Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Na początku prosiłem, aby wszyscy, którzy wymienili tego wieczoru swoje nazwisko, wstali z
miejsc. Praktycznie była to cała sala. Wtedy wskazywałem kolejno palcem na każdego i
mówiłem jak się nazywa. Prosiłem również, aby przeszkadzano mi w trakcie tego występu.
Każdy ze stojących mógł więc mi przerwać i krzyknąć: "Jak się nazywam?", a ja
wymieniałem stosowne nazwisko.
Piszę o tym tak dokładnie, ponieważ jeden z gości w zadziwiający sposób wyjaśniał
potem, jak mogłem dokonać tej sztuki. Człowiek ten (skądinąd członek zarządu) opowiadał o
tym bardzo serio, święcie przekonany, że tak było naprawdę.
Przyjęcie miało miejsce w hotelu Capitol w Nowym Jorku i wokół sali bankietowej biegł
balkon.
– Pan Lorayne – brzmiaÅ‚a wspomniana wypowiedź – miaÅ‚ ze sobÄ… fotografa, wiecie,
takiego, co robi zdjęcia na przyjęciach, wywołuje je potem w kilka minut i sprzedaje gościom.
Ten fotograf i pan Lorayne mieli gdzieś ukryte mikrofony. Fotograf siedział na balkonie,
niewidoczny oczywiście, choć musiał mieć jakąś szparę, żeby przez nią wysuwać aparat.
Kiedy wszyscy siedzieli przy kolacji, fotograf zrobił najpierw zdjęcia całej sali, wywołał je, a
potem naniósł na nie w odpowiednich miejscach wszystkie nazwiska, które słyszał przez
swój mikrofon, kiedy pan Lorayne chodził od stołu do stołu (z góry widział oczywiście
wszystko). Widzicie sami, jakie to proste (proste!? – uwaga moja). W trakcie wystÄ™pu pan
Lorayne wskazywał najpierw palcem na konkretną osobę, fotograf szybko znajdywał ją na
zdjęciu i szeptem odczytywał jej nazwisko przez mikrofon. Pan Lorayne powtarzał nazwiska i
to cała sztuka.
Tak opowiadał ten gentelman (teraz widzę, że mógłby to być niezły pomysł!). Oczywiście,
zapomniał w swych wyjaśnieniach o dalszym ciągu mojej prezentacji, o tym, że wielu ludzi
zmieniało miejsca w trakcie wieczoru (niekiedy był to w ogóle inny pokój), że po występie
rozmawiałem z nimi nie przy stolikach a na schodach, nawet na ulicy, gdzie też zwracałem
się do nich po nazwisku; być może po prostu o tym zapomniał, albo myślał, że fotograf bez
przerwy szepce mi te nazwiska do mikrofonu. No tak, tyle że wtedy mój wspólnik sam
musiałby mieć niezwykłą pamięć.
Opisałem tę historię tak dokładnie, aby pokazać, jak trudno niektórym ludziom uwierzyć,
że rzeczywiście można zapamiętać nazwiska i twarze kilkusetosobowej widowni. Ci sceptycy
idą drogą najmniejszego oporu i negacji: uważają, że skoro oni tego nie potrafią, to jest to po
prostu niemożliwe.
Jestem pewien, że kiedy poznasz metodę, którą się posługiwałem, zrozumiesz, że jest to
nie tylko możliwe, ale i o wiele łatwiejsze niż to, w co z takim przekonaniem wierzył
wspomniany wyżej osobnik. (Któremu zresztą bardzo chciałbym wysłać egzemplarz tej
książki, ale nie znam jego nazwiska. Gdzieś, psiakrew, wsadziłem to zdjęcie... ).
W poprzednich rozdziałach pisałem o tym, jak bardzo w zapamiętaniu nazwisk pomaga
zainteresowanie, ciekawość. Jeśli przedstawiono by Ci czterystu ludzi pewnego wieczoru i
później spotkałbyś ich nawet parokrotnie, wątpię, abyś zapamiętał choćby połowę z nich. Ale
gdybyś na sali zobaczył 400 wybitnych osobistości, np. gwiazdy filmowe? Wymieniłbyś
bezbłędnie nie tylko wszystkie imiona i nazwiska, ale co najmniej jeden film, w którym każdy
z aktorów brał udział! Stałoby się tak dlatego, że wszyscy interesujemy się sławnymi
osobami, wszyscy chcemy je pamiętać.
Tak więc koncentracja uwagi i chęć zapamiętania to połowa sukcesu. Twoja, rzekomo
słaba, pamięć zareaguje od razu. Przypomnę raz jeszcze rady, które podałem w ostatnim
rozdziale, a więc:
Przede wszystkim upewnij się, że dobrze usłyszałeś nowe nazwisko.
Przeliteruj je lub poproś o przeliterowanie, jeśli nie jesteś pewny wymowy.
Jeśli jest to nazwisko rzadkie lub podobne do nazwiska kogoś, kogo znasz, powiedz to.
W trakcie rozmowy powtarzaj nazwisko możliwie często.
Wymieniaj je zawsze przy pożegnaniu.