Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Może mnie pan wyłączyć - odpowiedział robot - kiedy tylko pan zechce. Nie warto żyć, gdy się ma taką pracę.
Zobaczył wyraz twarzy swego rozmówcy i zaczął pospiesznie wyjaśniać:
- Proszę spojrzeć na problem z innej strony. W ciągu całej swojej historii Człowiek był zabójcą. Od samego początku cechowały go spryt i brutalność. Był jeszcze maleńki, gdy zorientował się, jak używać pałki i kamieni, a kiedy kamienie były tępe, obtłukiwał je tak, że stawały się ostre. Żyły istoty, które nie powinny dać mu się zabić - to one powinny zabić jego. Ale Człowiek był sprytny, miał pałkę i krzemienie, więc uśmiercał mamuty, tygrysy szablozębe oraz inne stworzenia, którym nie mógł stawić czoła bez broni. W taki sposób zwyciężył zwierzęta i zabrał im Ziemię. Wyniszczył je wszystkie. Oprócz tych, którym pozwolił żyć, bo mu służyły. A nawet, gdy walczył ze zwierzętami, zwalczał również swoich pobratymców. Kiedy zwierzęta wyginęły, walczył dalej... człowiek z człowiekiem, naród z narodem.
- To już przeszłość - rzekł Sutton. - Od ponad tysiąca lat nie było wojny. Ludzie nie potrzebują już walczyć.
- I o to właśnie chodzi - stwierdził robot. - Nie ma już potrzeby prowadzenia walk ani zabijania. Och, może od czasu do czasu na jakiejś odległej planecie ludzie muszą zabijać, aby chronić życie albo godność i władzę. Ale ogólnie biorąc, nie istnieje już konieczność zabijania.
Mimo to jednak zabijacie. Musicie zabijać, bo tkwi w was dawna brutalność. Jesteście pijani władzą, a mordowanie uważacie za oznakę władzy. Stało się ono waszym przyzwyczajeniem... czymś, co wynieśliście jeszcze z jaskiń. Nie ma już nic do zabijania, tylko tacy jak wy, więc zabijacie się nawzajem i nazywacie to staczaniem pojedynków. A ponieważ czujecie się nie w porządku, uciekacie się do hipokryzji. Opracowaliście doskonały system semantyczny, by wasze wypowiedzi na ten temat brzmiały godnie, bohatersko i szlachetnie. Nazywacie wszystko tradycją i rycerskością... Nawet jeżeli nie określacie tego tymi słowami, tak właśnie myślicie. Ozdabiacie to błyskotkami z waszej zdeprawowanej przeszłości, ubieracie w słowa, które są tylko blichtrem.
- Słuchaj - zaprotestował Sutton. - Wcale nie chcę staczać tego pojedynku. Nie uważam, żeby...
W głosie robota zabrzmiała mściwa radość:
- Ale musi go pan stoczyć. Nie istnieje możliwość wycofania się. Czy chce pan, żebym udzielił mu pewnych wskazówek? Znam wszystkie sztuczki...
- Myślałem, że potępiasz pojedynki.
- Owszem - odparł robot. - Ale taką mam pracę. Jestem na nią skazany. Próbuję wykonywać ją dobrze. Mogę podać panu biografię każdego człowieka, który kiedykolwiek się pojedynkował. Mogę godzinami rozprawiać o przewadze rapieru nad pistoletem. A jeżeli woli pan pistolety, udowodnię wszystko na odwrót. Mogę też opowiedzieć o rewolwerowcach z amerykańskiego Zachodu, gangsterach z Chicago, pojedynkach przy użyciu chusteczki i sztyletu albo...
- Nie, dziękuję - przerwał mu Asher.
- Nie interesuje to pana?
- Nie mam po prostu czasu.
- Ależ bardzo pana proszę - odezwał się robot błagalnym tonem. - Rzadko trafia mi się taka okazja. Nie zwracają się do mnie zbyt często. Wystarczy godzinka...
- Nie - uciÄ…Å‚ stanowczo Sutton.
- No, dobrze. Proszę mi w takim razie powiedzieć, kto pana wyzywa.
- Benton. Geoffrey Benton.
Robot gwizdnÄ…Å‚.
- Czy jest aż tak dobry?
- Najlepszy - padła odpowiedź.
Asher wyłączył wizor.
Siedział spokojnie w fotelu i patrzył na pistolet. Powoli wyciągnął rękę i podniósł go. Kolba doskonale leżała w dłoni. Położył palec na spuście. Uniósł broń i wycelował w klamkę.
To było łatwe. Pistolet stał się jakby częścią jego samego. Poczuł rodzącą się w nim siłę... Siłę i władczość. Nagle wydało mu się, że jest mocniejszy i większy... i o wiele bardziej niebezpieczny.
Westchnął i odłożył broń.
Robot miał rację.
Wyciągnął rękę do wizora i połączył się z recepcją w holu.
Pojawiła się twarz Ferdynanda.
- Czy ktoÅ› mnie oczekuje na dole, Ferdynandzie?
- Nie ma nikogo - odparł android.
- Czy ktoś o mnie pytał?
- Nikt, panie Sutton.
- Nie ma żadnych dziennikarzy? Ani fotoreporterów?
- Nie, panie Sutton, czy pan się ich spodziewa? Nie odpowiedział. Wyłączył wizor. Czuł się bardzo głupio.
6.
Ludzkość jest rozproszona po całej Galaktyce. Pojedynczy człowiek tu, paru ówdzie. Maleńkie kropki kości i mózgu, które mają utrzymać ją pod kontrolą. Wątłe ramiona okryte płaszczem ludzkiej wielkości rozpościerającym się na obszarze wielu lat świetlnych.
Ale Człowiek leciał zbyt szybko, przekraczając swoje fizyczne możliwości. Utrzymywał gwiezdne przyczółki nie siłą, lecz czymś innym... Głębią swego ludzkiego charakteru, ogromną próżnością, zaciekłym przekonaniem, że jest najwspanialszą żyjącą istotą zrodzoną w Galaktyce. Mimo istnienia wielu dowodów, że tak nie jest... Dowodów, które Człowiek poznał, ocenił i odrzucił, pogardzając wszelką wielkością, która nie byłaby bezlitosna i agresywna.
Za bardzo jesteśmy rozproszeni, powiedział do siebie Christopher Adams. Za bardzo i na zbyt duże odległości. Jeden człowiek, wspierany tuzinem androidów i setką robotów, był w stanie panować nad Układem Słonecznym. Mógł nad nim panować, czekając na przybycie większej liczby ludzi albo dopóki coś nie zawiedzie.