie tu nie przywlókł - parsknął.
- Ale cię przysłano...?
- Silnego człowieka można "posłać" jedynie tam, gdzie chce się udać - odparł Wołoch.
-A twoi ludzie?
- Jesteśmy tu z Tiborem - rzekł przygarbiony. - Tam gdzie on wędruje i my wędrujemy, z własnej woli!
- Choćby po to, aby zobaczyć, któż wysyła wilki, żeby wypełniały jego rozkazy - dodał drugi towarzysz Tibora.
- Wilki? - Nieznajomy skrzywi się, przechylając filuternie głowę na bok. Rozejrzał się bacznie, po czym uśmiechnął się rozbawiony. -Myślicie o psach mego pana?
- Psy? - Tibor był pewien, że widział wilki. Teraz jednakże ten pomysł wydał mu się śmieszny.
- Tak, psy. Wyszły ze mną, bo noc jest wspaniała. Ale nie przywykły do obcych. Widzieliście, uciekły do domu.
- A zatem wyszedłeś nam na spotkanie? Aby wrócić z nami, pokazując nam drogę - odezwał się Tibor.
- Nie ja - zaprzeczył tamten. - Arwos zrobi to równie dobrze. Przyszedłem tu tylko, żeby was powitać i policzyć. A także, by upewnić się, że wasza obecność tu nie jest wymuszona. Jednym słowem, że przyszliście tu z własnej woli.
- Jeszcze raz mówię - warknął Tibor. - Któż mógłby mnie zmusić?
- Bywają różne rodzaje nacisków. - Wzruszył ramionami przybysz. - Ale widzę, że jesteś sam dla siebie panem.
- Wspomniałeś o liczeniu nas?
Człowiek w płaszczu uniósł brwi. Wygięły się jak spadziste daszki.
- To dla waszej wygody - wyjaśnił. - Po cóż by innego? - dodał, zanim Tibor zdążył odpowiedzieć. - Muszę już iść, poczynić przygotowania.
- Nie chciałbym zabierać miejsca w domu twego pana - rzekł szybko Tibor. - Źle być niespodziewanym gościem, ale o wiele gorzej, jeśli inni muszą opuścić należne im miejsce, żeby zapewnić mi kąt
- O, miejsca jest dość - odpowiedział tamten. -1 nie przybywacie całkiem niespodziewanie. A co do ustępowania miejsca, dom mego pana jest wprawdzie ogromny, ale żyje w nim mniej dusz, niż jest wśród was. - Zupełnie, jakby czytał w myślach Tibora i odpowiadał na dręczące go pytanie.
Zwrócił teraz twarz ku Cyganowi.
- Uważaj jednak, ścieżka na zboczu osypuje się i wędrówka jest niebezpieczna. Strzeż się lawin! -1 znów do Tibora.
- Do zobaczenia.
Patrzyli, jak zawraca i rusza śladem "psów" swego pana przez wąskie pasmo rumoszu, pomiędzy głazami.
Ledwie zniknął w cieniu, Tibor złapał Arwosa za szyję.
- Żadnej świty? - syknął w twarz starego Cygana. - Żadnych sług? Jesteś małym łgarzem, czy wielkim kłamcą? Ferenczy może tam mieć armię!
Arwos próbował się wyrwać ale poczuł, że palce Wołocha zaciskają się na jego krtani jak żelazne kleszcze.
- Sługa czy dwóch - wykrztusił. - Skąd mogłem... mogłem wiedzieć? Minęło wiele lat...
Tibor puścił go i odepchnął od siebie.
- Starcze - ostrzegł - jeśli chcesz doczekać następnego dnia, upewnij się, że wiedziesz nas dobrą drogą.
I tak przeszli przez kamienne zapadlisko, zbliżając się do zbocza. Ruszyli w górę wąską ścieżynką wyrąbaną w jego pionowym licu..
ROZDZIAŁ 3