Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Westchnąłem ciężko, bo tylko tyle mogłem zrobić.
- Jeszcze jedno - powiedział Paweł. - Zośka posiada dwustuzłotowy banknot, na
którym mogą być odciski palców Raczyńskiego.
I opowiedział mi dokładnie o tej sprawie.
- Musimy natychmiast zdobyć ten banknot! - krzyknąłem podniecony do słuchawki.
- Zośka zgodzi się go nam oddać pod warunkiem...
- Czy ona zwariowała? - zdenerwowałem się, bo pojąłem, w czym rzecz. - Znowu nas
szantażuje. Ale biorę to na siebie. Pojadę jutro do Łodzi i zabiorę ten banknot.
- Uspokoił mnie pan, ale na deser jest jeszcze coś. Otóż, wydaje mi się, że śledził nas
ciemnozielony fiat punto. Zauważyłem go, gdy szliśmy do biblioteki, a potem ruszył za nami
po wyjeździe z parkingu Archiwum Archidiecezjalnego. Niebawem jednak znikł.
- Może to przypadek, ale bądź czujny - rzekłem. - A jak tam nasza agentka znad
Alsteru?
- To zawodowiec, szefie, ale nie lubię z nią pracować. Za to wpadła chyba w oko
naszemu komisarzowi. Aha, mieszkamy w hotelu “Mieszko”.
Rozłączyliśmy się.
Poszedłem spacerkiem do ministerstwa po jeepa.
W niedługim czasie zbliżałem się już do Schroniska Dla Zwierząt na Paluchu.
Poszukiwania domu Batury rozpocząłem od południowo-zachodnich okolic lotniska.
Dojechałem do pętli autobusowej na Paluchu w sąsiedztwie głównego wejścia na teren
ogródków działkowych i zawróciłem z powrotem.
“To nie tutaj znajduje się dom, w którym spędziłem święta” - pomyślałem.
Po pierwsze, nie słychać było w tym rejonie przejeżdżających pociągów, a przecież
siedząc w piwnicy wyraźnie słyszałem stukot kół na torach. Po drugie, stukot ów dochodził od
strony lotniska, a więc dom musiał znajdować się po drugiej, wschodniej stronie torów
biegnących z południa na północ. Paluch znajdował się po ich zachodniej stronie i gdyby tam
mnie przetrzymywano, to wycie lądujących samolotów słyszałbym z innej strony niż odgłosy
jadących pociągów. Po trzecie, gdzieś niedaleko domu Batury znajdowała się uliczka z tak
zwanymi “garbami”. Pamiętam, że po przejechaniu ostatniego “garba” samochód wiozący
mnie włączył się do ulicznego ruchu. Musiała to być duża ulica. Może nawet Puławska albo
Aleja Krakowska? Skoro jednak dom znajdował się po wschodniej stronie torów kolejowych,
co przed chwilą udowodniłem, to Aleja Krakowska nie wchodziła w rachubę. Tym bardziej,
że Puławska leży zdecydowanie bliżej wspomnianej linii kolejowej. Na Paluchu nigdzie nie
zauważyłem “garbów”, a i obecność ogródków działkowych wykluczała możliwość, że tutaj
byłem przetrzymywany.
Zatrzymałem się w Dawidach za torami kolejowymi, gdzieś na granicy z Jeziorkami
Polskimi. Wyjąłem mapę i zacząłem ją studiować. Teren nadawał się do poszukiwań. W
bliskim sąsiedztwie przebiegały tory kolejowe, zaś budynki lotniska i radary były widoczne z
samochodu. Cóż z tego, skoro nigdzie nie znalazłem “garbów”, a jedynie ubite polne drogi
ginące gdzieś na przykrytych białą płachtą śniegu polach uprawnych.
Na pierwsze “garby” natrafiłem, kiedy skręciłem z ulicy Baletowej w Farbiarską.
Zbliżając się do Ludwinowa naliczyłem ich dziesięć. Mijałem zatem bogate wille, nowe
osiedla domków jednorodzinnych, siedziby zagranicznych i krajowych firm oraz hurtownie.
To mogło być gdzieś tutaj, ale nie mogłem zapominać, że w piwnicy słyszałem pianie koguta i
jadący traktor. Ten dom musiał być położony bliżej jakiegoś pola albo gospodarstwa.
Wreszcie skończył się asfalt, a wraz z nim odcinek bogatych osiedli. Zrobiło się
bardziej swojsko i ciasno. Kluczyłem teraz ośnieżonymi i wąziutkimi drogami, mijając po obu
stronach zaniedbane domy, pozostałości po inwentarskich budynkach, ale też co pewien czas
wyłaniała się niespodziewanie zza zakrętów okazała willa. W każdej z nich mógł mieszkać
Batura, gdyż bogate domy sąsiadowały tutaj z zagrodami i polami.
I w tym miejscu powinienem coś wyjaśnić. Pamiętacie puszkę po czerwonej farbie,
którą zabrałem z piwnicy domu Batury, a którą później podłożyłem pod koła samochodu?