Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.  ROZDZIAŁ XVIII Choć wciąż znajdowali się na rozległych mokradłach, Garion miał wrażenie, że istnieje pewna subtelna różnica...Spiczasty Jasper sprawiał wrażenie, że chce coś powiedzieć, nie zrobił tego jednak...pochopność, która zrobiła złe wrażenie na naszych przyjaciołach i krewnych...zachodzce w naszym organizmie wtedy, gdy uczuwamy pewnezmysowe wraenie..."Niech sczeznę, jeśli chce mi się tu siedzieć w ciemności - pomyślał, ssąc palce...Jeżeli dowód znajduje się w posiadaniu strony, organ może zażądać przedstawienia takiego dowodu, wyznaczając termin do dokonania tej czynności...And will not he who has been shown to be the wickedest,be also the most miserable? and he who has tyrannized long-est and most, most continually and truly miserable;...Typowym przedstawicielem klasycyzmu rosyjskiego i jego teoretykiem (Pouczenie dla tych, co pisarzami pragn zosta; 0AB02;5=85 E>BOI8– Był jednym z moich instruktorów podczas zasadniczego szkolenia w Brasilia Base...Tymczasem przez bagno przetoczyły się dwa kolejne szturmy, oba zakończone taką samą klęską jak pierwszy – Irlandczycy nie tylko zatrzymywali natarcie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Wpółleżałem, oparty o zimny kamień i czułem do-
kładnie wszystkie jego kanty, a jednocześnie byłem. . . Gdzie? Widziałem sam siebie, skądś z wysoka.
„Jesteś we mnie” — dotknęła mnie myśl smoka. — „Widzisz moimi oczami.
A teraz uważaj.”
Nie potrafię dokładnie przekazać, co się zdarzyło. Powietrze. . . drżało. . . wibrowało i wpadało mi do wnętrza czaszki, gdzie. . .
Widziałem wciąż swoje ciało. Twarz bladą jak płótno, kurczowo splecione
palce. I wciąż to niesamowite odczucie. . .
„Co to jest?”
„Słyszysz wiatr. Podmuchy obijają się o skalne nawisy.”
Słyszałem wiatr. . . Niespodziewanie inne drgnienie przeszyło mi uszy jak
cienka igła.
„Co to?!”
„Jastrząb. Jest gdzieś wysoko.”
Słyszałem uszami smoka! Zaprosił mnie, wciągnął do swego wnętrza, w ja-
kiś niepojęty sposób, nieznany nawet Stworzycielom. Słyszałem, po raz pierwszy w życiu słyszałem. To był wspaniały dar. Smocze uszy łowiły coraz to nowe od-głosy, a on objaśniał:
„Łopot skrzydeł skalnego gołębia.”
„To była mysz.”
„Tam kamień osunął się ze zbocza.”
„A teraz zaryczę” — uprzedził, choć ja nie miałem pojęcia, co to znaczy.
Potężny, przeciągły dźwięk był jak uderzenie na odlew. Ledwo przeminął, w mych płucach, gardle powstał i wybuchł następny. Usłyszałem go, nie tak wspaniały, słaby, ale równie przejmujący. Zupełnie jakbym narodził się powtórnie.
Znowu miałem tylko jedno ciało. Leżałem zwinięty w kłębek, rozdygotany,
kryjąc głowę w ramionach. Otaczała mnie zwykła cisza.
„Musiałem przerwać. Za bardzo to przeżywałeś” — przekazał smok.
„To było wspaniałe. Ale. . . krótkie.”
„I nie rozwiązuje twego problemu?”
„Nie wiem.”
23
Wciąż miałem w głowie odgłos ptasich skrzydeł. Wstałem i uformowałem gołębia, każąc mu pofrunąć.
„Całkiem dobrze” — pochwalił smok.
„Udało się?”
„Nieźle, ale to był bardzo chory gołąb. A więc umiesz to robić na pamięć?”
„Najwyraźniej.”
Wtedy biały smok rzucił lekko, jakby mówił o aktualnej pogodzie:
„W takim razie zostanę z tobą jakiś czas, żebyś mógł nauczyć się wszystkiego, co ci jest potrzebne. Niedługo, parę lat, żeby moi rodzice się nie martwili.”
Sądzę, że powinienem zrobić kilka dziwnych rzeczy. Na przykład zemdleć.
Zamiast tego zmartwiłem się, że dalsza podróż z takim ogromnym stworzeniem
mogłaby być kłopotliwa. Smok przechwycił tę myśl i natychmiast znalazł radę.
„Mam parę wzorców genetycznych. Bawołu, orła. . . psa. Nada się chyba?
Tylko nie wolno ci patrzeć, jak będę transformował. To brudne zajęcie i trochę krępujące.”
Tak więc smok poszedł zamienić się w psa, a ja czekałem na niego, nie wie-
rząc własnemu szczęściu. Parę lat to znaczyło co najmniej dwa! A przez dwa łata można zrobić naprawdę bardzo dużo!

* * *
W tym miejscu Kamyk przerwał, bo zemdlały mu ręce. Zreszt ˛
a wszystko, co
było najważniejsze, zostało przekazane.
Imię smoka-psa przełożone ze smoczej mowy na lengorchiański brzmiało
mniej więcej: „Dobry Biały Fruwacz. Unosz ˛
acy się Wysoko i Zjadaj ˛
acy Obłoki
Takiej Barwy Jak On Sam”. Kamyk więc skrócił to do Pożeracza Chmur. Wspo-magany przez swego niezwykłego towarzysza, mój Tkacz Iluzji nauczy się wszystkiego, czego brakło mu do tej pory. Jestem o tym przekonany. Teraz odkładam już pióro. Mam czas na pisanie. Ta opowieść nie skończy się ani jutro, ani pojutrze.
Będę pisał o Kręgu, w którym stanie Kamyk za kilka lat, by poddać się surowej ocenie Mistrzów. O Mistrzu Tatuażu i jego igłach. . . Czekam na to. Czekam niecierpliwie, aż świat krzyknie z podziwu głośniej, niż będzie w stanie wytrzymać jego gardło.
Błękit maga
Kropla spadła do miseczki ustawionej na stole obok mego łokcia. Uniosłem
głowę. Na suficie pośrodku mokrej plamy wybrzuszała się i rosła następna. Spa-dła, wzbudzając kręgi na powierzchni wody, w połowie wypełniającej naczynie.
Gdy się przejaśni, trzeba wejść na dach i załatać dziurę. Świeca kładła żółtą plamę światła na blacie zarzuconym kartkami, zużytymi piórami, rysikami i miseczkami z tuszem. Odsunąłem pamiętnik od niebezpiecznych rejonów, gdzie groziło mu
zachlapanie wodą lub farbą. Gruby tom oprawny w skórę zrobiony był z drogiego papieru, a dodatkowo każdą stronę sygnowano u góry ośmioma znakami: Kamyk, syn Stokrotki, z ojca Chmury, z domu Obserwatora Płowego.
To ja. Adept magii. Tkacz Iluzji. Przyjaciel smoka.
Płowy opisał w kronice historię mojej podróży w poszukiwaniu maga z kasty
Stworzycieli i spotkania ze smokiem o imieniu Pożeracz Chmur. A ja spisywałem dalsze wydarzenia.
Przeciągnąłem się, splatając palce i wyrzucając ramiona przed siebie. Skó-