Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kolejne rozgrzanie, dwa mocne uderzenia w nie spÅ‚aszczony koniec – i maÅ‚e koÅ‚o przekÅ‚adni zostaÅ‚o wykute. Ostatnie uderzenie, żeby równo uciąć wykuty kawaÅ‚ek, i Dorrin odstawiÅ‚ koÅ‚o do wystygniÄ™cia.
– Zrobisz jeszcze jedno? – zapytaÅ‚ Vaos.
– Prawdopodobnie jeszcze trzy dzisiaj. To poÅ‚owa. ZrobiÄ™ jeszcze dwa takie, a potem trzy do korby.
– Dużo jest pracy przy zabawkach.
– To dopiero poczÄ…tek. MuszÄ™ oszlifować brzegi, wygÅ‚adzić je i wypolerować, zanim dopasujÄ™ do drewna. – Dorrin wyciÄ…gnÄ…Å‚ z pieca czerwony metal. – Pompuj trochÄ™ wolniej.
Vaos otarł czoło.
– Przynajmniej jest ciepÅ‚o.
LXVI
Kiedy mroźne powietrze smagnęło Meriwhen niczym bat, klacz parsknęła i spłoszyła się. Zilda wycofała się z chłodu, spoglądając na Dorrina.
– Chyba nie masz ochoty wychodzić – powiedziaÅ‚ chÅ‚opak.
Koza żuła garść słomy.
– Spokojnie... spokojnie. – Dorrin poklepaÅ‚ Meriwhen po karku, po czym zamknÄ…Å‚ drzwi stodoÅ‚y. Kiedy mówiÅ‚, jego oddech unosiÅ‚ siÄ™ biaÅ‚Ä… smugÄ…. WskoczyÅ‚ na siodÅ‚o, stwardniaÅ‚e od chÅ‚odu nawet w stodole, i zawróciÅ‚ klacz na wschód, w stronÄ™ domku. Rylli. DotknÄ…Å‚ laski. Nie bÄ™dzie jej potrzebowaÅ‚ w domu uzdrowicielki, ale może mu być potrzebna w drodze do Willuma.
Wyraźny pióropusz bieli z komina wskazywał, że uzdrowicielka wstała już jakiś czas temu, a dwa rzędy świeżych śladów stóp w śnieżnym pyle, który przykrył ubitą ścieżkę do jej drzwi, mówiły, że ma gości.
Dorrin poprowadziÅ‚ klacz na poÅ‚udniowÄ… stronÄ™ domku, gdzie uwiÄ…zaÅ‚ wodze do pnia starego krzewu bzu. ZostawiÅ‚ laskÄ™ u siodÅ‚a – tutaj bÄ™dzie zupeÅ‚nie bezpieczna.
Otrzepał z grubsza buty ze śniegu, zapukał i wszedł do środka, szybko zamykając drzwi.
– To ja, Dorrin, Ryllo. – WziÄ…Å‚ mioteÅ‚kÄ™ i otrzepaÅ‚ do czysta buty, po czym zdjÄ…Å‚ kurtkÄ™, bo w domku byÅ‚o ciepÅ‚o.
– Już siÄ™ baÅ‚am, że bÄ™dÄ™ musiaÅ‚a na ciebie czekać caÅ‚y ranek, chÅ‚opcze.
W pokoju przed kominkiem staÅ‚a kobieta z dzieckiem. Dziewczynka – choć matka sama wyglÄ…daÅ‚a na ledwo wyrosÅ‚Ä… z dzieciÄ™cych lat – osÅ‚aniaÅ‚a lewe ramiÄ™ prawym, a jej buzia byÅ‚a mizerna i Å›ciÄ…gniÄ™ta od bólu. MiaÅ‚a na sobie pastuszÄ… kurtÄ™ tak zniszczonÄ…, że weÅ‚na byÅ‚a brÄ…zowa, a skóra lepiÅ‚a siÄ™ od brudu.
– MaÅ‚a Frisa skaleczyÅ‚a siÄ™ w ramiÄ™ o drzwi stajni. – GÅ‚os Rylli byÅ‚ niemal pozbawiony emocji.
– Gerhalm nie zobaczyÅ‚ jej w porÄ™. NaprawdÄ™ nie widziaÅ‚ – wyjaÅ›niÅ‚a matka. MiaÅ‚a chrypkÄ™. Ubrana byÅ‚a jedynie w zniszczonÄ… i poÅ‚atanÄ… pelerynÄ™ z weÅ‚ny, która kiedyÅ› mogÅ‚a być niebieska.
Dorrin widział zaczerwienione oczy matki i wyczuwał w niej inny rodzaj bólu niż u córki. Zrobił krok w stronę Frisy, ale dziewczynka wtuliła się w poplamione brązowe spodnie matki. Dorrin rozejrzał się. Zobaczył, że Rylla przesunęła stołek w przeciwległy kąt, niemal dotykając szafki z trzema półkami, na których stało trochę książek.
– Trzeba opatrzyć ramiÄ™ Frisy. MaleÅ„ka trochÄ™ kaprysi – dodaÅ‚a Rylla tym samym chÅ‚odnym tonem.
Ciemne oczy dziewczynki przemknęły od starszej kobiety do Dorrina i z powrotem na podłogę przed kominkiem. Dorrin podniósł stołek, usiadł i popatrzył na Frisę.
– Niewiele wiem o dziewczynkach – zaczÄ…Å‚ powoli, nie patrzÄ…c wprost na dziecko, nawet kiedy próbowaÅ‚ przesÅ‚ać jej trochÄ™ poczucia bezpieczeÅ„stwa. – Mam klacz. Pewnie można by jÄ… nazwać koÅ„skÄ… dziewczynkÄ…. Ma na imiÄ™ Meriwhen.
– GÅ‚upie imiÄ™ dla klaczy. – GÅ‚os Rylli brzmiaÅ‚ burkliwie.
– Hm, powiedziaÅ‚a, że ma na imiÄ™ Meriwhen. Co mogÅ‚em zrobić? – Dorrin wzruszyÅ‚ ramionami i poÅ‚ożyÅ‚ dÅ‚onie na kolanach. – Czy masz na imiÄ™ KociÄ…tko-Åšnieżątko?
Frisa wciąż wpatrywała się w deski podłogi przed kominkiem.