Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.- Ha, ha, ha! - W Å›miechu Marcusa nie byÅ‚o ani odrobiny wesoÅ‚oÅ›ci...To byÅ‚o piÄ™kne, wspaniaÅ‚e - szczytowy moment w życiu każdego artylerzysty, moment, który przeżywaÅ‚ wciąż od nowa w marzeniach, na jawie i we Å›nie, przez resztÄ™...W stosunku do Willa krewni Michiko okazywali milczÄ…cÄ… pogardÄ™, widzieli w nim wroga, to byÅ‚o uwÅ‚aczajÄ…ce, ale bardziej zabolaÅ‚a go pogarda, z jakÄ… potraktowali...panowaÅ‚a ciemno , bo nie byÅ‚o okna, kopciÅ‚y wieczki; my laÅ‚em, e pr d kaput, w ko cu nawet u nas, w Warszawie, wyÅ‚ czaj , gdy brak energii, albo e te pod mod , taki...ByÅ‚o to w roku 1860 i 1861, kiedy mój stryj rozpoczÄ…Å‚ wÅ‚aÅ›nie praktykÄ™ lekarskÄ… i przed wyruszeniem na front sporo usÅ‚yszaÅ‚ o tych wydarzeniach od swoich...– Zala Embuay? – spytaÅ‚em, najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mnie byÅ‚o stać...Pokój! Dalsza sÅ‚użba w dyplomacji i policji! Lecz czyż nie jest to zmarnowanie dwóch trzecich armii? Po pierwsze, dla nikogo nie byÅ‚o tajnym, że wÅ›ród wojska,...15~lO PIAŒCIE KO£ODZIEJU v I TAJEMNICZYCH WÊDROWCACHgwarno by³o tego dnia w chacie oracza i ko³odzieja Piasta...SÅ‚oÅ„ce byÅ‚o już wysoko, jego promienie odbijaÅ‚y siÄ™ od poÅ‚aci żużlu na wypalonych terenach i przywracaÅ‚y do życia chorowitÄ… zieleÅ„ rosnÄ…cych na obrzeżach...JeÅ›li byÅ‚o coÅ› jeszcze gorszego od ohydnej wprawy, z jakÄ… skÅ‚adano ofiary, Å›wiadczÄ…cej o dÅ‚ugim doÅ›wiadczeniu, to byli to dobrze ubrani wierni,...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

- Napisane było, że nie wiadomo jednak, jak zamierza tego dokonać. Tutaj plotki są sprzeczne.
- Ale chodzi oczywiście o wydobycie Heldscalli. - Krążyła zdenerwowana po pokoju ze splecionymi ciasno rękami. - Sam tak twierdziłeś. Ludzie, którzy to piszą, wiedzą o wydobyciu Heldscalli. Należy tylko złożyć ze sobą te dwa ustępy. Mówiłam ci, że tu jest przyszłość Heldscalli, Glimmunga. A my mamy przestać istnieć, umrzeć - przestała mówić i spojrzała na niego szyderczo. - W ten właśnie sposób wyginęły Mgłorze-czy. Rzuciły wyzwanie Księdze Kalendów. Mogą ci o tym powiedzieć spiddlery; one nadal o tym gadają.
- Lepiej powiedzmy o tym pozostałym ludziom, którzy są z nami w hotelu - stwierdził Joe.
Rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyły się lekko i przez szparę zajrzał do pokoju z przepraszającym wzrokiem Harper Baldwin.
- Przykro mi, że wam przeszkadzam - wydu-kał - ale czytaliśmy tę książkę. - Wyjął kopię Księgi Kalendów. - Piszą tu o nas. Poprosiłem zarząd hotelu, by wezwano wszystkich gości na konferencję za pół godziny.
- Przyjdziemy tam - oznajmił Joe, a półnaga Mali Yojez skinęła zza jego pleców głową.
 
 
Rozdział ósmy
 
Pół godziny później blisko czterdzieści rodzajów istot siedziało w głównej sali konferencyjnej hotelu. Joe przyglądał się niezwykłej różnorodności form życia. Ujrzał wiele takich, które na Ziemi stanowiły jego pokarm. Większości jednak nie znał. Glimmung musiał rzeczywiście przeczesać masę systemów gwiezdnych w poszukiwaniu talentów. Więcej niż Joe przypuszczał.
- Sądzę - odezwał się Joe do Mali - że powinniśmy być przygotowani na pojawienie się Glimmunga. Tutaj okaże się pewnie taki, jaki jest naprawdę.
Mali mruknęła:
- Glimmung waży czterdzieści tysięcy ton. Gdyby pojawił się tutaj taki, jaki jest naprawdę, rozwaliłby budynek. Runąłby przez podłogę do piwnicy.
- No to pojawi się w innej formie. Na przykład ptaka. Na mównicy z mikrofonem pojawił się Harper Bald-win i poprosił o ciszę.
- Uspokójcie się, moi drodzy - powiedział, a jego słowa automatycznie przetłumaczono do słuchawek na odpowiednie języki.
- Masz na myśli coś na kształt kury? - zapytała Mali.
- Kura to nie ptak - odparł Joe - kura to drób, ptactwo domowe. Miałem na myśli raczej wiel-koskrzydłego albatrosa.
- Glimmung nie przepada za ładną postacią - powiedziała Mali. - Raz ukazał mi się jako... - przerwała - ...zresztą nieważne.
- Nasze spotkanie dotyczy - kontynuował Harper Baldwin - książki, którą nam tutaj podsunięto. Ci, którzy znaleźli się na tej planecie wcześniej, prawdopodobnie już ją znają. Jeśli tak, to pewnie macie już na ten temat opinię...
Jakiś wielonogi gastropoid wstał i przemówił do mikrofonu:
- Oczywiście, że znamy tę Księgę. Spiddlery sprzedają ją przed portem kosmicznym.
- Nasze wydanie, jako że jest późniejsze, może zawierać więcej informacji, których nie czytaliście - powiedziała do mikrofonu Mali.
- Każdego dnia kupujemy nowe wydanie - skwitował gastropoid.
- A zatem wiecie, że Podniesienie Heldscalli się nie powiedzie - stwierdził Joe. - A także to, że zginiemy.
- Niezupełnie - odparł gastropoid. - Napisano, że pracownicy Glimmunga będą cierpieli, że nastąpi coś, co zmieni ich na zawsze.
Olbrzymia ważka przeleciała przez salę do Harper a Baldwina i wylądowała na jego ramieniu. Przeciwstawiając się gastropoidowi oznajmiła:
- Nie ma jednak wątpliwości, że Księga Kalendów przewiduje niepowodzenie przy odbudowie Heldscalli.
Gastropoid w formie czerwonawej galaretki usadowił się na metalowej ramie, która utrzymywała go w pozycji pionowej, by móc włączyć się do dyskusji. Mówiąc, pociemniał, zapewne ze wstydu:
- Tekst wydaje się twierdzić, że odbudowa świątyni się nie uda. Podkreślam, wydaje się twierdzić. Jestem sprowadzonym tu przez Glimmunga lingwistą. Pod wodą, w katedrze, znajdują się niezliczone dokumenty. Kluczowe zdanie: „Przedsięwzięcie się nie powiedzie", powtarza się w Księdze dwadzieścia trzy razy. Czytałem wszystkie tłumaczenia i stwierdzam, że tekst ten najprawdopodobniej oznacza: „Po realizacji przedsięwzięcia nastąpi niepowodzenie", doprowadzi ono do niepowodzenia, a nie, że będzie niepowodzeniem.
- Nie widzę różnicy - stwierdził Harper Bald-win, marszcząc brwi. - W każdym razie dla nas istotny jest fragment o tym, że zostaniemy zabici czy też okaleczeni, a nie samo niepowodzenie Podniesienia. Czy ta księga nigdy się nie myli? Stwór, który mi ją sprzedał, twierdził, że nie.
Różowa galaretka powiedziała:
- Stwory sprzedające Księgę mają czterdzieści procent z zysku. To oczywiste, iż utrzymują, że Księga mówi prawdę.
Uderzony niesprawiedliwością tego stwierdzenia Joe aż podskoczył.
- W taki sam sposób można by twierdzić, że wszyscy lekarze na świecie, z racji zarabiania pieniędzy na leczeniu, odpowiadają za choroby, które przechodzimy.
Roześmiana Mali usadowiła go na powrót w pozycji siedzącej.
- Nie sądzę, aby w ciągu ostatnich dwustu lat ktoś tak bronił spiddlerów. No to teraz mają już... no... szampana.
- Czempiona - warknął Joe, nadal czując ogarniające go ciepło. - Chodzi przecież o nasze życie - dodał. - To nie jest zwykła debata podatników na jakiś tam temat.
Przez pomieszczenie przetoczył się szmer rozmów. Rzemieślnicy i uczeni dyskutowali między sobą.
- Proponuję - zarządził Harper Baldwin - abyśmy działali wspólnie. Abyśmy stworzyli stałą organizację z przedstawicielami, którzy będą nas reprezentować przed Glimmungiem, broniąc naszych praw. Ale przedtem wszyscy, przyjaciele i współpracownicy, siedzący tu dzisiaj, czy też latający po tym pomieszczeniu, zagłosujemy, czy chcemy pracować nad Podniesieniem, czy nie. Może wcale tego nie chcemy. Może pragniemy wrócić do domu. Może powinniśmy powrócić do domu. Zobaczymy, co sądzi o tym kolektyw. A zatem, kto jest za rozpoczęciem pracy... - przerwał. Przez salę konferencyjną przetoczył się wielki rumor, głos Harpera Baldwina przestał być słyszalny. Wszelkie rozmowy stały się niemożliwe.
Przybył Glimmung.