Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Pewnie i ciebie też będziemy musieli słuchać — złośliwie dokuczył mu Rangul, z miną na poły zirytowaną, na poły zazdrosną...Dzem - List do m (pf)* * * * * * * *Dem - List do M* * * * * * * *Mamo, pisze do ciebie wiersz,Moze ostatni, na pewno pierwszy...Operatorzy sieci i hotele z telewizją kablową w pokojach zawsze podkreślają, że na rachunku nie są wyszczególnione tytuły oglądanych przez ciebie filmów...Cachat, nawet nie podnosząc głowy, poinformował go rzeczowo:– Za minutę i dwadzieścia pięć sekund zabiję ciebie...Kiedy ciebie słuchałem, zda się, że ręce osłabły, I z nadzieją zwycięstwa z piersi uciekła odwaga...oprócz ciebie do tych ścian lepiej dostosować się nie mógł...kolwiek do młodej osoby mówił to, co on mawiał do ciebie...III Nieśmiertelność nie jest pytaniem dla uczonych...Usiadł i przyglądał jej się w milczeniu, wyciągnął rękę, by pomóc jej poprawić suknię...5
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Dawaj opończę.
— Co też wy, pani. . . Jakże to. . .
— Dawaj opończę, powiedziałam! Jeździsz dobrze, ale ja jeżdżę lepiej. Ach, ależ
przygoda! Ach, ależ będzie co opowiadać! Elżbieta i Anka skręcą się z zazdrości!
— Pani. . . — wybąkał Reynevan. — Nie mogę. . . Co będzie, jak was dościgną?
— Oni? Mnie? — parsknęła, mrużąc oczy błękitne jak turkusy. — Chyba kpisz!
Jej klacz, zbiegiem okoliczności również siwa, rzuciła zgrabnym łbem, zatańczy-
ła znowu. Reynevan był zmuszony przyznać rację dziwnej pannie. Ten szlachetny, na
pierwszy rzut oka rączy wierzchowiec wart był znacznie więcej od szafirowej broszy
z kołpaczka.
— To szaleństwo — powiedział, rzucając jej opończę. — Ale dziękuję. Odwdzięczę
się. . .
Z dołu wzgórza dały się słyszeć krzyki pościgu.
151
— Nie trwoń czasu! — krzyknęła panna, nakrywając głowę kapturem. — Dalej!
Tam, nad Stobrawę!
— Pani. . . Twe imię. . . Rzeknij mi. . .
— Nikoletta. Mój Alkasynie, ścigany za miłość5. Byyywaaaaj!
Pchnęła klacz w galop, a był to raczej lot niż galop. Zjechała ze zbocza jak hura-
gan, w obłoku kurzu, pokazała się pościgowi i poszła przez wrzosowiska tak szalonym
cwałem, że Reynevan momentalnie wyzbył się wyrzutów sumienia. Zrozumiał, że ja-
snowłosa amazonka nie ryzykowała niczym. Ciężkie konie Kyrielejsona, Storka i po-
zostałych, niosące dwustufuntowych chłopów, nie mogły iść w zawody z siwą klaczą
pełnej krwi, w dodatku obciążoną jedynie lekką dziewczyną i lekkim siodłem. I fak-
tycznie, panna nie dała się nawet gonić na oko, bardzo prędko znikła za wzgórzem. Ale
pościg szedł za nią, twardo i nieubłaganie.
Mogą ją zmęczyć równym biegiem, pomyślał ze strachem Reynevan. Ją i tę jej klacz.
Ale, uspokajał sumienie, ona z pewnością ma gdzieś w pobliżu swój orszak. Na takim
koniu, tak odziana, toć przecie oczywiste, że to dziewczyna wysokiego rodu, takie jak
ona nie jeżdżą same, myślał, gnając galopem we wskazanym przez pannę kierunku.
152
I oczywista, myślał, łykając wiatr w cwale, wcale nie nazywa się Nikoletta. Zadrwiła sobie ze mnie, biednego Alkasyna.

* * *
Skryty wśród bagien olsu nad Stobrawą Reynevan odetchnął, ba, poczuł się nawet
dumnie i butnie, iście Roland czy Ogier, co okpił i w pole wywiódł prześladujące go
hordy Maurów. Buta i dobre samopoczucie opuściły go jednak, gdy spotkała go przy-
goda zupełnie nierycerska, gdy zdarzyło mu się coś, co nigdy, jeśli wierzyć balladom,
nie zdarzyło się Rolandowi, Ogierowi, Astolfowi, Renaltowi z Montalbanu ani Raulowi
z Cambrai.
Zwyczajnie i całkiem prozaicznie okulał mu koń.
Reynevan zsiadł zaraz, gdy tylko poczuł fałszywy, złamany rytm kroku wierzchow-
ca. Obejrzał nogę i podkowę siwka, ale niczego nie był w stanie stwierdzić. Ani tym
153
bardziej niczego przedsięwziąć. Mógł tylko iść, ciągnąc kulejące zwierzę za wodze.
Pięknie, myślał. Od środy do piątku, jeden koń zajeżdżony, drugi okulawiony. Pięknie.
Niezły wynik.
Na domiar złego z prawego, wysokiego brzegu Stobrawy rozbrzmiały naraz gwizdy,
rżenie, klątwy, wykrzyczane znajomym głosem Kunza Aulocka, zwanego Kyrielejson.
Reynevan wciągnął konia w co gęstsze krzaki, chwycił za chrapy, by nie zarżał. Krzyki
i klątwy ucichły w oddali.
Zgonili dziewczynę, pomyślał, a serce spłynęło mu aż do podbrzusza, tak ze strachu,
jak i z wyrzutów sumienia. Dognali ją.
Nie dognali, nie zgonili, uspokajał rozsądek. Dopędzili, ale co najwyżej jej orszak,
gdzie poznali pomyłkę. Gdzie „Nikoletta” wyśmiała ich i wydrwiła, bezpieczna wśród
swych rycerzy i pachołków.
Wrócili więc, krążą, tropią. Myśliwcy.
154
* * *
Noc przesiedział w chaszczach, szczękając zębami i opędzając się od komarów.
Nie zmrużywszy oka. A może zmrużywszy, lecz na małą jeno chwilkę. Musiał zasnąć,
musiał śnić, bo jakimże innym sposobem mógł widzieć dziewczynę z karczmy, tę szarą,
przez nikogo nie zauważaną, tę z kaczeńcowym pierścionkiem na palcu? Jak inaczej,
jak nie sennym widziadłem, mogła do niego przyjść?
Tak mało nas już zostało, powiedziała dziewczyna, tak mało. Nie daj się schwytać,
nie daj się otropić. Co nie zostawia śladu? Ptak w powietrzu, ryba w wodzie.