Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Allan spojrzał w dół.
— Czemu tak szaro?
— Chmury — odparÅ‚ zoolog. — Lecimy ponad piekielnym kÅ‚Ä™bowiskiem. Tam w dole chyba szaleje Å›nieżyca.
— JakÄ… prÄ™dkość teraz rozwijasz?
— Ponad cztery tysiÄ…ce kilometrów na godzinÄ™. PowinniÅ›my wznieść siÄ™ jeszcze wyżej i zwiÄ™kszyć prÄ™dkość, ale warto obejrzeć zespół wulkanów na wyżynie lodowcowej. Przed chwilÄ… Ast donosiÅ‚a z Å‚kara, że warstwa chmur nie jest tam zbyt gruba. ZapiszÄ™ parÄ™ kryształów. DziÅ› prawdopodobnie wulkany pokażą siÄ™ w peÅ‚ni swej wybuchowej krasy.
Naraz daleko przed nirrii zabÅ‚ysÅ‚o sponad chmur Å›wiatÅ‚o — jakby drugie sÅ‚oÅ„ce, bardziej żółte, o postrzÄ™pionych konturach. RychÅ‚o przedzierzgnęło siÄ™ w ognisty jÄ™zor, później poczerniaÅ‚o i wreszcie zgasÅ‚o w czarnoburym oparze.
— Który to wulkan? — spytaÅ‚ Allan. RenÄ™ uważnie przyjrzaÅ‚ siÄ™ mapie.
— W zespole Giganta Chyba on sam, bo wybuch znamionuje niezwykÅ‚Ä… siÅ‚Ä™. Nie zapominaj, że chmury wznoszÄ… siÄ™ ponad sześć tysiÄ™cy metrów. To, co widzimy, stanowi tylko górnÄ… część sÅ‚upa ognia i dymu.
— Czy zwolnisz prÄ™dkość lotu?
— OczywiÅ›cie. Ale dopiero za dziesięć minut. Nie możemy jednak podlecieć bliżej niż na osiemdziesiÄ…t kilometrów. Niewiele mniejszy jest zasiÄ™g twardych odÅ‚amków wyrzucanych przez ten wulkan. Wynika to z obserwacji trzech ostatnich jego wybuchów.
— OpuÅ›cimy siÄ™ poniżej chmur?
— Niewiele byÅ›my zobaczyli. Wyziewy gazów poÅ‚Ä…czone z popioÅ‚em tworzÄ… na dole nieprzeniknionÄ… zasÅ‚onÄ™. CaÅ‚e widowisko lepiej ogarnąć z wysokoÅ›ci. Nasady krateru nie ujrzymy, nawet gdyby chmury ustÄ…piÅ‚y.
Samolot zakołysał się.
Dopiero teraz usłyszeli basowy pomruk, a za nim serię dudniących grzmotów. Odtąd powtarzały się rytmicznie, ustając tylko czasami, i to na krótko.
Maszyna zmniejszyła prędkość i szerokim łukiem okrążała wulkan. Renę filmował zawzięcie. Allan również nie spuszczał oczu ze zjawiska, które urzekało powabem nieujarzmionej grozy.
Widoki zmieniały się jak w kalejdoskopie. Teraz już nie można było odróżnić chmur pośród wzburzonego kłębowiska dymów. Z tej burosinej kipieli wystrzeliwały jaskrawe płomienie.
Po drugiej stronie wulkanu Renę opuścił samolot poniżej chmur. Z wysokości dwóch tysięcy metrów Gigant nie odcinał się wcale od otaczających gór, a tylko ognisty jego szczyt raz po raz błyskał różową łuną spoza ciemnej zasłony. Głuche pohukiwania targały powietrzem.
Mijali potężny łańcuch górski. Ostre, miejscami całkiem prostopadłe urwiska wskazywały, że jest to młoda formacja geologiczna.
— Czy dÅ‚ugo jeszcze bÄ™dziemy lecieć tak nisko? — zapytaÅ‚ Allan
— Pół godziny. MinÄ…wszy lodowiec, wzbijemy siÄ™ w górÄ™.
— To on siÄ™ nadal rozciÄ…ga pod nami? — zapytaÅ‚ Allan trochÄ™ zdziwiony.
— PoÅ‚udniowy Lodowiec Biegunowy rozpoÅ›ciera siÄ™ dość jednolitym pÅ‚aszczem do trzech kilometrów gruboÅ›ci na obszarze blisko stokrotnie wiÄ™kszym niż Francja. W dwóch trzecich powierzchni stanowi lÄ…dolód, reszta jest grubo zamarzniÄ™tym oceanem siÄ™gajÄ…cym aż poza biegun.
— No, a te szczyty?
— To jeden z kilku masywów wypiÄ™trzonych nad pÅ‚askowyż. W ich przeÅ‚Ä™czach powstajÄ… górskie lodowce, spÅ‚ywajÄ…ce w dół do ogólnej zlodowaciaÅ‚ej masy. Ot, chociażby, ten w prawo! Sam proces przebiega podobnie jak na Antarktydzie.
— A co to za mgÅ‚a przed nami? WyglÄ…da jak parujÄ…ce jezioro. Zdaje siÄ™, że gejzery.
— Chyba tak. Warto je obejrzeć z bliska.
Z wysokości sześciuset metrów gołym okiem można było rozpoznać obszerną kotlinę wypełnioną białymi oparami.
Przyjrzawszy się grupie efektownych gejzerów, lecieli nad monotonną żółtawą równiną z rzadka urozmaiconą niewielkimi wzgórzami. Wzbiwszy samolot ponad kotłowaninę chmur. Renę spojrzał na mapę.
— MinÄ™liÅ›my pustyniÄ™. Pod nami rozlegÅ‚a tundra, siÄ™gajÄ…ca pasem szerokoÅ›ci tysiÄ…ca kilometrów aż do brzegów Wschodniego Oceanu. MoglibyÅ›my przypatrzyć siÄ™ gwaÅ‚townemu tajaniu Å›niegów w zwiÄ…zku z silnym promieniowaniem Proximy, lecz nie warto tracić czasu. To samo dzieje siÄ™ w okolicach, gdzie wylÄ…dujemy. BÄ™dzie to wieczór, ale nader gorÄ…cy. Po poÅ‚udniu nasza dzienna gwiazda osiÄ…gnie najwiÄ™ksze rozmiary.
Tema, krążąc bardzo blisko Proximy, obiegała ją po wydłużonej orbicie w ciągu niecałych trzech dni ziemskich. Za to czas obrotu planety wokół osi był bardzo długi, gdyż wynosił osiemnaście i pół doby. Dawało to niezwykły efekt wciąż zmieniającej się długości dnia i nocy, które mogły trwać od siedmiu do sześćdziesięciu godzin. Przemierzając niebo, tarcza Proximy rosła, to znów malała. Gdy dzień był krótki, średnica jej dochodziła do monstrualnych rozmiarów, pięćdziesiąt razy większych od średnicy tarczy Słońca oglądanej z Ziemi. Wiązało się to z niedużą odległością periastronu, czyli punktu przy-gwiezdnego orbity Temy, który zgodnie z prawami mechaniki nieba planeta mijała bardzo szybko.
W tej chwili wielka tarcza Proximy świeciła blisko zenitu i gwałtownie rosła, by za dwie godziny osiągnąć maksymalne rozmiary.
Potężny huk rozdarł powietrze. Drzemiący wyżeł Smok otworzył ślepia, spoglądając z niepokojem na Renego.
— Wulkan? — zapytaÅ‚ Allan. RenÄ™ zastanowiÅ‚ siÄ™.