Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Przecież już dawno obiecałem sobie, że nigdy w życiu nie zrobię niczego podobnego. Zamęt, jaki ogarnął Roosing Oolvaya, przebudził we mnie uczucia, z którymi zmagałem się od lat. Powtarzają ci, że się nauczysz. Mówią ci: rób, co musisz, po pewnym czasie przywykniesz. Przed laty, kiedy byłem durnym, nieopierzonym szczeniakiem z mieczem do wynajęcia, robiłem takie rzeczy, że nadal ich wspomnienie ciąży mi nad głową niczym gradowa chmura. Sama myśl o nich przyprawia mnie o ciarki i wygania na ulicę, bym zrobić coś miłego dla jakiegoś innego biednego, tępego idioty. Może byłem odporny na naukę.
Z innej beczki: albo wszyscy zostaniemy barbarzyńcami, albo musimy nauczyć się hamować własne instynkty, powściągać je, gdy tylko zaczną przekraczać wyznaczoną linię, i robić to, co uważamy za prawe, nawet jeśli nie przynosi nam bezpośrednich korzyści, nawet jeśli czasami może zagrażać naszemu życiu. Ja chciałem tak postępować i tak próbowałem żyć.
Kim jest przyzwoity facet? Kimś, kto ma zasady i ich przestrzega? Kimś, kto postępuje właściwie, kiedy ma wybór? Może. Ale co jest właściwe? Powstrzymywanie silniejszych od przejęcia władzy nad światem? Czasami. Darowanie życia, kiedy można zabić? Niektórzy zasługują na śmierć, i co wtedy? Pomaganie przyjaciołom? Zazwyczaj. Jak brzmi prawdziwa odpowiedź? Niech mnie licho, jeśli wiedziałem. Przywołałem się do porządku. Ta sytuacja nie wymagała napisania całej książki. Mieściła się całkiem nisko na skali możliwych sytuacji krytycznych. Cała sprawa niewiele znaczyła dla kogoś, kto w tej chwili nie przebywał w Roosing Oolvaya. Nieważne. Nie miałem pojęcia, jaki powinien być przyzwoity facet, ale zawsze się za takiego uważałem. Wiedziałem też, że Maks myśli podobnie o sobie. Obaj staraliśmy się postępować właściwie, nawet gdy nie było to wskazane dla nas samych. Gdybym wrzucił Maksa do wody, nie mógłbym myśleć o sobie jako o kimś, kim chciałbym być. To było dla mnie ważniejsze od uniknięcia kłopotów, jakie z pewnością spadną na mnie z powodu zachowania go przy życiu.
Tak więc Maks leżał na rufie, a ja musiałem domyślić się, czego zażądałby ode mnie w następnej kolejności.
Najpilniejszym problemem był ten Karlini. Woda wokół zatopionej podstawy zamku burzyła się i pieniła, na powierzchnię wyskakiwały sznury ogromnych bąbli, a orgia świateł tańczących na murach i wciąż obniżająca się powała wirujących chmur zdawały się sugerować, że zamek znów szykuje się do zrobienia czegoś głupiego. Maks w jakiś sposób kontaktował się z Karlinim, tam w zamku, i Karlini będzie czekał, aż Maks pomoże mu wydostać się z jakichś tarapatów. Założyłem, że Karlini musi wydostać się z samego zamku.
Widziałem delikatną jasnoniebieską nitkę, która zaczynała się od lewej ręki Maksa i odchodziła w stronę zamku. Ukląkłem obok niego i wetknąłem rękę w promień. Co zrobił Maks? Wyglądało na to, że tylko mówił.
- Halo? Jest tam kto? Karlini?
W odpowiedzi usłyszałem cichy głos. - Kim jesteś? Gdzie jest Maks?
- Maks stracił przytomność. Jak ci pomóc? Chyba usłyszałem ciche “auuu!" A potem:
- Gdybyś chciał wiedzieć, to jestem ugotowany.
- Karlini! Spróbuję przesłać ci trochę mocy. Może ci się przyda.
- Nie wiem, co on zamierzał- mruknął Karlini - a ten zamek lada chwila wystartuje.
Nadal w zaciśniętej dłoni miałem pierścień - mrowiące fale żaru rozprzestrzeniały się od niego w górę ramienia. Nadal byłem połączony więzią metaboliczną z Gashem. I pierścień i Gash, musieli się na coś przydać. Wsunąłem w promień rękę z pierścieniem i zacząłem się koncentrować. Pomóż Karliniemu, myślałem. Pomóż K a r l i n i e m u. Robiłem to wcześniej dwa razy i nawet jeśli nie wyszło całkiem po mojej myśli, zyskałem pewną wprawę. Tym razem szło łatwiej. Błękitny promień zafalował.
- Co tam się dzieje? - zapytał Karlini.
Dysk chmur na niebie opuścił się, a gdy tylko dotknął iglicy najwyższej wieży, cały zamek zamigotał i zaczął się rozmywać. Maks nadal był nieprzytomny, ale może zaczynał kontaktować - zakaszlał, poruszył głową, spróbował unieść rękę. Ręka? Przyłożyłem do niej pierścień. W powietrzu zagotował się obłoczek pełen krętych linii, zagmatwanych niczym gąszcz ciernistego krzaka. Z obłoczka w stronę Karliniego wystrzelił promień. Usłyszałem:
- Maks! Jestem wolny! - a potem z nieba, jak pęknięty sznurek latawca, spadła na łódź długa błękitna nitka.