Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.plenipotentem, a mnie bardzo rzadko Kaziem albo Leśniewskim, ale dość często urwisem, dopóki byłem w domu, albo osłem, kiedym już poszedł do szkół...- Jesteś uzdrowicielką? Jondalar przyprowadził do domu uzdrowicielkę? - Donier omal się nie roześmiała, ale powstrzymała się i tylko pokręciła głową,...Pani Wanda dziwnie jakoś popatrzyła na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zował całą robotę w domu...Za to dobrze pamiętał - i sądził, że zachowa w żywej pamięci do końca życia - swoje późne powroty do domu, gdy zastawał ojca (udającego, że śpi) w rozkładanym...przyszli; to tylko powiem, iż z onego Trojańskiego konia nic wyszło nigdy tak wiele mężnych żołnierzów, jako z domu księdza Maciejowskicgo dobrych...Krytycznie aspektowany Jowisz w tym domu, albo znajdujący się w znakach wypadających na 10-ty dom, które są dla niego słabe np...G Ê B A P R E Z E S A więc do autobusu, przetrząsają wszystkim torby i nieuchronnie zbliżają się do mnie, ja zaś jestem już pewien, że nie dojadę do domu...Weszła do domu pierwsza, trzymając przed sobą w lewej dłoni bryłkę pirytu żelaza, ostrze zaś w prawej...Później, gdy wspominałam go w domu, nie mogłam znaleźć żadnego związku między tymi słowami a rzeczywistością...Opat zszedł z muru i ruszył przez dziedziniec w stronę domu gościnnego...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Coal miał inne rzeczy na głowie.
- Grantham oszalał. Oprócz niego mamy na karku ja­kiegoś Rifkina z “Timesa”. Obaj wydzwaniają po całym mieście. Mogą przysporzyć nam masę kłopotów.
- Czytali raport?
- Nie wiem, czy go czytali, ale na pewno słyszeli o nim. Rifkin zadzwonił wczoraj do domu jednego z moich współ­pracowników i zapytał wprost, co wie o raporcie “Pelika­na”. Facet nic nie wie i odniósł wrażenie, że Rifkin wie jeszcze mniej. Zakładam, że nie widział raportu, ale nie mam pewności.
- Do cholery, Coal! Nie damy rady bandzie reporterów! Ci faceci potrafią obdzwonić sto miejsc w ciągu minuty.
- Daj spokój. Na razie mamy na karku tylko dwóch pismaków: Granthama i Rifkina. Granthama masz już zdrutowanego, zrób to samo z Rifkinem.
- Co z tego, że Grantham jest zdrutowany, kiedy nie używa telefonu w mieszkaniu ani w samochodzie! Dzwo­niłem do Baileya z lotniska w Nowym Orleanie. Granthama nie ma w domu od dwudziestu czterech godzin, ale samochód stoi na parkingu. Dzwonili do niego i walili do drzwi. Więc albo kojfnął w mieszkaniu, albo wymknął się nam.
- Może rzeczywiście padł...
- Nie sądzę. Mieliśmy go na oku przez cały czas, a oprócz nas śledzą go federalni. Myślę, że coś wyniuchał.
- Musicie go znaleźć!
- Pojawi się prędzej czy później. Nie może oddalać się za bardzo od sali agencyjnej na czwartym piętrze.
- Zdrutujcie Rifkina. Zadzwoń wieczorem do Baileya i powiedz, żeby zajął się tym natychmiast.
- Tak jest, szefie.
- Co według ciebie zrobi Mattiece, jeśli dowie się, że Grantham zabrał się do tej historii i za parę dni puści ją na pierwszej stronie “Washington Post”? - spytał Coal.
Barr wyciągnął się na hotelowym łóżku i zamknął oczy. Wiele miesięcy temu postanowił, że nigdy nie wejdzie w drogę Fletcherowi Coalowi. Szef gabinetu był zwierzęciem!
- Mattiece nie ma nic przeciwko zabijaniu ludzi, pra­wda? - rzucił do słuchawki.
- Spotkasz się z nim jutro?
- Nie wiem. Ci faceci są bardzo dyskretni. Mówią szep­tem zza zamkniętych drzwi. Niczego się od nich nie do­wiedziałem.
- Po co kazali ci jechać do Fort Lauderdale?
- Nie mam pojęcia, ale chyba dlatego, że stąd jest zna­cznie bliżej do Bahamów. Może jutro polecę na Karaiby, a może on przyleci tutaj. Po prostu nie wiem.
- Sprzedaj mu sprawę Granthama w odpowiednim świetle. Mattiece to kupi.
- Zastanowię się.
- Zadzwoń rano.
 
Gdy weszła do pokoju, nadepnęła na kartkę. Przebiegła wzrokiem linijkę tekstu: Darby, czekam w patio. To pilne! Gray. Wzięła głęboki oddech i zgniotła papier. Zamknęła drzwi i ruszyła do foyer wąskimi, krętymi korytarzami. Przeszła przez mroczną palarnię, bar i restaurację. Stanęła w patio. Grantham siedział przy małym stoliczku zasło­niętym częściowo pergolą.
- Skąd się tutaj wziąłeś? - spytała szeptem, siadając na krześle.
Wyglądał na zmęczonego i zmartwionego.
- Gdzie byłaś? - odpowiedział pytaniem.
- Nieważne. Miałeś tu nie przychodzić bez mojego po­lecenia. Mów, co się dzieje.
Opowiedział jej pokrótce o wydarzeniach dzisiejszego ranka, począwszy od rozmowy telefonicznej z Keenem, a skończywszy na spotkaniu z pokojówką. Przez cały dzień jeździł po mieście, zmieniając taksówki; wydał na nie pra­wie osiemdziesiąt dolarów. Czekał do zmroku, by wślizgnąć się do Gospody Tabbarda. Był pewny, że nikt go nie śledził.
Słuchała w milczeniu. Obserwowała wnętrze restauracji i wyjście na patio, pilnie nadstawiając ucha.
- Nie mam pojęcia, jak mnie znaleźli - powiedział wre­szcie bezradnie.
- Podawałeś komuś numer pokoju?
Zastanawiał się przez chwilę.
- Tylko Keenowi. Ale on nikomu nie powtórzył.
- Gdzie wtedy byliście?
- W jego samochodzie.
- Wyraźnie kazałam ci nikomu niczego nie mówić. Czy tak?
Nie odpowiedział.
- Świetnie się bawisz, Gray. Takim wielkim reporterom jak ty codziennie grożą śmiercią, więc nie ma się czym przejmować. Jesteś nieustraszony! A może nosisz kami­zelkę kuloodporną? Przyznaj się, Gray. Pobawisz się w de­tektywa, a potem dostaniesz Pulitzera, będziesz sławny i bogaty, a ci faceci mogą ci skoczyć, bo przecież jesteś Grayem Granthamem z “Washington Post” i najgłupszym skurwysynem, jakiego znam!
- Przestań, Darby...
- Usiłowałam wbić ci do głowy, jak niebezpieczni są ci ludzie. Widziałam, do czego są zdolni. Wiem, co mi zrobią, gdy mnie znajdą. Ale ciebie nie ruszą, Gray. Bo ty bawisz się z nimi w policjantów i złodziei. W chowa­nego...
- Przekonałaś mnie, w porządku?
- Posłuchaj, ważniaku, nie rzucam słów na wiatr! Je­szcze jedna taka obsuwa i jesteśmy wspomnieniem. Szczę­ście nie trwa wiecznie. Pojmujesz?
- Tak! Przysięgam, że zrozumiałem.
- Wynajmij sobie gdzieś pokój. Jeśli dożyjemy do jutra, znajdę ci inny hotel.