Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Przedstawiciele kultury ludu pucharów lejkowatych wznieśli w Stonehenge prawie kompletny podwójny krąg błękitnych kamieni (które mogły pochodzić z góry...quanto - o ilequantum - ile, o ilequapropter - dlategoquare - dlaczegoquasi-jak by, jakobyquatenus - dokąd; o ile; jako żequater - cztery razy,...– W twoim wieku byłam dokładnie taka sama...Co jest twoim nadrzędnym celem? Czy zastanawiałeś się nad rym? Czy poruszyłeś tym pytaniem głębię serca i duszy, aby dowiedzieć się, jakie jest twoje...sowanych zachowań...- Ahrrrr! - Roman piorunował go wzrokiem...rufą statku w bok...Catelyn nie potrafiła ukryć zdziwienia...perez-reverte arturo, terytorium komanczow...- Sporo ryzykujesz, przyjacielu - odezwał się cicho Sutton - mówiąc w ten sposób...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Zawsze powracam do osoby Parkera. Na­turalnie nie myślę o nim jako o mordercy. Nie, on tego z pewnością nie zrobił. Ale któż bardziej pasuje do roli ta­jemniczego szantażysty terroryzującego panią Ferrars? Mógł zdobyć wiadomości o tajemniczych okolicznościach śmierci pana Ferrarsa od służby w King's Paddock. W każ­dym razie do jego uszu wiadomości te łatwiej mogły trafić niż do uszu takiego rzadkiego gościa, jakim jest na przykład major Blunt.
- Tak, Parker mógł zabrać list - przyznałem. - Dopiero znacznie później zauważyłem, że list zniknął.
- O ile później? - spytał Poirot. - Kiedy do pokoju weszli Raymond i Blunt czy jeszcze przedtem?
- Dokładnie nie pamiętam - odparłem wolno. - Myślę, że przedtem, nie, potem. Tak, jestem nieomal pewny, że po­tem!
- To rozszerza krąg podejrzanych do trzech osób - powie­dział w zamyśleniu Poirot. - Ale najprawdopodobniejszy
jest Parker. Mam ochotę na pewien eksperyment z Parke­rem. Co pan powie na to, przyjacielu, by towarzyszyć mi do Fernly?
Zgodziłem się i natychmiast wyruszyliśmy. Poirot popro­sił o zawiadomienie panny Ackroyd, że chciałby z nią mó­wić. Po chwili Flora zeszła do nas.
- Mademoiselle Flora - zaczął Poirot - muszę powierzyć pani pewien sekret. Jeszcze nie jestem zupełnie pewien nie­winności Parkera. Pragnąłbym z pani pomocą przeprowa­dzić pewien eksperyment. Chcę odtworzyć jego zachowanie w dniu morderstwa. Ale musimy mu przedtem coś powie­dzieć, ach, już mam! Pragnę się przekonać, czy głosy z tego małego hallu mogły być słyszalne na tarasie. Proszę zadzwo­nić na Parkera, jeśli pan taki dobry, doktorze.
Wykonałem jego prośbę i wkrótce zjawił się lokaj, uprzejmy jak zwykle.
- Pan dzwonił, proszę pana?
- Tak, mój dobry człowieku. Mam zamiar przeprowadzić pewien eksperyment. Na tarasie za oknami gabinetu pozo­stawiłem majora Blunta. Chcę sprawdzić, czy tam będzie słychać wasz głos i głos panny Ackroyd z przedpokoju, gdzie panna Ackroyd i wy znajdowaliście się owego wieczoru. Chcę zobaczyć całą tę wieczorną scenę. Weźcie tacę czy co innego, co mieliście wtedy w ręku.
Parker zniknął, a my udaliśmy się do przedpokoju pro­wadzącego do gabinetu. Po chwili usłyszeliśmy brzęczenie szkła w hallu i ukazał się Parker niosąc tackę, na niej syfon, karafkę whisky i dwie szklanki.
- Chwileczkę! - zawołał Poirot, podnosząc rękę. Sprawiał wrażenie podnieconego. - Musimy zrobić wszystko tak, jak było owego wieczoru. Mam taką swoją metodę!
- Zagraniczny zwyczaj, proszę pana - odezwał się Parker. - Nazywają to rekonstrukcją zbrodni, prawda? - Parker wy­dawał się mało przejęty całą sprawą. Stał grzecznie i czekał na dalsze polecenie Poirota.
- Aa! Widzę, że Parker się na tym zna! - wykrzyknął Poi­rot. - Czytał o takich rzeczach. Teraz proszę bardzo, niech wszystko będzie dokładnie tak samo, jak było wtedy. Wcho­dzicie z głównego hallu, prawda? A pani, mademoiselle Flo­ra, pani gdzie była wtedy?
- Tutaj - powiedziała Flora, zajmując miejsce tuż przy drzwiach gabinetu.
- Tak jest, proszę pana, tak właśnie było - odezwał się Parker.
- Właśnie zamknęłam drzwi - ciągnęła Flora.
- Tak, proszę panienki - zgodził się Parker. - Pani dłoń była jeszcze na klamce, tak jak teraz.
- A więc, allez! - rozkazał Poirot. - Odegrajcie tę małą scenę.
Flora stała z ręką na klamce, Parker wszedł przez drzwi z hallu, niosąc tacę. Stanął tuż za progiem. Flora powiedzia­ła:
- „O, Parker! Pan Ackroyd prosi, by mu dziś nikt już wię­cej nie przeszkadzał". Tak powiedziałam? - spytała ciszej. - Jeśli sobie dobrze przypominam, to tak było, proszę pa­nienki - odezwał się Parker. - Tylko wydaje mi się, że za­miast „dziś" powiedziała panienka „dziś wieczorem". - Po­tem tonem nieco teatralnym Parker wyrzucił z siebie: - „Bardzo dobrze, proszę panienki. Czy mam pozamykać wszystko jak zwykle?"
- „Tak, proszę".
Parker wycofał się do hallu, Flora poszła jego śladem i zaczęła wchodzić schodami na górę.
- Czy to już wystarczy? - spytała przez ramię.
- Wspaniale! - wykrzyknął Poirot, zacierając ręce. - A, przy okazji, Parker, mój dobry człowieku, czy jesteście pew­ni, że na tacy mieliście wtedy dwie szklanki? Dla kogo była ta druga?
- Zawsze przynoszę dwie szklanki, proszę pana. Czy pan jeszcze coś sobie życzy?
- Nie, dziękuję.
Parker opuścił hall, nie tracąc nic ze swojej godności. Poi­rot stał w przedpokoju i marszczył brwi. Flora zeszła na dół i zbliżyła się do nas.
- Czy pański eksperyment dał jakieś rezultaty? - spyta­ła. - Bo wie pan, ja niezupełnie rozumiem...
- Nie musi pani rozumieć. - Poirot uśmiechnął się rozbra­jająco. - Ale niech mi pani powie, czy naprawdę owego wie­czoru były dwie szklanki na tacy, którą niósł Parker? -
Flora stała przez chwilę ze zmarszczonym czołem.
- Nie mogę sobie dobrze przypomnieć - powiedziała. - Chyba tak. Czy po to pan zrobił ten cały eksperyment? Poirot ujął jej dłoń i poklepał ją.
- Powiedzmy to inaczej: lubię sprawdzać, czy ludzie mó­wią mi prawdę.
- I Parker mówił panu prawdę?
- Chyba tak - odparł Poirot z namysłem.