Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.plenipotentem, a mnie bardzo rzadko Kaziem albo Leśniewskim, ale dość często urwisem, dopóki byłem w domu, albo osłem, kiedym już poszedł do szkół...- Jesteś uzdrowicielką? Jondalar przyprowadził do domu uzdrowicielkę? - Donier omal się nie roześmiała, ale powstrzymała się i tylko pokręciła głową,...Pani Wanda dziwnie jakoś popatrzyła na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zował całą robotę w domu...Za to dobrze pamiętał - i sądził, że zachowa w żywej pamięci do końca życia - swoje późne powroty do domu, gdy zastawał ojca (udającego, że śpi) w rozkładanym...przyszli; to tylko powiem, iż z onego Trojańskiego konia nic wyszło nigdy tak wiele mężnych żołnierzów, jako z domu księdza Maciejowskicgo dobrych...Krytycznie aspektowany Jowisz w tym domu, albo znajdujący się w znakach wypadających na 10-ty dom, które są dla niego słabe np...G Ê B A P R E Z E S A więc do autobusu, przetrząsają wszystkim torby i nieuchronnie zbliżają się do mnie, ja zaś jestem już pewien, że nie dojadę do domu...Weszła do domu pierwsza, trzymając przed sobą w lewej dłoni bryłkę pirytu żelaza, ostrze zaś w prawej...Później, gdy wspominałam go w domu, nie mogłam znaleźć żadnego związku między tymi słowami a rzeczywistością...O dziesiątej zadzwonił do domu Fletchera Coala i zdał mu krótką relację z podróży...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Mój pan wysłał mnie, bym zoba­czył, jacy to ludzie chcą go odwiedzić tej nocy.
Uśmiechnął się lekko. Głos jego wpłynął kojąco na wojewodę. Dziwne, ale podobnie działały jego oczy, których nie zmrużył ani ra­zu. Odbijało się w nich teraz światło księżyca. Tibor zatęsknił za bar­dziej naturalnym blaskiem. Twarz przybysza przeraziła go upiornym wyrazem. Czuł, że spogląda na niekształtną czaszkę i dziwił się, że stopniowo przestaje go to drażnić. Stał nieruchomo, ogarnięty jakąś tajemniczą fascynacją, jak ćma przed śmiertelnym płomieniem. Tak, czuł jednocześnie fascynację i odrazę.
Nagle zaświtało mu w głowie, że ulega jakiejś dziwnej chorobie lub pokusie, wyprostował się bardziej i cofnął się.
- Możesz przekazać swemu panu, że jestem Wołochem. I że przy­byłem omówić ważne sprawy - wezwania i powinności - rzekł.
Człowiek w długim płaszczu podszedł bliżej, księżyc zaświecił mu prosto w twarz. Ukazało się ludzkie oblicze, a nie naga czaszka, ale kryło się w nim coś wilczego - nadmiernie rozbudowane szczęki i dzi­waczna długość uszu.
- Mój pan przypuszczał, że do tego może dojść - oznajmił przy­bysz. Jego głos zabrzmiał twardo. - Ale nieważne, co ma być, to bę­dzie, a ty jesteś jedynie posłańcem. Nim przejdziesz jednak punkt, który jest granicą, mój pan musi upewnić się, że przybywasz tu z włas­nej i nieprzymuszonej woli.
Tibor odzyskał już panowanie nad sobą.
- Nikt mnie tu nie przywlókł - parsknął.
- Ale cię przysłano...?
- Silnego człowieka można "posłać" jedynie tam, gdzie chce się udać - odparł Wołoch.
-A twoi ludzie?
- Jesteśmy tu z Tiborem - rzekł przygarbiony. - Tam gdzie on wę­druje i my wędrujemy, z własnej woli!
- Choćby po to, aby zobaczyć, któż wysyła wilki, żeby wypełniały jego rozkazy - dodał drugi towarzysz Tibora.
- Wilki? - Nieznajomy skrzywi się, przechylając filuternie głowę na bok. Rozejrzał się bacznie, po czym uśmiechnął się rozbawiony. -Myślicie o psach mego pana?
- Psy? - Tibor był pewien, że widział wilki. Teraz jednakże ten pomysł wydał mu się śmieszny.
- Tak, psy. Wyszły ze mną, bo noc jest wspaniała. Ale nie przywy­kły do obcych. Widzieliście, uciekły do domu.
- A zatem wyszedłeś nam na spotkanie? Aby wrócić z nami, poka­zując nam drogę - odezwał się Tibor.
- Nie ja - zaprzeczył tamten. - Arwos zrobi to równie dobrze. Przy­szedłem tu tylko, żeby was powitać i policzyć. A także, by upewnić się, że wasza obecność tu nie jest wymuszona. Jednym słowem, że przyszliście tu z własnej woli.
- Jeszcze raz mówię - warknął Tibor. - Któż mógłby mnie zmusić?
- Bywają różne rodzaje nacisków. - Wzruszył ramionami przybysz. - Ale widzę, że jesteś sam dla siebie panem.
- Wspomniałeś o liczeniu nas?
Człowiek w płaszczu uniósł brwi. Wygięły się jak spadziste daszki.
- To dla waszej wygody - wyjaśnił. - Po cóż by innego? - dodał, zanim Tibor zdążył odpowiedzieć. - Muszę już iść, poczynić przygo­towania.
- Nie chciałbym zabierać miejsca w domu twego pana - rzekł szyb­ko Tibor. - Źle być niespodziewanym gościem, ale o wiele gorzej, jeśli inni muszą opuścić należne im miejsce, żeby zapewnić mi kąt
- O, miejsca jest dość - odpowiedział tamten. -1 nie przybywacie całkiem niespodziewanie. A co do ustępowania miejsca, dom mego pana jest wprawdzie ogromny, ale żyje w nim mniej dusz, niż jest wśród was. - Zupełnie, jakby czytał w myślach Tibora i odpowiadał na dręczące go pytanie.
Zwrócił teraz twarz ku Cyganowi.
- Uważaj jednak, ścieżka na zboczu osypuje się i wędrówka jest niebezpieczna. Strzeż się lawin! -1 znów do Tibora.
- Do zobaczenia.
Patrzyli, jak zawraca i rusza śladem "psów" swego pana przez wą­skie pasmo rumoszu, pomiędzy głazami.
Ledwie zniknął w cieniu, Tibor złapał Arwosa za szyję.
- Żadnej świty? - syknął w twarz starego Cygana. - Żadnych sług? Jesteś małym łgarzem, czy wielkim kłamcą? Ferenczy może tam mieć armię!
Arwos próbował się wyrwać ale poczuł, że palce Wołocha zaciska­ją się na jego krtani jak żelazne kleszcze.
- Sługa czy dwóch - wykrztusił. - Skąd mogłem... mogłem wie­dzieć? Minęło wiele lat...
Tibor puścił go i odepchnął od siebie.
- Starcze - ostrzegł - jeśli chcesz doczekać następnego dnia, upew­nij się, że wiedziesz nas dobrą drogą.
I tak przeszli przez kamienne zapadlisko, zbliżając się do zbocza. Ruszyli w górę wąską ścieżynką wyrąbaną w jego pionowym licu..  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
ROZDZIAŁ 3