Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Puścił się za nim, płynąc równym, mocnym rytmem.
Z pokładu dhow dolatywały okrzyki zachęty, lecz zignorował je i całe serce oraz wysiłek ścięgien i mięśni
skupił na pościgu. Co kilkanaście uderzeń patrzył przed siebie i po pewnym czasie zauważył, że dogania
Kadema.
Kiedy znaleźli się bliżej plaży, zaczęły przewalać się pod nimi coraz wyższe fale. Kadem dotarł do linii
przyboju jako pierwszy. Przetaczające się grzywacze pochwyciły go i zakryły, po czym znów wyrzuciły na
powierzchnię. Zdezorientowany, krztusząc się wodą, zamiast poddać się prądowi, zaczął z nim walczyć.
Mansur obejrzał się i zobaczył kolejny rząd fal, wyginających grzbiety ku błękitnemu niebu. Przestał płynąć i
unosił się na wodzie jak korek, lekko tylko wiosłując rękami. Obserwował nadciągającą pierwszą falę i dał się
jej unieść. Z jej grzbietu dostrzegł Kadema trzydzieści jardów dalej. Fala przeszła, a Mansur opadł w dolinę. Już
sunęła ku niemu następna, jeszcze wyższa i potężniejsza.
"Pierwsza jak w kałuży, druga jak w jeziorze, pod trzecią łatwo utopić się możesz!". Niemal usłyszał głos
Jima wykrzykującego rymowankę, jak wówczas gdy brykali razem w wodach przyboju. "Zaczekaj na trzecią!".
Pozwolił unieść się drugiej fali jeszcze wyżej niż poprzedniej i ujrzał z jej szczytu, jak przybój porywa
Kadema. Arab koziołkował w spienionej kipieli, ponad którą ukazywały się to jego ramiona, to nogi. Fala
przeszła ku plaży, zostawiając walczącego mężczyznę za sobą. Mansur obejrzał się i zobaczył tę trzecią, która
piętrzyła się za nim wysokim łukiem niczym portal niebios. Jej przezroczysty grzbiet drżał, lśniąc zielenią.
Odwrócił się i zaczął płynąć, młócąc wodę z całych sił, żeby nabrać rozpędu. Fala pochwyciła go i sunął
razem z jej wysokim frontonem, wysunięty do połowy z zielonej ściany.
Kadem wciąż zmagał się z kipielą i Mansur sterował w tamtą stronę rękami i nogami, przecinając zbocze fali
na skos. Arab spostrzegł go w ostatniej chwili i jego oczy rozszerzyły się w wyrazie zdumienia. Mansur wziął
głęboki wdech i runął na niego. Obłapił go mocno rękami i nogami, i obaj zostali wciągnięci głęboko w morską
toń.
Mansur miał wrażenie, że bębenki pękająmu od ciśnienia, i jego czaszkę przeszył świdrujący ból. Nie
zwolnił jednak uścisku, lecz przełknął kilkakrotnie ślinę, tracąc cenne powietrze. Usłyszał znów trzask
bębenków i ciśnienie zelżało. Przez cały czas zaciskał chwyt na piersi Kadema, niczym boa dusiciel.
Opadli na dno i potoczyli się po piaszczystym podłożu. Mansur otworzył oczy i spojrzał w górę. Obraz był
zmącony, a powierzchnia morza wydawała mu się odległa jak gwiazdy na niebie. Zebrał się w sobie i ścisnął
ponownie. Poczuł, jak żebra Kadema uginają się w kleszczach jego ramion. Nagle Arab otworzył szeroko usta i
wypuścił silny strumień powietrza.
Top się, ty świnio! - pomyślał Mansur, patrząc na pędzące ku powierzchni srebrzyste bąbelki. Nie
przygotował się jednak na ostatni wysiłek ginącej bestii. Kademowi udało się jakoś stanąć obiema stopami na
dnie i odbił się z całą siłą, jaka mu jeszcze pozostała w nogach. Wciąż trwając w uścisku, sunęli obaj ku górze,
im bliżej powierzchni, tym szybciej.
Wyskoczyli nad wodę jak korek z butelki i Kadem natychmiast zaczerpnął powietrza. Dodało mu to sił i,
przekręciwszy się w objęciach Mansura, sięgnął ku jego twarzy zakrzywionymi palcami. Ostre jak sztylety
paznokcie rozorały Mansurowi czoło i policzek, a po chwili poczuł, jak palec wbija mu się pod mocno zaciśniętą
powiekę. Ból był niewyobrażalny. Kadem wsunął paznokieć pod gałkę oczną i próbował wyłuskać ją z
oczodołu. Mansur poluźnił chwyt i odrzucił głowę do tyłu, w ostatniej sekundzie ratując oko. Zalało się krwią i
był teraz na wpół oślepiony. Z jego ust wyrwał się wrzask potwornej udręki. Kadem z nową siłą wpychał go pod
wodę, zaciskając jedno ramię na jego szyi duszącym chwytem. Kopał, wbijając kolana w tułów Mansura,
zadawał mu ciosy pięścią i nie pozwalał wystawić głowy nad powierzchnię. Opróżnione z powietrza płuca
Mansura domagały się życiodajnego oddechu. Ramię Kadema więziło jego szyję jak żelazna obręcz. Wiedział,
że jeśli będzie się wyrywał, straci resztkę sił.
Sięgnął za plecy i wyszarpnął z pochwy sztylet. Lewą ręką wymacał odpowiedni punkt i z całej siły pchnął w
splot słoneczny, tuż pod mostkiem. Nóż był specjalnie zakrzywiony, żeby ułatwić zadawanie takich ciosów, a
napięte twardo mięśnie brzucha Kadema nie stanowiły przeszkody dla ostrza. Wbiło się do końca, aż Mansur
poczuł, jak rękojeść zatrzymuje się na najniższym żebrze. Pociągnął ostrą jak brzytwa klingę w dół i otworzył
brzuch Kadema, od żeber aż po kość miednicy.
Ciałem Araba wstrząsnęła potężna konwulsja. Natychmiast rozluźnił duszący chwyt i oderwał się od
Mansura. Przewrócił się na plecy i zgarniał wylewające się wnętrzności z powrotem do otwartej rany. Wciąż
jednak wypływały i rozwijały się w wodzie srebrzysto-błękitnymi sznurami, aż w końcu oplatały mu nogi,
którymi wierzgał szaleńczo, żeby nie utonąć. Jego twarz zwróciła się ku niebu, a usta otwarły w milczącym
krzyku rozpaczy i wściekłości.
Mansur rozejrzał się, lecz obraz w jego zranionym oku był rozmazany, a twarz Kadema zwielokrotniona,